Выбрать главу

Jak to się stało, że obejmowała go z całych sił?

Wstrząsnął się raz, drugi, trzeci. A potem opadł na nią całym ciałem i zlany potem dyszał ciężko.

Linnea nie wiedziała, co robić. Zdjęła dłonie z jego nagle zwiotczałych ramion. lecz to w niczym nie zmniejszyło ogarniającego ją uczucia dziwnego niepokoju.

Pobudził ją… czy raczej pobudził w niej tę grzeszną naturę, którą tak bardzo chciała w sobie zwalczyć. Było jasne, że skończył, i nie kłamał mówiąc jak będzie. A jednak teraz, kiedy przygniatał ją swym masywnym ciałem, miała przedziwne wrażenie, jakby zaczął coś, co nie zostało dokończone. Ale on najwyraźniej skończył.

Zatem co miało nastąpić dalej?

Jego oddech wracał do normy, więc pomyślała, że usnął. Poruszyła się, próbując się spod niego wydostać. Ocknął się natychmiast i wsparty na łokciu popatrzył na nią z góry.

– Cóż, żono. Najgorsze mamy za sobą.

Linnea nie mogła uciec wzrokiem przed jego spojrzeniem. To, że leżeli spleceni ze sobą, a ta najbardziej męska część jego ciała wciąż w niej pozostawała, wydawało jej się czymś niewiarygodnie krępującym. Do tego jeszcze musiała patrzeć mu w oczy, co było wręcz nie do zniesienia. Jak mogła mieć nadzieję zachowania przed nim tajemnicy? Przecież mógł wyczytać prawdę z samych jej oczu.

Opuściła powieki. Chciała odwrócić głowę, ale zdążył ją chwycić za podbródek.

– Patrz na mnie – zażądał. W jego głosie nie było rozbawienia ani nawet łagodności.

Linnea usłuchała od razu, bo wyczuła w jego tonie gniew, choć nie rozumiała, co go wywołało. Czyż nie zrobiła wszystkiego, czego od niej wymagał? Ale patrzył na nią twardo, zmrużonymi oczyma; był wyraźnie napięły.

– Nie będziesz się ode mnie odwracać, Beatrix, ani mnie odrzucać. Twoja rodzina odcięła mnie i moich bliskich od tego, co do nas należało, na osiemnaście długich lat. Ale wszystko się zmieniło i teraz Maidenstone należy do mnie. Nie pozwolę się odrzucić ani twemu ojcu, ani tobie. Otrzymam zadośćuczynienie od ciebie, żono, tu w tym łożu…

Po tych słowach rozsunął jej nogi i wsunął się w nią głębiej. Znów był twardy, a choć tym razem Linnea nie czuła bólu, była jeszcze bardziej wystraszona niż poprzednio. Był zły. Robił to, by ją ukarać za winę ojca. Wprawdzie niewiele wiedziała o małżeńskim pożyciu, ale była przekonana, że nie powinno mieć nic wspólnego z wymierzaniem kary.

– Nie! Nie możesz… Przestań! – Próbowała się wyrwać, ale jej się nie udawało, więc zaczęła go bić po ramionach, barkach, a wreszcie po głowie.

Ale on był jak kamienny posąg, nieczuły na jej ciosy. Wprawiło ją to w jeszcze większą rozpacz. Wcześniej przynajmniej nie starał się być okrutny. Ale teraz…

Trafiła go pięścią w ucho. Odepchnął jej rękę tak, że uderzyła się boleśnie o wezgłowie lóżka, co przypomniało jej o ukrytym sztylecie.

Sztylet!

Wszedł w ten sam rytm co poprzednio, lecz Linnea była zbyt podenerwowana, by oczekiwać przyjemności. Chciał zranić jej uczucia. To wszystko zmieniało.

Wsunęła palce pomiędzy drewnianą ramę łóżka a materac, gorączkowo poszukując ukrytej broni. Mogła go unicestwić. Znajdzie sztylet i powstrzyma go.

Namacała chłodny metal ostrza i kościaną rękojeść. Chwyciła sztylet lewą ręką i uderzyła na oślep. Gotowa była na wszystko, byle go powstrzymać!

– Chryste! – Szarpnął się, ledwie ostrze go dotknęło. Jednak nim Linnea zdążyła powtórzyć cios, złapana bezlitosnym uściskiem musiała opuścić uzbrojoną dłoń. – Ty suko! – Patrzył na nią z morderczą złością.

Linnea była pewna, że przyjdzie jej umrzeć. Axton zabije ją za to, co zrobiła. Bała się tylko, że najpierw każe jej cierpieć. Ten łotr bez serca z pewnością każe jej cierpieć długo i straszliwie za to, że ośmieliła mu się przeciwstawić.

Próbowała odpowiedzieć mu równie zabójczym spojrzeniem, ale kłucie łez pod powiekami zwiastowało jej całkowitą porażkę. Choć starała się je powstrzymać, napływały nieubłaganie.

– Łzy na mnie nie działają – warknął. – Nie uratują cię przed karą tak samo, jak twój nędzny oręż.

– To twój oręż jest nędzny – powiedziała, nie dbając o to, że może go jeszcze bardziej rozzłościć. Odczuwała przemożną potrzebę, żeby mu zaprzeczyć. I tak była już zgubiona.

– Mój oręż? Nędzny?

Był tak zaskoczony, że Linnea posunęła się dalej.

– Owszem. Nędzny. A ty jesteś głupcem, bo zostawiłeś go tam, gdzie go mogłam znaleźć.

Patrzył na nią z niedowierzaniem. Nagle, bez uprzedzenia i bez jakiegokolwiek zrozumiałego dla niej powodu, zaczął się śmiać. Z początku chichotał, a potem ryknął śmiechem, od którego aż zatrzęsło się łóżko.

– Nędzny oręż – powtarzał między kolejnymi wybuchami nieopanowanej wesołości. – Nędzny oręż!

Czyżby oszalał? Czy mężczyzna mógł być aż tak przewrotny? Linnea patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma; nic nie rozumiała, ale cieszyła się w duchu, że nie zamierza jej udusić… przynajmniej nie od razu.

Kiedy się wreszcie uspokoił, niewiele się między nimi zmieniło. Nadal leżał na niej, przygniatając ją do łoża swą wagą i siłą. Wciąż ściskał ją za rękę, w której trzymała sztylet. Jedyną różnicę stanowiła smużka ciemnoczerwonej krwi spływająca po jego prawym ramieniu do łokcia.

– Co teraz zrobisz? – zapytała Linnea nic mogąc dłużej znieść napięcia.

– Teraz? Teraz sprawdzimy, ile może zdziałać mój nędzny oręż.

Linnea zadrżała. O, święty Judo, jeszcze nigdy nie była w tak beznadziejnym położeniu.

Zsunął się z niej, ani na moment nie wypuszczając jej nadgarstka, i ułożywszy się na plecach wciągnął ją na siebie. Siedziała na nim okrakiem; jego pobudzona męskość leżała w gotowości pomiędzy nimi.

– Wejdź na mnie – zażądał. Przyciągnął jej dłoń do ust i pocałował najpierw przegub, potem palce oplatające kościaną rękojeść sztyletu. Cały czas nie przestawał patrzeć jej w oczy. – Zrób co każę, żono. Niech mój nędzny oręż da ci przyjemność.

Linnea pomyślała, że ma do czynienia z szaleńcem. Doznała olśnienia, kiedy dotknął swego penisa. Jego nędzny oręż? A więc to miał na myśli?

Znów zaczął się śmiać. Uniósł ją lekko, na tyle, by się w nią wsunąć.

– Jeśli jest nędzny, to tylko dlatego, że od dawną nie był używany. Ale ty to zmienisz, żono.

Nie mówiąc nic więcej, chwycił ją w pasie i wolno docisnął do siebie. Następnie znów zaczął całować jej rękę, przyciągając sztylet niebezpiecznie blisko swojej szyi, na której widać było wyraźnie pulsującą tętnicę.

Linnea zastanawiała się, czy mogłaby go zabić. Czy potrafiłaby działać na tyle szybko? Czy miałaby odwagę spróbować?

Poruszał się w niej, w górę i w dół, w powolnym kołyszącym rytmie, który mącił jej myśli tak, że nie była w stanie już myśleć o morderstwie. Zagłębiając w niej na całą długość swój męski oręż, ustami i językiem kreślił erotyczne wzory na jej dłoni. Przez cały czas jego oczy pieściły resztę jej ciała: piersi, brzuch, twarz.

Na wpół okryci płaszczem jej rozpuszczonych włosów, uczestniczyli w niebezpiecznej grze. Każde z nich dysponowało bronią, ale to nie ból czy strach sprawiał, że Linnea była bliska całkowitego poddania. Brał we władanie jej ciało, ale nie okazywał już gniewu, tylko jakby poddawał ją próbie. To ona była górą. Ona go dosiadała i ona trzymała nóź przy jego szyi.

I choć wiedziała, że układ sił może się zmienić w każdej chwili, jej położenie nie było tak do końca nieprzyjemne. Przeciwnie, ogień rozchodzący się od miejsca zespolenia ich ciał ogarniał ją gorącą falą, większą z każdym ruchem. Unosząc się i opadając na niego coraz szybciej, uświadomiła sobie, że jest w stanie kontrolować natężenie tego cudownego, nie znanego jej dotąd odczucia.