Выбрать главу

Linnea zamknęła oczy nie mogąc dłużej znieść jego palącego wzroku. Wiedziała jednak, że cały czas na nią patrzy i widzi wszystko. Gorący rumieniec na jej policzkach. Niespokojne drżenie ciała. Falowanie piersi w coraz szybszym oddechu w miarę zbliżania się do ostatniej granicy.

A potem całkowitą utratę tchu, gdy wyprężona jak struna wydała z siebie okrzyk rozkoszy.

Zawtórował jej zduszonym jękiem, dochodząc wraz z nią do szczytu. Zaraz potem odsunął się od niej.

Leżeli na tym samym łóżku, ale z dala od siebie. Choć oboje byli rozgrzani i spoceni, rozdzielała ich zimna otchłań, Z niewyobrażalnej bliskości przeszli w… niezrozumiałą samotność. Linnea zadrżała, nagle zawstydzona swoją nagością.

– Zaczekaj – odezwał się, kiedy odsunęła się i usiadła na posłaniu. Chwycił ją za nadgarstek, przyciągnął do siebie i przyjrzał się jej uważnie. Choć w pomieszczeniu było ciemno, a gęsta zasłona włosów zakrywała jej plecy i pośladki przed jego wzrokiem, i tak czuła się całkiem obnażona.

– Muszę pójść… wyjść do… – Nazwanie naturalnej potrzeby jako zbyt osobiste nie chciała jej przejść przez gardło. Musiał się przecież domyślić, o co jej chodzi. Puścił jej rękę.

– Wracaj zaraz potem do lóżka. Jeszcze z tobą nie skończyłem.

Odwróciła głowę z niedowierzaniem.

– Nie skończyłeś? Ale… ale… – Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Musiał chyba mieć dosyć! – Ale zaraz będzie świtać – dokończyła szeptem.

Uśmiechnął się pod nosem.

– W dziennym świetle jest jeszcze przyjemniej. Będę mógł lepiej widzieć piękne ciału mojej żony.

Linnea pospiesznie ześliznęła się z łóżka i podniosła z ziemi koszulę.

– Sądziłam, że będziesz miał już dosyć… tego.

– Mężczyzna nigdy nie ma dosyć… tego – odparł przedrzeźniając jej ton. – Szczególnie jeśli ma tak pociągającą żonę jak ja. Jesteś wręcz stworzona dla męskich pieszczot żono. Miękka skóra. Pełne piersi Włosy jak jedwab. I choć jesteś niewprawna jak przystało na dziewicę, masz ognistą naturę, jakiej bym się nie spodziewał po jednej z de Valcourtów.

Całe jej ciało zdawało się odpowiadać na słowa pochwał. Po skórze przebiegł przyjemny dreszcz. Piersi nabrzmiały. Nawet włosy leciutko zafalowały. Łono pulsowało na wspomnienie tego, co była jakby przeczuwając, co będzie. Jednak uwaga o jej rodzinie stłumiła wszystkie inne odczucia, tak jak lodowata ulewa gasi każdy płomień.

Nikt inny z de Valcourtów nie zachowywałby się w taki sposób jak ona. Z całą. pewnością Beatrix nie uległaby tak łatwo szatańskiemu urokowi Axtona. Tylko że ona nie była Beatrix. Była drugą bliźniaczką. Tą złą. Gdyby mogła przewidzieć, co się stanie, że odpowie na jego pieszczoty z taką namiętnością, nigdy by nie zaproponowała tego szalonego oszustwa.

Lecz było stanowczo za późno, żeby się wycofać.

– Czekają mnie dziś także inne obowiązki – wykrztusiła naciągając na siebie koszulę.

– Masz obowiązki przede wszystkim wobec mnie. Zaspokajać moje potrzeby. Moje żądze.

– Ale… ktoś musi przypilnować kuchni.

– Twoja babka z powodzeniem może się tym zająć.

– A… co z moim bratem? Muszę obejrzeć jego rany. – Patrzyła na męża, pragnąc Jednocześnie jak najszybciej wyrwać się spod wpływu jego przenikliwych oczu… I wspaniałego nagiego ciała. Nawet w mdłym świetle sączącego się przez grube szkło okien lordowskiej komnaty widziała więcej, niż pozwalała przyzwoitość. Szeroki pierś porośniętą ciemnymi włosami. Wąskie biodra i potężnie umięśnione uda. I ten nienasycony organ pomiędzy nogami, ten niestrudzony… oręż. Doprawdy trudno byłoby go nazwać nędznym, bo w walce z nią okazał się nad wyraz skuteczny.

Wzdrygnęła się zawstydzona, uświadomiwszy sobie, gdzie utkwiła wzrok. Zauważyła, że się uśmiechnął, jakby czytał w jej myślach.

– Mogę pójść zobaczyć brata? – spytała szybko.

Zastanawiał się przez chwilę. Następnie, ku jej zdumieniu, pokiwał głową przyzwalająco.

– Ale wracaj do mnie szybko, droga żono. Odczuwam głód, który musze zaspokoić, choćby mi to przyszło zrobić w wielkiej sali.

Nagły rumieniec rozgrzał twarz i piersi Linnei, ale zdołała się jakoś opanować. Skoro tak bardzo jej pożądał, może zgodzi się na przeniesienie Maynarda w jakieś lepsze miejsce.

– Jeśli… jeśli mogę się ośmielić. Axtonie – zaczęła z nadzieja, że schlebi mu swą układnością. – Czy mogłabym kazać przenieść Maynarda z baraku? – Wstrzymując oddech czekała na odpowiedź.

Uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Możesz go zabrać z baraku… i umieścić w stodole – rzekł zimno.

– Och, proszę cię. – Zbliżyła się do łoża, składając błagalnie dłonie. – On potrzebuje czystego, spokojnego miejsca, gdzie mógłby szybciej wracać do zdrowia.

Axton usiadł opuszczając nogi na ziemię. Brak odzienia najwyraźniej wcale mu nie przeszkadzał.

– Jeśli chcesz mnie przekonać, powinnaś znaleźć jakiś lepszy powód. Czemu miałbym pragnąć jego wyzdrowienia? Znacznie bardziej by mi odpowiadało, żeby umarł. – Uśmiechnął się przewrotnie na widok jej przerażenia. – Nie zamierzałem go zabić, Beatrix. Gdybym tego chciał, już by nie żył.

Linnea westchnęła cicho. Dzięki Bogu i za to. Mimo wszystko musiała skłonić męża do zgody na przeniesienie Maynarda. Spojrzała na niego niepewnie. Chciał, żeby go przekonała… albo chociaż spróbowała przekonać.

Co by na jej miejscu zrobiła Beatrix?

Linnea zmusiła się do uśmiechu; miała nadzieję, że był to uśmiech wystarczająco słodki i przymilny.

– Dziękuję ci z całego serca, że pozwoliłeś mu żyć. – Choć to ty zadałeś mu te okrutne rany, dodała w duchu. – Jeśli okażesz mi tę jedną łaskę, obiecuję ci, że będę dobrą żoną…

– Już mi to obiecałaś. Przed Bogiem, Kościołem i wszystkimi mieszkańcami zamku Maidenstone mi to obiecałaś.

Linnea musiała zagryźć zęby, żeby powstrzymać ciętą odpowiedź, jaka cisnęła jej się na usta. Zamiast tego podeszła do niego splatając nerwowo dłonie.

– Proszę cię… mężu. Niech to będzie twój prezent ślubny dla mnie – odważyła się zaproponować, choć zdawała sobie sprawę, że zabrzmiało to ryzykownie.

– Prezent ślubny – powtórzył, przyglądając jej się przez długą, pełną napięcia chwilę. A potem niespodziewanie się uśmiechnął – Skoro już o tym mowa, mam dla ciebie ślubny prezent. Podejdź bliżej.

Linnea zmartwiała. Prezent ślubny? Jeśli to był jakiś grubiański męski żart i odnosił się do jego… jego oręża… Ku jej zdumieniu sięgnął po leżącą na podłodze tunikę.

– Podejdź tu – powtórzył.

Wyprostował się trzymając w dłoni niewielkie aksamitne puzderko. Linnea usłuchała z ociąganiem, niespokojna, czy aby nie zechce jej znów usidlić w łożu. Kiedy stanęła tuż przed nim, uniósł pokrywkę puzderka i wysypał na otwarta dłoń delikatny złoty naszyjnik.

Był wspaniały. Widać to było nawet w słabym świetle; złoty łańcuszek niespotykanej misterności łączył płomiennie czerwone kamienie. I był przeznaczony dla niej. Nigdy nie miała własnych klejnotów. Nawet Beatrix nie nosiła czegoś równie pięknego.

Linnea oderwała wzrok od łańcuszka i spojrzała na Axtona z wdzięcznością.

– Jest piękny.

– Owszem. – Uśmiechnął się chytrze. – Podnieś koszulę.

– Co takiego? – Wyraz rozczulenia w jej oczach ustąpił miejsca zdumieniu, a potem zmienił się we wściekłość. – Jak… jak śmiesz! – wykrzyknęła. – Nie jestem ladacznicą, żeby w ten sposób zdobywać klejnoty! Czy mężczyźni z twojego rodu tak właśnie traktują kobiety? Swoje żony? – Ku jej zaskoczeniu zaczął się śmiać. To jedynie wzmogło jej złość. – Bezczelny draniu! Nauczyłeś się tego od swego ojca? Pewnie tak traktował twoja matkę!