Выбрать главу

Stracił humor. Ale Linnei nie spodobała się jego nowa mina, nieprzenikniona i twarda niczym granit.

– Wyleczę cię z tęgo jadowitego języka, kobieto. Zapamiętaj dobrze moje słowa. Nie waż się mówić o moim ojcu ani o mojej matce. Ani do mnie, ani do nikogo, jeśli sobie cenisz swą powabną skórę. Nie będę tego znosił! – Przeszywają wzrokiem, jakby czekał, by odważyła mu się sprzeciwić. – No już, podnoś koszulę!

Kiedy nie spełniła polecenia – nie dlatego by mu się przeciwstawić, lecz dlatego, że wprawił ją swą groźbą w osłupienie – sam szarpnął za płócienne fałdy. Linnea usłyszała trzask rozdzieranej tkaniny; o mało się nie przewróciła. Postanowiła nie ulegać obraźliwemu żądaniu. Niech z nią robi co zechce. Powiedziała sobie, kiedy obnażał jej nogi i brzuch, że woli być wzięta siłą niż okazać mu choćby cień przychylności. Tym łatwiej jej przyjdzie go znienawidzić!

Ale on nie zamierzał stosować wobec niej przemocy. Napięta w oczekiwaniu brutalności, poczuła tylko obojętny chwyt na biodrach a zaraz potem chłodny dotyk śliskiego metalu. Mocował łańcuszek wokół jej talii!

Ścisnęło ją w gardle. Tylko o to mu chodziło: chciał jej zapiąć łańcuszek wokół pasa. Chciał jej podarować ślubny prezent, pomyślała z nagłym poczuciem winy. A ona go obraziła.

Nie zastanawiając się nad tym, co robi, pogłaskała go po ciemnych włosach. Natychmiast poderwał głowę; w nagle stężałych rysach Linnea dostrzegła jedynie gniew.

– Nie wiedziałam – zaczęła i zaraz urwała. Nadal był jej wrogiem Nie powinna go przepraszać. Ale nie lubiła być okrutna bez powodu, nawet dla niego. Wystarczająco często była po tej drugiej stronie, żeby wiedzieć, jak to smakuje.

– Nawet gdybym chciał cię wykorzystać w taki sposób i zapłacić ci za to klejnotami, twoim obowiązkiem byłoby ulec. Będziesz mi żoną, ladacznicą i wszystkim, co może być pośrodku, Beatrix. Lepiej o tym pamiętaj i nigdy więcej mi się nie sprzeciwiaj. – Sięgając pomiędzy jej nogami przeciągnął od tyłu drugi odcinek łańcuszka, by przymocować go do pierwszego pod jej pępkiem.

Zbierając w lewą rękę fałdy koszuli Linnea spojrzała w dół jeden łańcuszek ze złota i rubinów opasywał jej talię, drugi zwisał luźno pomiędzy jej nogami sięgając do połowy ud.

Spojrzała na męża pytająco. W dotyku chłodnego metalu i kamieni rozgrzewających się od ciała, pocierających wrażliwą skórę ud, było coś dziwnie niepokojącego.

Odpowiedział jej twardym, nieugiętym spojrzeniem.

– Będziesz zawsze nosiła mój prezent, Beatrix. To tylko dwa identyczne naszyjniki. Tyle że są znacznie bardziej użyteczne noszone w ten sposób.

Powiódł palcem wzdłuż pierwszego łańcuszka: wokół jej talii, po brzuchu, a potem wzdłuż drugiego, przez gęste złociste kędziory w dół po wewnętrznej stronie uda.

Kiedy jego palec znieruchomiał, Linnea aż wstrzymała oddech. Jak on potrafił to robić, zastanawiała się resztką świadomości. Jak mu się udawało aż tak na nią działać? Całe jej ciało zastygało w napięciu pod rzucanym przez niego urokiem. Panował nad jej zmysłami. Była pewna.

Kiedy nagle wstał i mocnym szarpnięciem opuścił jej koszulę, drżała niczym młode drzewko w grudniowej wichurze.

– Idź do swego brata. Umieść go, gdzie chcesz, byle nie w twierdzy. Nie chcę go tutaj. I Beatrix – dodał, przesuwając twardym spojrzeniem po jej ustach, piersiach i brzuchu, by zatrzymać je w miejscu, gdzie pod cienką powłoka koszuli zwisał łańcuszek. – Myśl o mnie, kiedy tylko poczujesz na sobie mój prezent. Czasami może cię drażnić, ale też będzie ci przypomniał rozkosze, jakich ode mnie zaznałaś.

Popatrzył w jej szeroko otwarte oczy; w jego wzroku była wyzwanie, uwodzicielska moc i cała mądrość świata.

Kazał jej iść do brata. Tak tez zrobiła. Zebrała z podłogi suknię i pantofle i opuściła komnatę. Odchodząc zerkała ukradkiem na niewiarygodnie męską postać człowieka, którego los wyznaczył na jej męża.

Dopiero w przedsionku, straciwszy go z oczu. była w stanie normalnie oddychać.

Dobry Boże. Najświętsza Panienko. Święty Judo. Miała naprawdę poważne kłopoty!

Jakimś cudem udało jej się włożyć suknię i zaciągnąć sznurówki stanika. Wsunęła stopy w miękkie pantofle nic dbając o pończochy Z burzą splatanych włosów, w ślubnej sukni, wychodząca wprost ze ślubnego łoża musiała stanowić osobliwy widok. Służba będzie się na nią gapić. Ludzie zaczną plotkować.

Ale Linnei nic to nie obchodziło. Nie traciła czasu na próżne rozmyślania. Zbiegając ze schodów, mijając szybko wielką salę i zmierzając pospiesznie do oczekującego w koszarach brata, była świadoma tylko jednego: łańcuszka, który ocierał się o jej uda przy każdym kroku. Ślubnego prezentu, który pieścił ją delikatnie przy najmniejszym ruchu ciała.

Musiała być najgorszą grzesznicą, skoro podniecało ją coś takiego i taki mężczyzna. Była najgorszą grzesznicą na ziemi.

I poślubiła samego diabła!

9

Godzinę później Linnea doszła do wniosku, że każdy kolejny dzień okazuje się trudniejszy od poprzedniego. Jednego dnia zamek poddał się armii najeźdźców, a ona przybrała tożsamość siostry. Następnego dnia musiała ulec innej formie przymusu, pochodzącej od człowieka, który także był jej wrogiem. Wydawało się, że już nic gorszego nie może jej spotkać. A jednak Linnea miała przeczucie, że jej prawdziwe problemy dopiero się zaczęły.

Znalazła Maynarda znów osłabionego gorączką. Bardzo zły znak. Tym bardziej pilne stało się przeniesienie go w jakieś dogodniejsze miejsce, gdzie mogłaby przy nim stale czuwać. Choć nie łączyła ją ze starszym bratem żadna serdeczniejsza więź, Maynard stał się dla niej symbolem. Nie wystarczało jej, że uratowała siostrę przed Axtonem. Musi także uratować brata. A tego dnia nie wyglądał zbyt dobrze.

Przyzwała Frayne'a i Normę oraz dwóch innych służących, żeby przenieśli rannego do izby ojca Martina za kaplicą. Oczyściła rany i nakazała, by karmiono chorego warzywnym bulionem oraz chlebem moczonym w kozim mleku, jeśli będzie w stanie go przełknąć.

Ale nawet najbardziej zajęta, nie mogła zapomnieć o wysadzanym rubinami łańcuszku. Dotyk chłodnego metalu działał na nią tak, jakby sam Axton stal obok i koniuszkami palców pieścił jej skórę. Chciała zapomnieć o mężu i skupić się całkowicie na Maynardzie; miała ochotę zedrzeć z siebie dokuczliwy klejnot, porwać go na najdrobniejsze kawałki i cisnąć do fosy.

Nie, oddałaby po kawałku najbiedniejszym, żeby przynajmniej oni odnieśli jakąś korzyść z nieprzyzwoitej zachcianki nowego lorda. Mogliby sprzedać złoto i rubiny i kupić sobie nowe buty lub naczynia od wędrownych kupców, którzy czasami pojawiali się we wsi u stóp Maidenstone. Albo mogliby się każdej wiosny wybierać na jarmark w Romsey. Uśmiechnęła się. wyobraziwszy sobie dwóch młodych pasterzy, Osborna i Siwarda. jak obnoszą z dumą nowe buty i ssać twarde cukierki oglądają występy żonglerów, akrobatów i połykaczy ognia.

Miła fantazja nie miała żadnych szans na urzeczywistnienie. Prawda była taka, że Linnea nie śmiałaby pozbyć się ślubnego prezentu od męża, choćby nie wiem jak nim gardziła. A była przekonana, że nim garda, kiedy ostrożnie naciągała koc na chore ramię Maynarda.

– Nie dotykaj mnie! – wymamrotał w malignie, a potem jęknął z bólu – Chryste!

– Co się dzieje? – Linnea aż podskoczyła usłyszawszy ostry głos lady Harriet – Dlaczego Maynarda umieszczono tu, przy kaplicy?

– Tu jest ciepło i wygodniej niż w baraku – zaczęła Linnea, wycofując się jak zwykle przed babką poza zasięg laski. Na moment zapomniała, że gra rolę Beatrix, ale lady Harriet pamiętała o tym doskonale.