Posyłając je na górę, Peter walczył z poczuciem winy. Wprawdzie miał niewielkie pojęcie o sprawach zachodzących między mężem a żoną, ale wyczuwał, że to, co robi Axton jest niewłaściwe. Choć Linnea – jakże trudno było się przyzwyczaić do tego imienia – nie zasługiwała na jego lojalność, me mógł się wyzbyć przekonania, że jego brat robi coś złego.
Jednakże jego gniew, spowodowany jej zdradą me wygasł jeszcze i był dość silny, by stłumić owo poczucie winy. Ciekawe czy ona czuła się winna, leżąc teraz wygodnie w swoim areszcie? Gzy myślała o człowieku, którego poślubiła i uwiodła… bo przecież bez wątpienia uwiodła Axtona, zawładnęła jego ciałem i duszą. Inaczej nie byłby aż tak przybity. Cóż za sprytna mała suka.
Posłał wiec bratu żądane dwie kobiety. Niepokój jednak me dawał mu spać, wiec czekał w wielkiej sali, otulony kożuchem, opierając się o ścianę w pobliżu wejścia na schody.
Nie zabawiły długo na górze. Zeszły razem, wyraźnie rozchełstane, śmiejąc sie i szepcząc miedzy sobą. Pochwaliły się przed nim zarobionymi złotymi monetami i zniknęły w mroku.
Peter był zaskoczony, że brat tak szybko się z nimi obszedł. Może tak było lepiej. Może Axton ukoił nieco ból.
Zrzucając z ramion okrycie, jeszcze raz wspiął się po schodach. Znalazł brata na pierwszym piętrze, w lordowskiej komnacie. Leżał na łożu, z twarzą ukrytą w niedźwiedziej skórze, całkowicie ubrany.
Przez chwilę Peter stał w progu i tylko patrzył. Widział kiedyś Linneę w takiej samej pozie… choć wówczas nazywała się jeszcze Beatrix. Leżała naga i zalękniona na tym samym czarnym futrze. Teraz leżał na nim Axton i choć był w pełni ubrany, jego uczucia były tak samo nagie i widoczne, jak kiedyś uczucia jego żony.
Tęsknił za nią. Żałował, że ją utracił. Nie skorzystał z usług tych kobiet, Peter był tego pewien. Może próbował, ale mu się nie udało. Nie leżało to w jego charakterze.
Dobry Boże, czyżby aż tak był związany z tą fałszywą dziewczyną? Czyżby ją kochał?
Linnea me miała nawet tyle sil, by przejść przez całą długość wąskiego więzienia. Było to ciemne, zimne pomieszczenie, bez okna czy choćby kraty. Ale mąka dobrze się trzymała w takich warunkach,
Spędzała wiec niekończące się godziny niewoli w otoczeniu tygodniowego zapasu mąki. Grubo mielonej, ciemnej i aromatycznej oraz delikatnej białej i sypkiej. Worki leżały pod całą dłuższą ścianą, tłumiąc nieliczne odgłosy dochodzące z zamku.
Pod wieczór przyszła Norma. Przyniosła jej trochę prostej strawy i posłanie na noc. Rano znów się zjawiła i kiedy dwaj służący zabierali przydział mąki na codzienne wypieki stara piastunka próbowała ją pocieszyć.
– Nie rozpaczaj dziecko. Henryk wkrótce przyjedzie, może nawet dzisiaj. Zostaniesz uwolniona i przywrócona na łono rodziny. Jestem tego pewna.
Niestety dla Linnei nie brzmiało to pocieszająco. Nie tknęła tacy zjedzeniem.
– Co z moim ojcem? Dobrze się czuje? Czy traktuj, go jeszcze gorzej za to, co zrobiłam?
Norma westchnęła ciężko.
– Jest zamknięty w mieszkaniu księdza, jak poprzednio. Ma się ani lepiej, ani gorzej. A co do jego samopoczucia… – Potrząsnęła głową.
– Trudno powiedzieć. Je to, co się przed nim postawi. Powiedziano mu, jak cię potraktował nowy lord, ale on… nic na to nie odpowiedział. – Znowu westchnęła.
– Axton nie potraktował mnie złe – szepnęła Linnea, uciekając wzrokiem w odległy kąt spichlerza.
Służący minęli je obładowani workami.
Czas zamykać – mruknął starszy z nich do Normy. Norma zebrała się do wyjścia, ale Linnea przytrzymała ją za ramię.
– A jak on się ma? Axton – dodała, kiedy ta nie od razu zrozumiała o kogo jej chodzi.
– On? – Starsza kobieta zmarszczyła czoło. – Jest cały i zdrowy i jak zwykle zajęty sobą – mruknęła. Zerknęła na służących czekających na zewnątrz. – Nie zasługuje na twoją troskę – szepnęła najciszej jak mogła.
– Już sprowadził sobie do łoża inne kobiety. Kobiety – powtórzyła z naciskiem.
W ciszy jaka nastąpiła po tym szokującym doniesieniu, kiedy Norma już wyszła szurając nogami, drzwi zatrzasnęły się za nią ze stukiem, zazgrzytał klucz i zapadła ciemność, Linnea wciąż nie była w stanie się poruszyć. Stała w miejscu jak skamieniała, z rękami splecionymi w pasie.
Kobiety. Sprowadza inne kobiety do ich wspólnej komnaty. Na wielkie łoże ze wspaniałą niedźwiedzią narzutą.
Torturowała się myślą, ze kiedy poślubi Beatrix, także ją weźmie do lego loża. Ale nawet przez moment nie przyszło jej do głowy, że wpuści urn tez inne kobiety. Kobiety. Kobiety, na których mu nie zależy, a mimo to robi z nimi…
– O Boże! – wyrwało jej się z samej głębi duszy. Z serca. Z tego miejsca w ciele, którym kochała go najmocniej. Boże, czy to możliwe, że dla niego jedna kobieta nie różni się od drugiej? Czyżby znaczyła dla niego tyle samo co te kobiety, które po niej wziął do łoża? A Beatrix? Czy też będzie tylko jeszcze jednym daniem dla zaspokojenia jego wybujałego cielesnego apetytu?
Nie chciała płakać, ale nie mogła powstrzymać łez. Osunęła się na kolana, na zasypaną mąką kamienną podłogę i próbowała się modlić. Ale mogła tylko płakać. Była dla niego niczym, zupełnie niczym, podczas gdy on stał się centrum jej świata.
Tylko że ten świat walił się w gruzy wokół niej. Nie miało dla niej znaczenia, gdzie skończy, bo czy to w szopie, czy w zamku, w dziczy czy w środku miasta, będzie ją otaczać jedynie pustka. Pustka. Samotność. Mrok.
Równie dobrze mogłaby spędzić resztę życia w tym ciemnym spichlerzu.
Nagle pomyślała o siostrze. Pomyślała o Beatrix, słodkiej, szlachetnej Beatrix, która zasługiwała na lepszy los niż małżeństwo z człowiekiem, który jej nienawidził i który zamierzał drwić sobie z małżeńskiej przysięgi.
Otarta łzy wierzchem dłoni, a następnie osuszyła twarz rękawem.
Ocali przed nim Beatrix. Taki był jej pierwotny cel i powinna się go dalej trzymać. Tylko jak?
Tego nie wiedziała, ale podnosząc się z kolan poczuła na udzie muśniecie Axtonowego łańcuszka. Poczucie rozpaczliwego osamotnienia zmieniło się w złość. W okamgnieniu podjęła decyzję. Podciągnęła spódnice, chwyciła za delikatny klejnot i szarpnęła przerywając bez trudu cienkie ogniwka. Cisnęła łańcuszkiem najdalej jak mogła.
Zrobiła błąd zakochując się w Axtonie i wierząc, że i on może ja z czasem pokochać. Nie powinna była zazdrościć Beatrix tego, że Axton zamierza się z nią ożenić.
Beatrix była jedyną osobą, jaka ją kiedykolwiek kochała, wiec Linnea zacieklej musiała walczyć w obronie ukochanej siostry. W końcu kiedyś muszą ją wypuścić z tego więzienia. Powinna myśleć jasno i to gotowa na wszystko. Axton nic będzie miał Beatrix, choćby zdobył Maidenstone pokonując Eustachego de Montforta i samego księcia Henryka.
Cel wydawał się niemożliwy do osiągnięcia i może był taki w istocie, ale siadając na workach z mąką, targana zarazem żalem i złością, uznała, że łatwiej jej się skupić na nieznanej przyszłości niż na nieznośnej rzeczywistości. Troska o siostrę przynajmniej do pewnego stopnia złagodziła jej cierpienie.
I niewyobrażalny ból po stracie mężczyzny, którego wciąż kochała.
19
Trzeciego dnia przyszła do niej Norma, lak podekscytowana, że ledwie mogła mówić.
– Przybywają. Wszyscy. Musimy cię przygotować.
– Kto przybywa? Książę Henryk?
Waśnie! I Beatrix, i sir Eustachy. Nawet lady Harriet jest z nimi. Chodź, milady, musimy się pospieszyć – ponagliła, ciągnąc Linneę za rękaw.