– Tak, dla niego zawsze to miejsce było najważniejsze.
Lady Mildred zaczęła niespokojnie chodzić po komnacie, a Linnea zajęła się myciem. Ramiona, nogi, twarz, włosy. Kiedy w końcu spłukała z włosów pachnącą lawendą pianę, zobaczyła, że lady Mildred przygląda jej się z uwagą.
– Opowiedz mi o swojej siostrze. Linnea spojrzała na nią podejrzliwie.
– Jest słodka i niewinna, i łatwo ją speszyć. Nie zasługuje na twoją wrogość – i jego. To oszustwo było moim pomysłem, ona niczemu nie jest winna. Chciałam cię prosić o wstawiennictwo za nią, gdyby Axton miał zamiar traktować ją okrutnie.
– Wygląda tak jak ty? – dociekała lady Mildred, ignorując jej prośbę, Linnea przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Potem westchnęła.
– Jesteśmy identyczne we wszystkim. Poza jednym. – Uniosła nogę. – To znamię jest jednym szczegółem które nas odróżnia.
Lady Mildred spojrzała na znamię, następnie na twarz Linnei. Potem odwróciła się i podeszła do okna. W nagle zapadłej ciszy dziewczynę przebiegł dreszcz. Woda wystygła. Powinna zakończyć kąpiel i przygotować się na czekające ją nieprzyjemności. Kiedy wycierała i ubierała lady Mildred pozostawała milcząca. Dopiero kiedy Linnea usiadła przy ogniu i zaczęła suszyć włosy, matka Axtona otrząsnęła się z głębokiego zamyślenia.
– Więc Axton będzie tak samo zadowolony z prawdziwej Beatrix, jak był z fałszywej.
Linnea pobladła. Właśnie tego mogła się spodziewać po tej kobiecie. W końcu celem lady Mildred musiało być zdobycie tego, co najlepsze dla syna. Jednakże wcześniej sugerowała, że Axton mógłby wybaczyć Linnei… chyba ze źle zrozumiała jej intencje. Teraz wyglądało na to ze chciałaby powtórnego ożenku Axtona… tym razem z prawdziwą Beatrix.
– Nie podoba ci sie ten pomysł? – spytała, obserwując Linneę chłodno. – Wolałabyś sama pozostać jego żoną?
Dziewczyna przeciągnęła kościanym grzebieniem po włosach; nie zwróciła uwagi na ból, gdy ostre zęby zaczepiły o splątany kosmyk.
– Nie mogłabym pozostać jego żoną… to niemożliwe. On mną pogardza.
– Ale ty nim nie gardzisz. – Lady Mildred wstała. – Musze iść. Muszę dopatrzyć pewnych spraw. Ty jednak powinnaś tu zostać. Wysusz włosy i zapleć je. Możesz je upiąć, jeśli wolisz. Przyślę ci tacę z jedzeniem, gdybyś chciała coś zjeść. Ale ostrzegam, byś nie opuszczała tej komnaty, dopóki cię nie wezwę. Ja albo Axton.
Po tych słowach wyszła, zostawiając Linneę samą. Dziewczyna nie rozumiała celu tej dziwnej rozmowy… szczególnie nagłego porywu uczuć u lady Mildred. Jedno wiedziała na pewno: Axton jej nie wezwie. Wątpiła, by w ogóle jeszcze kiedyś chciał ją zobaczyć.
– Gdzie ona jest!
Peter nie odstępował Axtona miotającego sie po zatłoczonym dziedzińcu. Ludzie ustępowali z drogi przed rozjuszonymi lordem – strażnicy i służący, wieśniacy i dzieci. Młodszy brat usiłował dotrzymać mu kroku.
– Nie mogła uciec. To niemożliwe!
– No to gdzie sie podziała, na miłość boską! – ryknął Axton. Wpadając z hukiem do wielkiej Sali.
Wszelki ruch zamarł. Wszystkie oczy zwróciły się na niego z niemym pytaniem. Lady Mildred przerwała rozmowę z jedną z mieszkanek zamku. Wytrzymała twarde spojrzenie syna.
– Jest w mojej komnacie.
Nie zdołała dodać nic więcej, bo Axton zaklął wyjątkowo szpetnie i rzucił się ku schodom.
Linnea słyszała, jak nadchodzi. Nawet głuchy by usłyszał. Nim dopadł drugiego piętra, zdążyła usiąść przy oknie… jak najdalej od drzwi. Starannie uczesana, w nienagannej sukni, drżała niczym wierzbowa gałązka targana wiosenną burzą; ręce jej się pociły ze strachu.
Otwarte gwałtownie drzwi uderzyły o ścianę. Stał przed nią, w tym samym pokoju, a ona nagłe zapomniała o lęku. Był tu, wysoki i przystojny, zmęczony i zlany potem od ciężkiej pracy, i potężny jak zawsze. Wpatrywał się w nią; wiedziała, że musi jej nienawidzić. Ale ona nic potrafiła odpowiedzieć nienawiścią. Zdradziła go, więc rozumiała, że miał prawo do nienawiści. Jednak tak się cieszyła, że go widzi, że radość wypełniała ją całą, nie zostawiając miejsca na inne odczucia. Miała wrażenie, że całe jej ciało doznało jakiejś dziwnej odnowy, że jej płuca i serce i cała reszta pracuje lepiej i szybciej niż poprzednio.
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. W komnacie zrobiło się aż gęsto od emocji. I jak ogień, który najpierw strzela wysoko, a potem przygasa, złość się w nim wypaliła. Stali naprzeciw siebie w milczeniu.
Axton cofnął się, jakby nagle zapragnął przed nią uciec. Ale Linnea zatrzymała go, unosząc dłoń w błagalnym geście.
– Ja… bardzo chciałam znów cię zobaczyć, ale nie oczekiwałam, ze to sie stanie. Czy to nasze pożegnanie?
Axton wyprostował się; tęsknota tak żywa, tak potężna, że bał się, iż jej nie zniesie, spadła na niego z wielką siłą. Był wściekły, nie znalazłszy Linnei w więzieniu, w którym sam ją zamknął. Wściekły i przerażony zarazem. A kiedy ją odnalazł, te dwa uczucia połączyły się w coś znacznie gorszego.
Pragnął jej. Pragnął jej cieleśnie, ale też pragnął, by uległa i słodka Witała go w domu co dnia. Pragnął, żeby go kochała, tak jak on ja pokochał.
– Na Lucyfera i Judasza! – zaklął, próbując sie otrząsnąć z niechcianych myśli. Była jego własnym Judaszem, przysięgała mu, a potem go zdradziła. A on mimo to gotów był przytulić ją do piersi nie bacząc na to co się stanie.
Odsunął się od niej o kolejny krok. Starał się za wszelką cenę nad sobą panować, poskromić szalejące serce i stłumić palące pożądanie
– Książę Henryk przybywa, wraz z twoja siostrą i jej przeklętym narzeczonym. Wynik tej rozmowy jest przesądzony, ale jeszcze nie wiadomo, co czeka ciebie.
Co on mówił? Co zamierał zrobić z nią, powodem swego szaleństwa… Czyżby pozwolił jej decydować o własnym losie? Odgarnął z czoła mokre włosy; postanowił nie podawać się słabości.
– Chcesz może coś powiedzieć, nim zdecyduję o twoim losie? Pokręciła głową przecząco, ale jej oczy, ciemne jak wzburzone morze, błyszczące od rozpaczliwie powstrzymywanych łez, mówiły więcej, niż mogły powiedzieć słowa. Zmuszał się do okazania okrucieństwa, takiego, z jakim ona go potraktowała.
– Nie wyobrażaj sobie, że tym żałosnym wejrzeniem coś wskórasz u Henryka. I nie łudź się nadzieją, że zaoferuje ci swoją opiekę albo znajdzie odpowiedniego męża spośród tych wielu, którzy zabiegają o jego względy. Jesteś nic nie warta – ciągnął z rosnącą złością. – Nie masz posagu, a teraz nawet nie masz dziewictwa. Możesz być tylko jednym dla Henryka… albo dla jakiegoś innego mężczyzny!
Urwał, bo nagły pomysł zaświtał mu w głowie. Był szalony… ale stanowił jedyne rozwiązanie w szaleństwie spowodowanym jej knowaniami.
Podszedł do niej i chwycił ją za ramię. Łzy, długo powstrzymywane, spłynęły jej po policzkach zostawiając mokre ślady. Bez wątpienia musiał być szalony, skoro nawet teraz nie mógł znieść jej płaczu.
– Zatrzymam cię – mruknął, patrząc w wielkie zielone oczy. – Będę cię trzymał w zamknięciu, gdzie nikt inny poza mną nie będzie mógł cię mieć.
Przycisnął ją do siebie, tak że mógł poczuć słodkie ciepło jej brzucha i miękkość pełnych piersi. Mógł wdychać jej zapach. Była jego mógł ją brać i smakować. I przysiągł sobie, że będzie ją miał kiedy zechce.
Zdecydowany, objął ją i wziął na ręce. Wygodne łóżko było pod ręką choćby nawet się opierała, nie miała szans.
– Bądź cicho – ostrzegł i przycisnął ją do posłania swoim ciężarem.
– Nie… nie będę… Nie będę twoją dziwką – wyszeptała jakby samo wymówienie tego słowa na glos było czymś strasznym.