– Przecież nie są takie same! – Peter zacisnął dłonie w pięści. – Linnea walczy z tobą… i wygrywa – dodał zjadliwie. – Ale Beatrix nie będzie w stanie znieść twoich napadów złego humoru.
– Co miałeś na myśli mówiąc, że wygrywa? Ona nigdy jeszcze…
– Zwyciężyła w walce o twoje serce! Okłamała cię, oszukała i omal nie doprowadziła do upadku – wyliczał na palcach – a jednak udało jej się zdobyć twoje serce! – Glos Petera nieco złagodniał przy tych słowach. Młodzieniec zamyślił się i spojrzał na brata. – Nie było ci obojętne, co się z nią stanie, gdybyś przegrał z de Montfortem. A teraz, skoro wygrałeś, co masz zamiar z nią zrobić?
Axton aż się trząsł z wściekłości. Zdawał sobie jednak sprawę, że brat nie ponosi za to winy. Winien był on sam. Okazał się głupcem, który pozwolił, by jakaś kobieta tak na niego działała. Dlaczego nie może być lak samo zainteresowany siostrą, która jest równie urodziwa i bez wątpienia także będzie potrafiła ogrzać jego łoże w zimną noc?
Cóż, dlatego, że nie jest Linnea, odpowiedział sam sobie, i charakterem różni się od niej niemal pod każdym względem.
Jednakże w ciemności wszystkie kobiety są do siebie podobne, przekonywał się w myślach. Przecież zawsze tak uważał. Czyż nie udowodnił tego sobie niezliczoną ilość razy?
– Co zamierzasz z nią zrobić? – Peter domagał się odpowiedzi.
– Zatrzymam ją – wydyszał Axton, patrząc na brata. – Będzie tu ze mną, dopóki mi się nie znudzi – dodał, chcąc rozdrażnić Petera, choć zdawał sobie sprawę, że to nie ma sensu.
– Nie możesz tego zrobić! – Nie tylko mogę, ale i zrobię,
– Przecież jutro złożysz przysięgę wierności małżeńskiej, przed Bogiem i przed swoją i jej rodziną. Chcesz składać przysięgę, wiedząc, że ją złamiesz?
– A czy Linnea nie zrobiła tego samego? Składała taką samą przysięgę wiedząc, że kłamie.
Peter nie ustępował. Pokręcił głową.
– Beatrix to nie Linnea, Axtonie. Nie może stać się ofiarą twoich porachunków z jej siostrą!
– Ależ, to właśnie ona jest osią dramatu! Linnea kocha ją tak bardzo że dla niej zdecydowała się cudzołożyć!
Z dzikim okrzykiem Peter rzucił się na Axtona. Mimo iż dużo niższy od brata, zaatakował go na tyle gwałtownie, że ten zachwiał się, zaskoczony lecz szybko doszedł do siebie i powalił napastnika mocnym ciosem. To jednak woale nie powstrzymało chłopaka. Wstał i zacisnął dłonie w pięści.
– Niecałe dwie godziny temu pochwaliłeś jej lojalność. Powiedziałeś, że to rzadka cecha,. A teraz chcesz ją za to karać?
Axton drgnął słysząc te słowa. Wiedział, że brat ma rację. Najgorsza była jednak świadomość, że to nie lojalność Linnei względem siostry doprowadziła go do wściekłości. Miał jej za złe przede wszystkim to. że była nielojalna wobec niego, że nie poświeciła się dla niego, nie pokochała go tak jak członków swej rodziny.
Nie mógł jednak przyznać się do tego nawet własnemu bratu. Spojrzał na Petera.
– Wystrychnęła mnie na dudka. Mam prawo być zły. Poza tym nie rozmawiamy o Linnei, tylko o Beatrix,
– Tak, o Beatrix,, która jest tak nieśmiała i potulna, że nieświadomie zmusiła siostrę do tak wielkiego poświęcenia. Czy przyszło ci kiedyś do głowy, tumanie, że Beatrix może po prostu być warta takiej ofiary? Że Linnea kocha ją tak bardzo nie bez powodu?
Axton zazgrzytał zębami.
– Widzę, że ta blada wiedźma potrafiła cię zniewolić tak, jak swą siostrę.
– A co, mam się biernie przyglądać, jak maltretujesz bezbronną istotę? Ona nie poradzi sobie z tobą, tak jak Linnea…
– Przesłań mówić o Linnei!
– Świetnie! W takim razie porozmawiajmy o Beatrix. Nie możesz wyładowywać się na niej za to, że tak oszalałeś na punkcie jej siostry!
To była oliwa dolana do ognia. Axton wybuchnął straszliwym gniewem, miotając najwymyślniejsze przekleństwa.
– Oszalałem na jej punkcie?! To nie ja oszalałem, tylko ty! Jeśli ta cholerna Beatrix jest taka dobra i łagodna, i tak bardzo ci jej żal… to, na miłość boską, ożeń się z nią!
Axton nie pozostał w pomieszczeniach gospodarczych, czekając na Beatrix. Udał się w jedyne miejsce, gdzie mógł spokojnie przemyśleć sytuację – do kaplicy. Nikt mu nie przeszkadzał. Żaden dźwięk nie przedostawał się do wnętrza przez grube kamienne ruiny i wąskie okna, kiedy usiadł na ławie j skulił się, pogrążony w rozpaczy. Ożeń się z nią.
Te słowa wracały doń echem, raniąc boleśnie, dręcząc wizją, która wydawała się pozbawiona sensu.
Te słowa zostały wypowiedziane w gniewie, ale kusiły go teraz perspektywa odzyskania spokoju, który zniknął, w chwili gdy otrzymał list od Henryka. Gdyby Peter ożenił się z lady Beatrix, to on… Pokręcił głową i zakrył twarz dłońmi. Jak może myśleć o małżeństwie z kobietą, która zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby przeszkodzić mu w osiągnięciu celu?
A jednak było to możliwe, ponieważ szczerze podziwiał jej odwagę, niezłomny charakter i głębokie poczucie lojalności. Mieć taką żonę u boku…
Znów pokręcił głową. I kto był teraz głupcem? Linnea nigdy się na to nie zgodzi Zbyt wiele razy potraktował ją bardzo okrutnie. A poza tym należało wziąć pod uwagę Petera i Beatrix.
Powoli zaczerpnął tchu, uniósł głowę. Znajdował się w świętym miejscu. Może powinien się pomodlić, poprosić o dar roztropności. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl i poczuł przypływ nadziei. Zapewne ten święty, do którego zawsze modliła się Linnea, święty Juda, mógłby przyjść mu z pomocą.
Modlił się krótko, lecz żarliwie. Potem wyszedł z kaplicy i udał na poszukiwanie brata. Ale przede wszystkim był zdecydowany zatrzymać przy sobie Linneę, chociaż wiedział, że musi walczyć o ten przywilej z nią i jej rodziną.
Linnea wymknęła się z zamku w towarzystwie czterech wieśniaczek i sześciorga lub siedmiorga ich dzieci. Miała na sobie swoje ubranie, stara, lecz zupełnie przyzwoitą szara, suknię i zwykłą wełniana spódnicę. Nakryła włosy chustą i włożyła tobołek pod spódnicę. Mimo. że było ciepło, narzuciła również pelerynę z kapturem. Szła, kołysząc się na boki i lekko garbiąc. Z odwróconą twarzą, mogła uchodzić za tęgą, starsza, kobietę, wracającą do domu po całym dniu pracy w zamku. Tylko że nie wracała do domu, a z niego uciekała.
Wydostawszy się poza obręb murów zamkowych, celowo zwolniła i została z tyłu za innymi kobietami. Chociaż posyłały jej zaciekawione spojrzenia, na szczęście do niej nie podeszły.
Ody zbliżyły się do wioski, Linnea poszła inną drogą w stronę lasu nad potokiem. Dopiero gdy znajdzie się daleko od tego miejsca, poczuje się bezpiecznie, chociaż wątpiła, czy kiedykolwiek będzie szczęśliwa.
Dokąd ma się udać i jak tam dojdzie, tego jeszcze nie wiedziała. Mimo że jedynym rozsądnym celem jej wędrówki pozostawało opactwo Romsey, bała się, że łatwo będzie ją tam znaleźć… zakładając, że Axton będzie jej szukał. Nawet jednak bez jego pościgu i tak nie miała pojęcia, gdzie znajduje się opactwo. A nie odważyła się zapytać o to jakiegokolwiek mieszkańca wsi Maidenstone.
Przystanęła pod starym cisem o pokręconym szarym pniu. Wydawał się płakać w cichej agonii. Ona też przepełniona była bólem. Gdzieś w pobliżu zaskrzeczała sroka. Stado kosów poderwało się do lotu, oburzone brutalnym wtargnięciem na ich teren.
Tchórz, tchórz, zdawały się z niej szydzić wszystkie leśne stworzenia. Tchórz, ucieka. Tchórz, opuściła własną siostrę. Tchórz, nawet teraz pamiętała wspaniałe chwile z Axtonem w tym właśnie lesie.
Oddaliła się od schorowanego cisu i weszła głębiej pomiędzy drzewa. Nie musiała się już martwić o to, że zostanie rozpoznana. Postanowiła iść w górę rzeki, do której wpadał potok. W końcu dotrze do jakiejś wioski. Może tam ktoś wskaże jej drogę do opactwa, a może nawet znajdzie jakieś inne miejsce. Na razie musi iść naprzód, jak najszybciej i jak najciszej.