Выбрать главу

Miał na sobie formalny strój urzędnika biurowego i starannie zawiązany krawat, ale całość psuły dwie ogromne plamy potu na koszuli w okolicy pach. Podwinięte rękawy odsłaniały muskularne ramiona, porośnięte czarnymi włosami.

– Detektyw Rizzoli? – zapytał.

– We własnej osobie.

Otworzył ramiona, idąc naprzeciw niej, po czym przypomniał sobie, że ma na dłoniach rękawiczki, więc opuścił ręce.

– Jestem Vince Korsak.

Przepraszam, że nie mogłem więcej powiedzieć przez telefon, lecz w dzisiejszych czasach każdy ma skaner. Jedna reporterka zdołała już się wedrzeć. Straszna jędza.

– Już mi doniesiono.

– Pewnie się zastanawiasz, po co tu przyjechałaś.

Otóż obserwowałem twoje działania w zeszłym roku, no wiesz, te dotyczące morderstw dokonanych przez Chirurga.

Pomyślałem sobie, że może chciałabyś rzucić okiem na to, co się tutaj stało.

Zrobiło jej się sucho w ustach.

– Jak to wygląda?

– Ofiara jest w salonie.

Doktor Richard Veajer, trzydzieści sześć lat. Chirurg ortopeda. To jego rezydencja.

Popatrzyła na witrażowe okno.

– Wy, chłopcy z Newton, macie przynajmniej do czynienia ze zbrodniami w najlepszym towarzystwie.

– Powinna się nimi zająć policja z Bostonu.

W tej okolicy rzadko zdarzają się przestępstwa. Zwłaszcza tak wyrafinowane morderstwa jak to tutaj. Poprowadził ją przez hol do salonu. Od razu zachwyciła się ilością światła słonecznego. Wpadało do wnętrza przez wysoką na dwa piętra ścianę, którą tworzyły sięgające od podłogi do sufitu okna.

Mimo krzątającej się licznej ekipy kryminalistycznej pomieszczenie o białych ścianach i lśniącej, drewnianej podłodze wydawało się surowe i przestronne. Była jeszcze krew. Widziała w życiu wiele miejsc zbrodni, ale za każdym razem na widok krwi doznawała wstrząsu. Na białej ścianie widniała plama przypominająca ogon komety; strużki krwi spływały krętymi liniami na podłogę.

Doktor Richard Veager siedział na podłodze, oparty o ścianę. Przeguby rąk miał związane za plecami taśmą klejącą. Był ubrany tylko w bokserki.

Jego nogi, wyciągnięte do przodu, były związane w kostkach tą samą taśmą. Opuszczona na pierś głowa zasłaniała ranę, która była przyczyną śmiertelnego krwotoku, ale Rizzoli nie musiała jej oglądać, żeby się domyślić, że sięgała głęboko, aż do tętnicy szyjnej i tchawicy.

Wiedziała z doświadczenia, jakie są skutki takiej rany, jak wyglądają ostatnie momenty życia ofiary: krew tryska z arterii, przedostaje się do tchawicy, płuca zasysają ją z powietrzem i człowiek dusi się własną krwią.

Sądząc po szerokich ramionach i muskulaturze, doktor był fizycznie sprawny, z pewnością potrafiłby skutecznie obronić się przed napastnikiem. Mimo to umarł w pozycji poddańczej, ze zwieszoną głową.

Dwaj pracownicy kostnicy stali nad ofiarą, zastanawiając się, jak ulokować na noszach zastygłe w pośmiertnym stężeniu ciało.

– Lekarz sądowy, który przybył o dziesiątej rano, stwierdził obecność plam opadowych, a zwłoki były już zesztywniałe.

Orzekł, że zgon nastąpił gdzieś między północą a trzecią nad ranem.

– Kto go znalazł?

– Pielęgniarka z jego gabinetu.

Kiedy nie przybył rano do kliniki i nie odpowiadał na telefony, przyjechała do niego do domu. Znalazła go koło dziewiątej rano.

Nie wiadomo, co się stało z jego żoną.

Rizzoli spojrzała pytająco na Korsaka.

– Miał żonę?

– Gail Veager, trzydzieści jeden lat.

Zniknęła.

Dreszcz, który poczuła, kiedy stanęła przed drzwiami rezydencji Veagerów, znów ją przeniknął.

– Została uprowadzona?

– W tej chwili wiadomo tylko, że jej nie ma.

Rizzoli popatrzyła na Richarda Veagera.

Atletyczne ciało doktora kłóciło się z widokiem śmierci.

– Opowiedz mi o nich.

Jakie było ich małżeństwo?

– Szczęśliwe.

Tak ludzie mówią.

– Ludzie zawsze tak mówią.

– W tym wypadku może to być prawdą.

Byli małżeństwem od dwóch lat. Rok temu kupili ten dom.

Ona jest pielęgniarką w sali operacyjnej szpitala, w którym pracował, więc mieli ten sam krąg przyjaciół i ten sam rozkład zajęć.

– Z tego wynika, że prawie się nie rozstawali.

– Tak.

Ja bym chyba oszalał, gdybym bezustannie musiał przebywać z moją żoną, ale oni wydawali się znosić to dobrze. W zeszłym miesiącu wziął dwa tygodnie urlopu, żeby poświęcić cały czas żonie po śmierci jej matki.

– Jak myślisz, ile może zarobić chirurg ortopeda przez dwa tygodnie?

– Piętnaście, dwadzieścia tysięcy dolców?

Bardzo kosztowna opieka.

– Musiała jej bardzo potrzebować.

Korsak wzruszył ramionami.

– To nie zmienia faktu.

– Więc uważasz, że nie można podejrzewać, iż go porzuciła?

– Jeszcze mniej, niż że go zabiła.

Rizzoli rzuciła okiem na okna pokoju.

Drzewa i krzaki całkowicie przesłaniały sąsiednie domy.

– Powiedziałeś, że śmierć nastąpiła między północą a trzecią nad ranem.

– Tak.

– Sąsiedzi niczego nie słyszeli?

– Małżeństwo z domu po lewej stronie przebywa w Paryżu.

Sąsiedzi z prawej twardo spali przez całą noc.

– Włamanie?

– Przez okno kuchenne. Zostało wycięte diamentem.

Na kwietniku znaleźliśmy odciski butów numer jedenaście i krwawe odciski tych samych butów w tym pokoju.

– Wyjął chusteczkę i wytarł pot z czoła.

Należał do nieszczęśników, dla których żaden środek przeciwpotny nie był wystarczająco silny. W ciągu zaledwie paru minut ich rozmowy plamy potu na jego koszuli znacznie się powiększyły.

– Okej, odciągnijmy go od ściany – powiedział jeden z pracowników kostnicy.

– Połóż go na płachcie.

– Uważaj na jego głowę!

Osuwa się!

– Chryste!

Rizzoli i Korsak przyglądali się w milczeniu czynnościom mężczyzn, którzy ułożyli doktora Veagera bokiem na jednorazowej płachcie.

Stężenie pośmiertne usztywniło tułów w pozycji siedzącej, pod kątem dziewięćdziesięciu stopni w stosunku do nóg.

Pracownicy kostnicy zastanawiali się, jak umieścić go w tej pozycji na noszach, biorąc pod uwagę jego potężną posturę.

Wzrok Rizzoli padł na mały, biały przedmiot, leżący na podłodze w miejscu, z którego zabrano zwłoki. Podniósłszy go, stwierdziła, że to okruch porcelany.

– Rozbita filiżanka – powiedział Korsak.

– Co takiego?

– Obok zwłok znaleźliśmy filiżankę i talerzyk.

Wyglądało na to, że spadły mu z kolan.

Zabraliśmy je, żeby zdjąć odciski palców.

– Zauważył jej zagadkowy wzrok i wzruszył ramionami.

– Nie pytaj mnie.

– Symboliczny artefakt?

– Albo rytualna herbatka na cześć trupa.

Patrzyła na trzymany w rękawiczce okruch porcelany, zastanawiając się. Nagle poczuła zaciskający się węzeł w żołądku. Dotarła do niej przerażająca świadomość, że gdzieś już się zetknęła z identycznymi okolicznościami.

Przecięcie gardła.

Związanie taśmą klejącą.

Włamanie nocą przez okno.

Ofiara lub ofiary zaskoczone podczas snu.

I zaginięcie kobiety.

– Gdzie jest sypialnia?

– Pytanie było zgodne z logiką, w rzeczywistości jednak nie chciała tam pójść, bała się tam pójść.

– Właśnie miałem cię tam zaprowadzić.