Выбрать главу

Korytarz prowadzący do sypialni był udekorowany czarno-białymi fotografiami w ramkach. Fotografie różniły się od zdjęć wiszących w większości domów, nie przedstawiały szczerzących zęby ludzi. Były to akty kobiece, anonimowe ciała o wyciemnionych lub odwróconych od kamery twarzach. Kobieta obejmująca drzewo, gładkość jej skóry kontrastująca z szorstką korą. Siedząca kobieta, pochylona do przodu, długie blond włosy opadające kaskadą między nagimi udami. Kobieta próbująca dosięgnąć nieba, ciało spływające potem z wysiłku.

Rizzoli zatrzymała się, żeby obejrzeć zdjęcie, które wisiało przekrzywione.

– Na wszystkich jest ta sama kobieta – powiedziała.

– To ona.

– Żona Veagera?

– Tak.

Czy nie sądzisz, że byli perwersyjni?

Popatrzyła na artystycznie wycieniowane ciało Gail Veager.

– Nie widzę tu żadnej perwersji.

To są piękne zdjęcia.

– Może masz rację.

Sypialnia jest tutaj – wskazał na otwarte drzwi.

Stanęła na progu.

Przed sobą miała łoże iście królewskich rozmiarów. Kołdry były odrzucone, jak gdyby śpiący zostali gwałtownie wyrwani ze snu. Na puszystym różowym dywanie widać było wyraźnie dwie wygładzone ścieżki, prowadzące od łóżka do progu.

– Zostali wywleczeni z łóżka – zauważyła Rizzoli.

Korsak skinął głową.

– To musiało tak się potoczyć.

Morderca zaskakuje ich w łóżku. Jakimś sposobem zmusza do posłuszeństwa, związuje im przeguby rąk i kostki nóg i ciągnie po dywanie na korytarz, gdzie podłoga jest już drewniana.

Zdumiewały ją działania mordercy.

Wyobraziła sobie, że stoi w tym samym miejscu co ona, przypatrując się śpiącej parze. Wysoko nad łóżkiem niezasłonięte okno wpuszcza dość światła, żeby odróżnić mężczyznę od kobiety.

Podchodzi najpierw do doktora Veagera.

To logiczne.

W pierwszej kolejności powinien unieszkodliwić mężczyznę.

Kobietę zostawia na później.

Tyle potrafiła sobie wyobrazić.

Morderca skrada się ku mężczyźnie i atakuje go.

Nie mogła zrozumieć dalszego ciągu jego działania.

– W jakim celu ich przenosił? – zastanawiała się głośno.

– Dlaczego nie zabił doktora Veagera na miejscu?

Po co wyciągnął ich z sypialni?

– Nie wiem.

– Korsak wskazał na wnętrze pomieszczenia.

– Wszystko zostało sfotografowane.

Możesz wejść.

Weszła niechętnie, ostrożnie okrążając ślady wleczenia małżonków po dywanie, i zbliżyła się do łóżka. Krwi nie było ani na prześcieradle, ani na kołdrach. Na jednej z poduszek pozostał kosmyk długich, jasnych włosów.

Po tej stronie spała pani Veager, pomyślała.

Stojąca na toaletce, oprawiona w ramkę fotografia Veagerów potwierdzała, że Gail była blondynką. W dodatku piękną, o jasnobłękitnych oczach i głębokiej opaleniźnie, usianej drobnymi piegami. Obejmujący ją ramieniem mąż promieniował zadowoleniem, świadomy swojej imponującej postury. Nie wyglądał na człowieka, który by się spodziewał, że zakończy życie w samej bieliźnie, ze związanymi rękami i nogami.

– Tam, na krześle – powiedział Korsak.

– Co?

– Spójrz na nie.

Odwróciła głowę w tamtą stronę.

W rogu sypialni stało antyczne krzesło ze szczebelkowym oparciem. Na siedzeniu leżała złożona koszula nocna. Zbliżywszy się, zobaczyła na kremowym atłasie czerwone plamy. Poczuła, że jeżą jej się włosy na karku. Przez kilka sekund nie mogła oddychać. Uniosła róg koszuli.

Pod spodem były dalsze plamy.

– Nie wiemy, czyja to krew – stwierdził Korsak.

– Może doktora Veagera, a może jego żony.

– Koszula została poplamiona, zanim ją złożył.

– Ale w tym pokoju nie ma żadnych innych śladów krwi, co oznacza, że została poplamiona gdzieś indziej i dopiero potem przyniesiona do sypialni.

Złożył ją starannie i umieścił na krześle, jakby zostawiał prezent na pożegnanie.

– Zrobił przerwę.

– Czy to ci coś mówi?

Przełknęła ślinę.

– Wiesz dobrze, że tak.

– Wygląda na podpis twojego rzezimieszka.

– Nie, to ktoś inny.

Wszystko wygląda inaczej.

Chirurg nigdy nie atakował małżeństw.

– Złożona koszula nocna.

Ofiary zaskoczone w łóżku.

Wykorzystanie taśmy klejącej do ich skrępowania.

– Warren Hoyt wybierał samotne kobiety.

Ofiary, nad którymi mógł szybko zapanować.

– Zwróć uwagę na podobieństwa!

– Twierdzę, że mamy do czynienia z naśladowcą. Z jakimś świrem, który naczytał się o Chirurgu.

Rizzoli patrzyła na koszulę nocną, przypominając sobie tamte sypialnie, tamte sceny śmierci. To się działo przed rokiem, owego niezwykle gorącego lata – takiego jak tegoroczne – kiedy kobiety spały przy otwartych oknach, a człowiek nazwiskiem Warren Hoyt zakradał się do ich domów. Przynosił z sobą szaleństwo i skalpel, za pomocą którego popełniał rytualne zbrodnie. Jego ofiary były przytomne i czuły każde cięcie ostrza.

Rizzoli spoglądała na koszulę, a w wyobraźni widziała pospolitą, niczym się niewyróżniającą twarz Hoyta; twarz, która do tej pory wraca do niej w koszmarnych snach.

Ale to nie jego dzieło.

Warren Hoyt siedzi zamknięty w miejscu, z którego nie może uciec. Wiem to, bo sama go tam wpakowałam.

– „Boston Globe” opisał każdy soczysty szczegół – powiedział Korsak.

– Twój chłopak znalazł się nawet na łamach „New York Timesa”.

Nasz morderca stara się go naśladować.

– Nie.

Ten robi rzeczy, których nigdy nie robił Hoyt. Wyciąga swoje ofiary z łóżka i przenosi do innego pokoju. Opiera mężczyznę w pozycji siedzącej o ścianę, a potem podrzyna mu gardło. To wygląda na egzekucję albo część rytuału. Pozostaje kobieta. Mężczyznę zabija, ale co robi z kobietą?

– Umilkła, bo nagle przypomniała sobie okruch porcelany na podłodze. Rozbitą filiżankę.

Myśl dotycząca znaczenia tego szczegółu zmroziła ją niczym podmuch lodowatego wiatru. Nie mówiąc nic więcej, wyszła z sypialni i wróciła do salonu. Podeszła do miejsca, w którym znaleziono zwłoki doktora. Ze wzrokiem utkwionym w podłogę zataczała coraz szersze półkola, zwracając uwagę na układ kropel krwi.

– Rizzoli? – odezwał się Korsak.

Odwróciła się w stronę okien, oślepiona blaskiem słońca.

– Teraz jest za jasno. – Za dużo okien, żeby dało się je wszystkie zasłonić. – Musimy tu wrócić wieczorem.

– Zamierzasz użyć Lumalite?

– Potrzebne nam będzie ultrafioletowe światło.

– Czego się spodziewasz?

Wskazała na ścianę.

– Tam siedział doktor Veager, zanim umarł. – Nasz sprawca przywlókł go z sypialni. – Oparł o ścianę, z twarzą skierowaną ku środkowi pokoju.

– Tak było.

– Po co go tam posadził?

Po co zadał sobie trud ciągnięcia ofiary, która żyła? Musiał być jakiś powód.

– Jaki?

– Doktor został tutaj przywleczony, żeby być świadkiem czegoś, co miało się zdarzyć w tym pokoju. Wyraz przerażenia na twarzy Korsaka świadczył, że w końcu zrozumiał.

Spojrzał na miejsce, gdzie związany doktor Veager grał rolę jedynego widza w teatrze horroru.

– Jezu! – jęknął.

– Pani Veager.

Rozdział 2

Jane Rizzoli przyniosła do domu pizzę kupioną w narożnym barze i wygrzebała z dna lodówki przedpotopową główkę sałaty.