– Została nagrana siedemnastego sierpnia – powiedział, przeczytawszy datę.
Zaledwie przed trzema tygodniami, uświadomiła sobie, denerwując się na myśl o tym, że to wszystko, co za chwilę mieli obejrzeć, zdarzyło się tak niedawno.
Usiadłszy za stołem, wyjęła notes i długopis.
– Zaczynajmy.
Dean włożył taśmę i nacisnął guziczek odtwarzania.
Pierwsze ujęcie ukazywało starannie ufryzowaną doktor O’Donnell, ubraną w niebieski, trykotowy kostium i wyglądającą krzykliwie elegancko na tle białej ściany z pustaków.
– Dziś jest siedemnasty sierpnia.
Jestem na terenie więzienia imienia Souzy-Baranowskiego w Shirley, w stanie Massachusetts. Badany nazywa się Warren Hoyt.
Przez sekundę ekran był czarny, po czym pojawił się na nim nowy obraz.
Jane odruchowo cofnęła się na krześle na widok dobrze znanego, odrażającego oblicza, które wszystkim innym wydałoby się przeciętne, nawet trudne do zapamiętania.
Hoyt miał schludnie przystrzyżone włosy i bladą twarz, charakterystyczną dla osób przebywających w zamknięciu.
Dżinsowa koszula w niebieskim, więziennym kolorze, o numer za duża, wisiała luźno na jego szczupłych barkach.
Wszyscy, którzy zetknęli się z nim w codziennych okolicznościach, twierdzili, że był miły i uprzejmy.
I tak właśnie wyglądał na ekranie: sympatyczny, bezkonfliktowy młody człowiek.
Wzrok Hoyta powędrował w bok, skupiając się na czymś poza kadrem. Usłyszeli szuranie krzesłem, a potem głos doktor O’Donnell.
– Jesteś odprężony, Warren?
– Tak.
– Możemy zacząć?
– W każdej chwili, doktor O’Donnell.
Uśmiechnął się.
– Nigdzie nie wyjeżdżam.
– W porządku.
– Skrzypienie krzesła doktor O’Donnell, chrząknięcie.
– Twoje listy powiedziały mi już całkiem sporo o twojej rodzinie i o dzieciństwie.
– Starałem się przedstawić jak najszerszy obraz.
Myślę, że to jest istotne dla zrozumienia przez panią wszystkich aspektów mojej osobowości.
– Doceniam to.
Nieczęsto mam okazję przeprowadzać wywiad z kimś tak elokwentnym, a już z pewnością nie z kimś, kto stara się być tak analityczny w stosunku do własnych zachowań.
Hoyt wzruszył ramionami.
– Cóż, zna pani powiedzenie, że lepiej nie żyć, niż żyć, nie poznawszy samego siebie.
– Czasem jednak posuwamy autoanalizę zbyt daleko.
To jest mechanizm obronny. Rozumowanie jako sposób na zdystansowanie się od naturalnych popędów.
Hoyt milczał.
Po chwili, z lekką nutą kpiny, rzekł: – Chce pani, żebym jej powiedział, co mnie emocjonuje.
– Tak.
– Co szczególnie panią interesuje?
– Chcę się dowiedzieć, co sprawia, że mężczyźni zabijają.
Co ich popycha w kierunku przemocy. Chcę wiedzieć, co się dzieje w ich głowach. Co czują, gdy zabijają drugiego człowieka.
Przez chwilę nic nie mówił, myśląc nad pytaniem.
– Nie tak łatwo to opisać.
– Spróbuj.
– Dla dobra nauki?
W jego głosie znów zabrzmiała kpina.
– Tak.
Dla dobra nauki.
– Co czujesz, kiedy zabijasz?
Długa przerwa.
– Przyjemność.
– Uczucie zadowolenia?
– Tak.
– Opisz je.
– Naprawdę chce pani wiedzieć?
– To jest sedno moich badań, Warren.
Chcę wiedzieć, jakich uczuć doświadczasz, kiedy zabijasz. To nie jest z mojej strony niezdrowa ciekawość. Muszę wiedzieć, czy miewasz jakiekolwiek symptomy, które by wskazywały na nieprawidłowości neurologiczne.
– Na przykład bóle głowy. Pragnienie wyrafinowanych smaków lub zapachów.
– Lubię zapach krwi.
Przerwał.
– Och, przepraszam. Zdaje się, że zaszokowałem panią.
– Mów dalej. Opowiedz mi o krwi.
– Kiedyś się nią zajmowałem. Pewnie pani o tym wie.
– Wiem. Byłeś laborantem.
– Ludzie wyobrażają sobie krew jako czerwony płyn, który krąży w ich żyłach… coś w rodzaju oleju silnikowego. Ale krew jest złożona i specyficzna. Krew każdego człowieka jest niepowtarzalna, podobnie jak każde zabójstwo jest niepowtarzalne. Nie ma czegoś takiego jak typowe zabójstwo.
– Ale wszystkie sprawiają ci przyjemność?
– Niektóre większą, inne mniejszą.
– Opowiedz mi o tym, które szczególnie utkwiło ci w pamięci. Jest takie?
Skinął głową.
– Jest jedno, o którym ciągle myślę.
– Bardziej niż o innych?
– Tak. Wryło mi się w pamięć.
– Dlaczego?
– Ponieważ nie udało mi się do końca.
Ponieważ nie mogłem się nim nacieszyć. To tak jakby mieć świerzb i nie móc się podrapać.
– Mówisz, jakby to była błaha rzecz.
– Czyżby?
Nawet błahe swędzenie, jeśli jest długotrwałe, zaczyna nas pochłaniać. Jest zawsze przy nas, drażni naszą skórę. Z pewnością pani wie, że jedną z tortur jest łaskotanie pięt.
Z początku wydaje się niczym, ale gdy się ciągnie dzień po dniu, bez chwili przerwy, staje się najstraszliwszą z tortur.
Chyba wspomniałem w moich listach do pani, że wiem coś niecoś o dziejach barbarzyństwa, o okrucieństwach popełnianych przez ludzi na ludziach, o sztuce zadawania bólu.
– Owszem. Napisałeś mi o twoim… zainteresowaniu tym tematem.
– Wielowiekowe doświadczenia w torturowaniu ujawniły, że najdrobniejszy dyskomfort, jeśli się nie kończy, staje się nie do zniesienia.
– Czy twoje swędzenie stało się nie do zniesienia?
– Nie mogę przez nie spać.
Dręczy mnie, ponieważ nie lubię zostawiać niedokończonych rzeczy. Myślę o nim po nocach, kiedy leżę bezsennie w łóżku. Wspomnienia wracają w kółko, jak w kołowrotku.
– Opisz mi je. Co widzisz i co czujesz.
– Widzę tamtą kobietę. Jest inna, niepodobna do poprzednich.
– W jakim sensie?
– Nienawidzi mnie.
– A tamte?
– Tamte były nagie i przerażone. Pokonane.
Ta jedna walczy ze mną. Czuję to, kiedy jej dotykam. Ma skórę naelektryzowaną furią, mimo iż wie, że ją pokonałem.
Pochylił się do przodu, jakby za moment chciał zdradzić swoje najintymniejsze myśli. Nie patrzył na doktor O’Donnell, lecz na Jane Rizzoli; zdawało się, że widzi ją przez obiektyw.
– Czuję jej zaciekłość – mówił dalej.
– Wchłaniam jej furię już przez sam dotyk jej skóry.
Jest niczym rozżarzony do białości metal. Coś płynnego i niebezpiecznego. Czysta energia. Nigdy dotąd nie czułem się tak naładowany. Chcę poczuć się tak jeszcze raz.
– Czy czujesz podniecenie, kiedy o tym myślisz?
– Tak. Kiedy myślę o jej szyi. Ma szczupłą, bardzo ładną białą szyję.
– O czym jeszcze myślisz.
– Myślę o tym, jak ją rozbieram. Odsłaniam jej jędrne piersi, potem brzuch. Ma piękny, płaski brzuch…
– Z tego wynika, że twoje fantazje na temat doktor Cordell mają podłoże seksualne.
Osłupiał.
Przestał mówić. Mrugał oczami jak człowiek nagle wyprowadzony z transu.
– Doktor Cordell?
– To ją masz na myśli, prawda? Catherine Cordell, kobietę, której nie udało ci się zabić?
– Och, o niej też czasem myślę. Ale teraz mówię o kimś innym.
– O kim?
– O innej kobiecie.
– Wpatrywał się w kamerę z taką intensywnością, że Rizzoli niemal poczuła gorąco jego spojrzenia.
– Jest policjantką.
– Masz na myśli tę, która cię wyśledziła? To przez nią nie możesz spać?
– Tak. Nazywa się Jane Rizzoli.
Rozdział 18
Dean podniósł się i nacisnął klawisz stop na magnetowidzie.
Ekran telewizora zgasł.
Ostatnie słowa Hoyta zawisły w ciszy pokoju.
Jane Rizzoli poczuła się rozebrana, pozbawiona godności, zredukowana do obnażonych części ciała: szyi, piersi i brzucha.
Zastanawiała się, jaką ją widział teraz Dean i czy udzieliły mu się wizje erotyczne Hoyta.
Odwrócił się ku niej.
Jeszcze nigdy nie udało jej się wywnioskować z jego twarzy, o czym myślał, ale teraz dostrzegła w niej wyraźny gniew.
– Rozumiesz, o co tu chodziło? – zapytał.