Выбрать главу

Pojedyncza mała ranka szybko ulega zaognieniu i rozrasta się, co wygląda tak, jakby szczur obgryzał mi ciało.

Dzięki moim dziewczętom ABC nie mam ran – a przynajmniej tak mówią.

Nie potrafię tego sam stwierdzić, gdyż nie mogę obejrzeć swoich pleców ani pośladków, nie czuję niczego poniżej ramion.

Jestem całkowicie uzależniony od Arminy, Belli i Corazon i niczym dziecko wpatruję się jak urzeczony w tę, która się mną zajmuje.

Wpatruję się w ich twarze, wdycham ich zapachy i uczę się na pamięć ich głosów. Wiem, że grzbiet nosa Arminy nie jest całkiem prosty, że oddech Belli czasem pachnie czosnkiem i że Corazon odrobinę się jąka. Wiem też, że wszystkie się mnie boją. Wiedzą, oczywiście, dlaczego się tu znalazłem.

Wszyscy pracujący na oddziale chorób rdzenia kręgowego wiedzą, kim jestem, i choć troszczą się o mnie tak samo jak o innych pacjentów, zauważam, że nie patrzą mi w oczy i dotykają mnie ostrożnie, tak jak dotyka się żelazka, żeby sprawdzić, czy jest gorące.

Dostrzegam trwożne spojrzenia personelu na korytarzu i słyszę szepty rozmów w pobliżu mnie. Z innymi pacjentami rozmawiają, wypytują ich o przyjaciół i rodziny, ale nigdy nie pytają o to mnie. Oczywiście pytają mnie, jak się czuję, czy dobrze spałem, ale na tym nasza konwersacja się kończy.

Mimo to wiem, że budzę ich ciekawość.

Wszyscy tu są ciekawi, każdy chciałby popatrzeć na Chirurga, ale boją się podejść zbyt blisko, jak gdybym mógł nagle wyskoczyć z łóżka i zaatakować.

Rzucają mi ukradkowe spojrzenie z progu, ale zbliżają się do mnie tylko z obowiązku.

Dziewczęta ABC dbają o moją skórę, mój pęcherz i moje jelita, ale po wykonaniu zabiegu zaraz się ulatniają, zostawiając potwora w jego lochu, przykutego do łóżka własnym, bezwładnym ciałem.

Nic dziwnego, że z takim utęsknieniem wyczekuję odwiedzin doktor O’Donnell.

Przychodzi z wizytą raz w tygodniu. Przynosi z sobą magnetofon, notatniki, torebkę pełną pisaków. Przychodzi wiedziona ciekawością, którą prezentuje bez wstydu i strachu, okryta nią jak czerwoną peleryną. Jej ciekawość jest czysto zawodowa – przynajmniej sama w to wierzy.

Przysuwa krzesło blisko mojego łóżka i ustawia mikrofon na stoliku do jedzenia, żeby nie uronić ani jednego słowa.

Potem nachyla się nade mną, wyginając szyję w łuk, jakby mi ją proponowała.

Ma piękną szyję.

Jest naturalną blondynką o bardzo jasnej karnacji, jej żyły pod bielą skóry zaznaczają się delikatnymi niebieskimi liniami.

Patrzy na mnie bez lęku, zadając mi pytania.

– Brak ci Johna Starka?

– Chyba rozumiesz, dlaczego mi go brak. Straciłem brata.

– Brata?

Nawet nie wiesz, jak się naprawdę nazywał.

– Policja też nie wie.

Ciągle mnie o to pytają, ale nie mogę im pomóc, bo sam nie wiem.

Nigdy mi nie powiedział.

– Mimo to korespondowaliście ze sobą, kiedy siedziałeś w więzieniu.

– Nazwiska nie były istotne.

– Ale znaliście się wystarczająco dobrze, żeby wspólnie zabić.

– Tylko raz, na Beacon Hill.

Myślę, że to jest tak, jakby się z kimś pierwszy raz kochać. Potem nabiera się coraz większego zaufania.

– Więc wspólne morderstwo było dla ciebie sposobem na poznanie go?

– Czy jest jakiś lepszy sposób?

Podnosi brwi, jak gdyby nie była pewna, czy mówię serio. Rzeczywiście tak myślę.

– Mówisz o nim jak o swoim bracie. Co rozumiesz przez to określenie?

– Jesteśmy związani świętym węzłem.

Nigdy wcześniej nie trafiłem na człowieka, który by aż tak dogłębnie mnie rozumiał.

– Wyobrażam sobie.

Jestem wyczulony na najdrobniejszy ton sarkazmu, ale jej głos go nie zdradza. Nie dostrzegam go również w jej wzroku.

– Wiem, że musi być więcej ludzi takich jak my – mówię.

– Trudność polega na znalezieniu ich, na nawiązaniu kontaktu. Każdy lubi żyć wśród ludzi tego samego gatunku.

– Uważasz się za osobnika odrębnego gatunku?

– Homo sapiens reptilis – żartuję.

– Co takiego?

– Przeczytałem kiedyś, że część naszego mózgu wywodzi się z epoki gadów.

Steruje naszymi najprymitywniejszymi odruchami: walki, ucieczki, łączenia się w pary, agresji.

– Mówisz o korze archaicznej.

– Tak.

O mózgu, który mieliśmy, zanim staliśmy się ludźmi i ucywilizowaliśmy się.

O mózgu, który nie żywi uczuć, nie ma samoświadomości ani nie zna kodeksu zasad moralnych.

To, co widać, kiedy się patrzy w oczy grzechotnika.

O części mózgu, która reaguje bezpośrednio na bodźce węchowe.

Dlatego gady mają tak silnie rozwinięty zmysł węchu.

– Masz rację.

Z neurologicznego punktu widzenia nasz system węchowy jest związany z korą archaiczną.

– Czy wiesz, że ja zawsze miałem nadzwyczajny węch?

Przez chwilę patrzy na mnie, milcząc.

Nie jest pewna, czy mówię serio, czy rozwijam teorię pod jej kątem, wiedząc, że jest neuropsychiatrą i że jej się spodoba.

Następne pytanie świadczy o tym, że traktuje to poważnie.

– Czy John Stark też miał nadzwyczajny zmysł węchu?

– Nie wiem.

– Patrzę na nią przenikliwym spojrzeniem.

– Już nigdy się nie dowiemy.

Przygląda mi się jak kot myszy.

– Wyglądasz na zirytowanego, Warren.

– Czy nie mam powodu?

– Wędruję wzrokiem po moim bezużytecznym ciele, leżącym pasywnie na owczej skórze.

Nie myślę już o nim jak o własnym ciele. Czemu miałbym się oszukiwać? Nie czuję go. W tej chwili nie jest niczym innym jak tylko bryłą obcego mięsa.

– Wkurza cię ta policjantka – mówi.

Taki truizm nie zasługuje na odpowiedź, więc milczę.

A jednak doktor O’Donnell ma wprawę w docieraniu do warstwy uczuciowej, w zdzieraniu wierzchniej tkanki z ran i obnażaniu surowego, krwawego mięsa.

Wyczuwa we mnie wzmożone napięcie emocjonalne i teraz wkracza, żeby zdrapywać, szarpać i wiercić.

– Myślisz często o detektyw Rizzoli?

– Codziennie.

– Co takiego o niej myślisz?

– Czemu cię to interesuje?

– Próbuję cię zrozumieć, Warren.

Chcę wiedzieć, jak myślisz, jak czujesz, co każe ci zabijać.

– Więc nie jestem twoim przyjacielem, tylko królikiem doświadczalnym.

Nie odpowiada od razu.

– Owszem, mogę być twoim przyjacielem…

– Ale nie dlatego tu przyszłaś.

– Szczerze mówiąc, przyszłam, bo mogę się czegoś od ciebie nauczyć.

Pozwolisz nam wszystkim zrozumieć, co popycha mężczyzn do zbrodni.

– Pochyla się nade mną jeszcze bliżej i mówi uspokajająco: – Powiedz mi, Warren. Zdradź mi wszystkie twoje myśli, nawet te najstraszniejsze.

Nie odpowiadam.

Dopiero po dłuższej chwili mówię cicho: – Mam pewne marzenia…

– Jakie?

– Na temat Jane Rizzoli. Wyobrażam sobie, co bym jej zrobił.

– Powiedz mi.

– To nic przyjemnego.

Wydadzą ci się odrażające.

– Mimo to chciałabym je poznać.

Jej oczy nabierają dziwnego blasku, jak gdyby promieniowały wewnętrznym światłem.

Mięśnie twarzy napięte w oczekiwaniu. Wstrzymuje oddech.

Przyglądam się jej i myślę: Tak, chce, żebym jej powiedział.

Chce usłyszeć każdy ponury szczegół, jak wszyscy inni.

Twierdzi, że jej zainteresowanie wynika z czysto naukowych pobudek, że to, co jej opowiadam, jest potrzebne do jej badań, ale dostrzegam w jej wzroku fascynację.

Czuję zapach feromonów, których źródłem jest podniecenie.

Widzę gada w klatce, który zaczyna ożywać.

Chce poznać moje myśli, wejść do mojego świata.

Jest gotowa.

Czeka tylko, żebym ją tam zabrał.

Zamierzam to zrobić.

***