Tym razem jednak nie pojawili się zwykli bohaterowie jej złych snów. Wszedł młody chłopiec i pies. Magdalena bała się powrócić do rzeczywistości. To, co się działo, także musiało być złudą. Pułapką, w którą nie pozwoli się nikomu złapać.
Pies jednak jak dwie krople wody podobny był do Saszy. Przywitał się z nią radośnie, a chłopiec tak bardzo przypominał Christera, którego spotkała tylko jeden jedyny raz, ale nigdy nie zapomniała.
Naprawdę paskudna pułapka!
Więcej nie zdążyła pomyśleć, bo chłopiec szepnął, że ma iść razem z nim, a potem wziął ją po prostu na ręce i wyniósł z tego miejsca.
Wyniósł?
Jaki to rzeczywisty sen!
Powiew czystego, świeżego powietrza na twarzy…
Czegoś podobnego do tej pory nie przeżywała w snach.
Sasza? Czy to rzeczywiście mógł być prawdziwy Sasza?
Powóz… Chłopiec oderwał strzęp od jej sukienki, wsadził Saszę ze snu do powozu i pobiegł z nią dalej.
Jakie to wszystko dziwne!
Chłopiec płakał.
I ona także zaszlochała, nie mogła się opanować. Wstydziła się, ale nie była w stanie przestać.
Rozmawiali. Odważyła się nazwać go po imieniu, Christer. A on wiedział, że ona ma na imię Magdalena.
Ale we śnie wszystko jest możliwe. Ostrożnie! Musi postępować ostrożnie, by rozczarowanie nie okazało się zbyt wielkie. Nie wolno jej dać się omamić!
Po wyrazie jego oczu poznała, że strasznie wygląda. Dlatego płakał, dlatego po policzkach jak dziecku płynęły mu łzy.
To bardzo dziwne, zawsze, kiedy śniła, była czysta i pięknie ubrana. Łachmany i brud gdzieś znikały.
A potem nadjechał powóz, chłopiec zaniósł ją i wsadził do środka.
I wówczas ujrzała jeszcze dwie twarze, też wydawały się znajome. I na nich malował się wyraz zdziwienia i litości. Magdalena miała ochotę ukryć się przed ich przerażonym, współczującym wzrokiem.
To nie ja, chciała powiedzieć. Ja byłam czysta, miałam ładną, nową sukienkę. Teraz noszę łachmany.
Gdzie jestem? Co się dzieje?
Posadzili ją w powozie. Byli dla niej dobrzy. Życzliwie pytali, a ona odruchowo odpowiadała. Nic nie szkodzi, że wyznała im wszystko, bo przecież i tak zaraz się obudzi, ale jak przyjemnie móc z kimś porozmawiać! Przez tyle lat nie zamieniła z nikim ani słowa. A oni byli tacy serdeczni…
Nagle wiele rzeczy wydarzyło się naraz. Wszyscy się zdenerwowali. Mówili o pielęgniarzach? Nie, to niemożliwe, pielęgniarze nie mogli, nie mogli teraz przyjść, nie teraz!
Teraz?
Powietrze chłodzące jej twarz. Niebo, błękitne niebo…
Była na dworze! Wszystko to prawda, wszystko wydarzyło się naprawdę!
Wykrzyczała swój strach przed pielęgniarzami i zaraz potem znalazła się w ramionach Christera. O mały włos się nie przewrócili, ale jakoś im się udało. Za nimi wyskoczył Sasza. Biegli, biegli bez tchu co sił w nogach, to znaczy tylko Christer i Sasza, ona wisiała jak worek na ramionach chłopca. Ale nic na to nie mogli poradzić, musieli uciec jak najdalej przed strasznymi pielęgniarzami.
Zatrzymali się w niedużej dolince w lesie, Christer musiał złapać oddech. Potem znów maszerowali i biegli, poprosiła, by pozwolił jej iść samej, nie chciała go obciążać. Zgodził się, ale, ach! jak niemiłosiernie kłuło ją w nogi!
Ogarnęło ją podniecenie, nieopanowana radość. W końcu dotarła do jej świadomości prawda o sytuacji, w jakiej się znaleźli. Musieli uciekać, jak najdalej i jak najprędzej. Teraz nareszcie miała szanse na powrót do życia!
Co jakiś czas chłopiec brał ją na ręce, ale ona wolała iść sama. Chciała czuć pod stopami leśne poszycie, chłód, miękki mech…
Wędrówka jednak odbierała jej resztki sił. Chwiała się, potykała, oboje szli zasapani, ale nie chcieli marnować cennego czasu na odpoczynek. Gonił ich strach.
Sasza traktował wszystko jako nową zabawę. W końcu Christer musiał wziąć pieska na smycz. W lesie unosiło się tak wiele kuszących zapachów, a ci niemądrzy ludzie nie chcieli poświęcić dość czasu, by mógł się nawąchać do woli.
Nagle las się skończył, przed nimi ukazało się morze. Nie do końca otwarte, bo widok aż po horyzont przesłaniał pas szkierów Roslagen, ale było to morze. Bałtyk.
Znów mogła patrzeć na wodę!
Zatrzymali się na skraju lasu, musieli choć trochę odpocząć. Byli zmęczeni ucieczką.
Szum fal uderzających o brzeg brzmiał w uszach Magdaleny niczym najpiękniejsza muzyka.
– Czy to prawda? – pytała na poły ze śmiechem, na poły z płaczem. – Naprawdę jestem wolna?
– Jeszcze nie całkiem. Musimy dojść aż do Penningby, a stamtąd do dziadka. Tam będziesz już w pełni bezpieczna.
– Ale później znów po mnie przyjadą i zabiorą z powrotem w to piekła?
– Nigdy! Nigdy, nigdy, nigdy! Jeśli tylko zdołam wyrwać cię z rąk tych pielęgniarzy, będziesz bezpieczna. Ale teraz muszę odpocząć. Czuję w ustach słony smak.
Kiedy chłopak starał się wyrównać oddech, Magdalena zerkała na niego ukradkiem. Z łąki dzielącej ich od brzegu unosił się miodowosłodki zapach koniczyny. Jak łatwo wychwytywała teraz wrażenia, chłonęła wszystko, co nowe.
Christer, ależ wyprzystojniał! Taki męski… no tak, był już przecież dorosły, musiał skończyć osiemnaście lat. Ona prawdopodobnie miała szesnaście, licząc według zmieniających się pór roku, które zdołała odróżnić w swym ponurym więzieniu: dojmujące chłody zimy i nieznośne letnie upały.
Zabrano jej trzy lata, trzy lata w najpiękniejszym okresie życia.
Chyba tylko Magdalena dostrzegała u Christera dorosłość. Dla wszystkich innych był ciągle dużym, ale naiwnym dzieckiem.
Może teraz szybciej dojrzeje? Opieka i odpowiedzialność za bezbronną Magdalenę powinna dobrze mu zrobić. Czuł się przy niej taki silny, niezwyciężony.
Wsłuchiwali się w dźwięki dochodzące z lasu, ale nic złego nie docierało do ich uszu, ani stukot podków, ani ostre głosy, ani nawet trzask łamanych gałązek.
– Sądzę, że zrezygnowali – cicho powiedział Christer. – Albo szukają nas gdzie indziej.
Magdalena zdawała sobie sprawę ze swego wyglądu i świadomość ta bardzo jej dokuczała.
– Chciałabym się umyć – szepnęła, bezradnie pokazując na swoje skołtunione włosy.
– Pomyślimy o tym. Morska woda nie jest taka zimna, ale na razie musimy iść dalej na północ, nie możemy tu zostać.
– O, tak, rozumiem, ja też się boję.
Po łące, ciągnącej się wzdłuż skraju lasu, Magdalenie szło się łatwiej. Wędrowali trzymając się za ręce. Christer był przy niej cały czas i kiedy tylko się zachwiała, spieszył jej z pomocą.
Długo szli w milczeniu, aż wreszcie dotarli do płytkiej zatoki, obrośniętej naokoło drzewami.
– Tutaj – zdecydował Christer. – Tu się zatrzymamy, żebyś się mogła wykąpać.
Dziewczynka tęsknie spoglądała na wodę. Zapragnęła się w niej zanurzyć, poczuć, jak delikatnie obmywa skórę, ale…
– Nie wiem… – powiedziała bezradnie. – Moje ubrania także trzeba uprać, a jeśli zmoczę je w wodzie, później może mi być za zimno. Bo nie zniosę nawet myśli, że po kąpieli znów musiałabym ubrać się w te brudne łachmany.
Christer zrozumiał jej kłopot. Rozglądał się dookoła, szukając jakiegoś wyjścia, i w końcu spojrzenie jego zatrzymało się na małym kwiatuszku: delikatnym, błękitnym dzwonku.
– Możesz wejść do wody bez tych gałganów – uspokoił Magdalenę. – Zatroszczę się o nowy strój dla ciebie.
Popatrzyła na niego pytająco.
– Dostaniesz najpiękniejszą sukienkę – obiecał. – I odwrócę się, bądź spokojna. Nie spojrzę ani razu. Tylko potem przyjdź tu do mnie.