Выбрать главу

Unni zbyła go machnięciem ręki.

– To miejsce schronienia nietoperzy, prawda? Coś w rodzaju rezerwatu?

– Właśnie tak – odparł Jose – Luis.

– No, to nie będziemy im przeszkadzać. Mów dalej, Silvio!

– Dlaczego nie pojechać tam od razu?

Wszyscy się zapalili do tego pomysłu. Flavia odprowadziła ich przynajmniej do drzwi. Kiedy znaleźli się na ulicy, okazało się, że poranna mgła się podniosła, niebo było czyste, błękitne.

A Unni, tak rozczarowana brakiem sępów w dolinie Carranza, mogła wreszcie cieszyć oczy widokiem olbrzymich ptaków, krążących na tle błękitu.

– Ach! – westchnęła tylko, ogarnięta zachwytem.

– Właśnie na ciebie się zamierzają – zażartował Morten. – Na taki okrągły, dobrze wysmażony na słońcu kąsek.

– Lepiej uważaj na siebie, sępy nie są wybredne. Ach, że też nie mam aparatu fotograficznego!

Morten prychnął:

– To by było tak jak robienie zdjęcia księżycowi. Na zdjęciu wygląda jak mała kropka. A sępy będą całym mnóstwem maleńkich niewyraźnych kropek.

– A gdyby tak się przybliżyły? Zdejmij koszulę, na pewno zaraz przyfruną i będę miała świetne zdjęcie. Zrobię je, zanim urządzą sobie ucztę na twoim trupio bladym ciele – odparowała Unni.

– Rzeczywiście, i ja zaczynam się zastanawiać, skąd wziąłem taką bratową – roześmiał się Antonio lekko wstrząśnięty.

– A poza tym nie jestem ani trochę okrągła – oznajmiła urażona Unni.

– Rzeczywiście, raczej kwadratowa – poprawił się Morten. – A ja wcale nie jestem trupio blady, chcesz zobaczyć?

– Nie, nie, dziękuję – szybko powiedziała Unni. – Czy nie możemy wyjść na tę łąkę tam, żebym mogła zobaczyć je lepiej? Tu jest tyle domów, które przeszkadzają. Czy ktoś zrobi im dla mnie zdjęcie?

– Mam aparat w samochodzie – odparł Jose – Luis. – Z zoomem.

– Świetnie, wobec tego będę mogła podtrzymać znajomość z wami jeszcze przez jakiś czas – uśmiechnęła się Unni ciepło, bo zdążyła się już przywiązać do sympatycznych Basków.

Kiedy tak stali na łące, pokazując sobie palcami sępy, które zbliżały się i być może dałyby się sfotografować, w ich stronę nadciągnęła swobodnym krokiem jakaś kobieta w okularach przeciwsłonecznych. Nie był to wcale dziwny widok, bo przecież słońce świeciło mocno.

Morten pomachał jej ręką i zaraz zdumiony odwrócił się do Unni, usłyszał bowiem jej jęk.

– Kto to jest? – spytała Unni, chociaż z trudem dobywała słów.

– To nasza przewodniczka, Claudia – odparł Morten.

Unni nic więcej nie powiedziała. Wpatrywała się tylko w nadchodzącą, a potem sięgnęła do piersi, na której miała zawieszonego gryfa.

To, że Antonio nie rozpoznał Zareny, nie było wcale takie dziwne. Po pierwsze, występowała teraz w zupełnie nowej dla niego postaci, jako chłodna, układna, pracująca zawodowo kobieta, a po drugie, nie zachował żadnych wspomnień ze swego poprzedniego spotkania z kobietą – demonem. Morten, Flavia i Sissi wytłumaczyli mu wprawdzie dokładnie, że jakiś młody mężczyzna o kobiecych rysach wysiadł ze swego samochodu i podszedł do nich, żeby zabrać Antonia, ponieważ jego ukochana Vesla miała za kilka godzin przybyć samolotem do San Sebastian. Teraz już wiedzieli, że Vesla jest bezpieczna i po dość poważnym kryzysie odzyskała formę w norweskim szpitalu, a to wszystko, co powiedział ów młody człowiek, było zwyczajnym kłamstwem. Antonio jednak nic nie pamiętał z tego spotkania, nie przypominał też sobie chwili, w której wsiadał do samochodu tego człowieka, Zarena więc nie bała się Antonia. Gwałtownie jednak się zatrzymała, napotykając spojrzenie Unni.

Na sekundę zapanowała całkowita cisza, jak gdyby wszyscy nagle postradali i słuch, i mowę. Pozostali niczego nie rozumieli, lecz w oczach zarówno Unni, jak i osoby podającej się za Claudię widać było prawdziwą desperację.

Claudia – Zarena prędko się opamiętała. Odwróciła się do Sissi i Flavii ze słodkim uśmiechem.

– Chciałam tylko się z wami pożegnać. Mój powóz odchodzi za chwilę. Życzę wam przyjemnej dalszej podróży.

Odwróciła się i pobiegła.

Powóz? Co miała na myśli, mówiąc o powozie? Doprawdy, dziwaczne wyrażenie!

Wciąż panowała cisza. Kątem oka nie dało się dostrzec żadnych cieni.

Zadarli głowy, patrząc na niebo.

Wszystkie sępy zniknęły.

Jak gdyby coś je wystraszyło.

9

Zarena wezwała Tabrisa. Wyczuwał, że jest zła, a właściwie wściekła jak zawsze.

Dosyć już miał tych jej humorów. Wezwanie nie pasowało mu ani trochę. Siedział w samochodzie wraz z całą grupą, zbliżali się do pasma wzgórz, Punto del Palo, i nie miał ani czasu, ani możliwości, żeby odłączyć się od grupy.

Zarena jednak nie ustępowała. Syki jej rozkazu szumiały mu w głowie, miał ochotę odgonić je jak komary, to jednak było niemożliwe.

Jeszcze kogoś w samochodzie dręczył wielki niepokój. Juanę ogarnął nieprzyjemny lęk. Nie miała co do tego całkowitej pewności, lecz przypuszczała, że wkrótce wyjadą na większą drogę, a na skrzyżowaniu będzie najprawdopodobniej tablica z nazwą „Oviedo”. Wówczas któreś z nich może wpaść na pomysł, że Juanie podwiezienie jej aż do samego domu będzie bardzo na rękę i właśnie tam ją wysadzą.

Tymczasem ona wcale nie chciała się od nich odłączać, pragnęła im towarzyszyć dalej, aż do samego końca tej podróży.

Chyba że…?

Miguel pochodził przecież z Santiago de Compostela, które opuścili już dawno. Jak zamierzał wrócić do domu? Jemu będzie wolno towarzyszyć im przez cały czas, a jej nie?

Może również jego wysadzą w Oviedo i poproszą, żeby stamtąd wracał do domu pociągiem, autobusem albo samolotem?

A gdyby rzeczywiście rozstał się tam z grupą, to czy i ona by to zrobiła?

Wszystkie te rozważania stały się zbyt skomplikowane dla nieszczęsnej, udręczonej duszy Juany. Naprawdę gorąco pragnęła, by oboje mogli jechać dalej, lecz czy istniały ku temu jakieś rozsądne powody?

Prawdopodobnie nie.

Tak bardzo chciała zobaczyć, jak to się wszystko rozstrzygnie, przydać się do czegoś, być razem ze swymi nowymi przyjaciółmi, najlepszymi, jakich miała kiedykolwiek w życiu. I za nic nie chciała rozstawać się z Miguelem.

Dobry Boże, oby nikt nie wspomniał Oviedo!

W górze rysowały się już Punto del Pało. Juana napięła wszystkie mięśnie. Czy będzie tam znak z nazwą „Oviedo” wymalowaną krzyczącymi wielkimi literami?

Tabris – Miguel rozpaczliwie usiłował wymyślić jakiś powód, pozwalający mu na opuszczenie samochodu. Wzdragał się przed tłumaczeniem konieczności poszukiwania „ustronnego miejsca”. Nie było to godne demona.

Wjechali już na górę, gdzie powitał ich widok, od którego wprost kręciło im się w głowie, i wtedy Pedro zaordynował przystanek. Wszyscy mogli rozprostować nogi i pstryknąć kilka zdjęć, bo widok był doprawdy wspaniały.

Juana odetchnęła z ulgą. Nigdzie dookoła nie widać było żadnej tablicy drogowej.

Tabrisowi również ulżyło. Wprawdzie okolica była tu odsłonięta, lecz jednak tu i ówdzie sterczały samotne skały i widać było zagłębienia terenu, w których można się ukryć. Wyruszył więc pospiesznie, co raz upewniając się, czy nikt za nim nie idzie.

Oni jednak zajęci byli podziwianiem widoków i robieniem sobie nawzajem zdjęć.

Ach, ludzie, ludzie, kto ich pojmie!

Miguel zmienił się w Tabrisa, stał się niewidzialny i rozpostarł olbrzymie nietoperzowe skrzydła. Sekundę później spotkał się z Zareną.

Była bardziej wzburzona niż zazwyczaj.

Znajdowali się w otoczeniu szczytów, wśród mocno pofałdowanego krajobrazu Asturii. Współtowarzysze podróży Tabrisa nie mogli ich zobaczyć, choć błyskawice spadające z nieba na ziemię, wywołane przez tych dwoje, tworzyły na skalnych ścianach roziskrzone poświaty. A wszystko to sprawiał przede wszystkim gwałtowny gniew Zareny.