Tabris przesycony zgryźliwą nienawiścią stwierdził, że Zarena jest nieznośnie brzydka. Ona, o której w królestwie Ciemności mówiono, że jest najpiękniejsza ze wszystkich faworyt ich władcy. Tabris poczuł rozdzierające wątpliwości. To, o co wcześniej walczył – wyższa ranga w hierarchii demonów – wydało mu się nagle żałosne, gdy ujrzał przed sobą tego paskudnego, choć wysoko postawionego kobiecego demona.
Mój ty świecie, jakże ona wygląda! Aż trudno uwierzyć!
Najgorsze zaś, że on sam miał podobną do niej powierzchowność. Czy naprawdę mógł być z niej kiedyś dumny? Skrzydeł wielu mu zazdrościło, bo były naprawdę eleganckie, połyskująco zielone, z drobinami błękitu i żółci, ale potrafiły się zmieniać według jego woli, stawać szarobrunatne, niewidoczne w terenie. Bardzo wielkie, potrafiły unosić go z prędkością, od której kręciło się w głowie. Wiedział, że również Zarena chętnie by się z nim zamieniła. Zdradzały ją wszystkie złośliwe komentarze na temat jego skrzydeł.
Lecz że mógł być kiedyś dumny z całego swojego wyglądu…? Aż trudno mu było w to uwierzyć.
Zarena była naprawdę rozzłoszczona.
– Co się stało tym razem? – spytał Tabris z rezygnacją.
– Dobrze wiesz! – wypluła z siebie.
– Nie, naprawdę nie wiem. Zrobiłem to, co chciałaś. Uprowadziłem jedną z podejrzanych.
– Z podejrzanych? To doprawdy łagodnie powiedziane, ona jest przecież niebezpieczna!
– Mówiłem ci o tym.
– Nie mogłeś mnie wyraźnie uprzedzić? Jest o wiele groźniejsza, niż raczyłeś dać do zrozumienia. Potrafiła mnie przejrzeć na wskroś.
– Mnie się tak nie przyglądała.
– No tak, bo ty należysz do mało znaczących demonów Nuctemeron – stwierdziła Zarena z pogardą.
Poruszyła się, jakby chciała się na niego rzucić, ledwie panując nad frustracją.
– Nie mogę teraz wrócić do mojej grupy, ty głupcze i prostaku!
– Co więc zamierzasz robić? – spytał Tabris nie bez zadowolenia w głosie.
Zarena już podjęła decyzję.
– Zmieniamy grupy, ja przejmuję twoją.
– Bardzo chętnie – syknął w odpowiedzi. – Co to za ludzie?
– Niegroźni. Antonio jest bardzo przystojny i dość bystry, lecz nie ma pojęcia, kim jestem. Morten to szczeniak, łatwo go oszukać. Kobiety… – W głosie Zareny zabrzmiała bezgraniczna pogarda. – Flavia i Sissi to zera. Ignoruję je całkowicie. W ogóle ich nie dostrzegam. Natomiast ta nowa, ta, która przez ciebie zawisła mi u szyi jak młyński kamień… O, nie, dziękuję! A kogo ja dostanę?
Tabris zaczaj się zastanawiać już w czasie, gdy ona to mówiła. Kto jej przypadnie? Zarena w jego grupie? Potężny don Pedro, władze poruszą niebo i ziemię, jeśli coś mu się stanie. Przyjaźnie nastawiona do świata Gudrun. Głupia, ale życzliwa. Juana. Jordi. Ta przeklęta Zarena wśród nich? Ten zdradliwy wstrętny demon zemsty?
– Nie możesz przejąć mojej grupy! – wykrzyknął z jękiem. Twarz mu się ściągnęła, jeszcze bardziej potworniejąc.
– A to dlaczego? Mówiłeś przecież, że…
– Nie zastanowiłem się dobrze. Jordi! Jordi jest jeszcze bardziej niebezpieczny niż Unni. On cię natychmiast przeniknie.
– Wtedy go zabiję.
– Nie możesz tego zrobić, bo wydaje mi się, że on już nie żyje.
– Co?
– Słyszałaś, co powiedziałem. Właśnie dlatego jest taki niebezpieczny. Potrafi zajrzeć za zasłony dzielące życie od śmierci i prawdopodobnie również za te, które dzielą ich wymiar od naszego.
– Wobec tego pozabijam resztę, a on zostanie sam. Wtedy nie poradzi sobie z tym zadaniem, bez względu na to, na czym ono polega.
– Czy już zupełnie zmąciło ci się w głowie? Jak myślisz, co powie na to nasz władca? Przecież on chce wiedzieć.
Zarena zastanawiała się tak wzburzona, że aż prychała.
– No cóż, wobec tego będę ich śledzić z oddali. Nie wrócę do tej Unni.
– Równie dobrze więc możesz śledzić z oddali swoją grupę.
– Ty zawsze musisz wszystko poplątać. Tabrisa oblał zimny pot.
– Nie pozwalam ci tknąć żadnego z moich… więźniów. Chodzi mi o to, że… Jordi jest dla ciebie zbyt niebezpieczny.
Zarena, samolubna i zapatrzona w siebie, źle go zrozumiała. Podeszła bliżej. O wiele bliżej.
– Ależ, Tabrisie – zagruchała. – Widzę, że już pełzasz przede mną na kolanach.
Odepchnął ją od siebie, aż zatoczyła się w tył. Zanim zdążyła zrobić cokolwiek oprócz ratowania się przed upadkiem, Tabris wzbił się w powietrze i zniknął.
– Pożałujesz tego jeszcze, Tabrisie! Ty nędzny demonie piątej rangi bez znaczenia – szepnęła. – Wystarczy, że porozmawiam z naszym władcą, a tam na dole będziesz skończony.
10
– To mi wygląda na burzę tam, w górach na wschodzie – stwierdził zdziwiony Pedro. – To niezwykłe o tej porze roku, w dodatku gdy nad nami jest zupełnie czyste niebo.
– W górach zapowiadali opady śniegu – uśmiechnęła się Gudrun. – Aż trudno w to uwierzyć. Śnieg wydaje się nieprawdopodobny, tak samo jak ta burza. Dziwna ostatnio pogoda.
– No, chyba jedziemy dalej – powiedział Jordi, chociaż wszyscy jeszcze stali, nie mogąc nasycić się widokiem.
– Gdzie jest Miguel? – spytała nagle Juana, która bardziej wypatrywała jego, aniżeli podziwiała oszałamiająco piękne głębokie doliny i widniejące w oddali za nimi szczyty.
Obrócili się i popatrzyli w głąb płaskowyżu.
– Idzie tam – powiedział Pedro. – Zapuścił się gdzieś naprawdę daleko.
– Burza minęła chyba równie prędko, jak się zaczęła – stwierdził Jordi. – I dziwne, że nie słychać było żadnego grzmotu.
– Była daleko – wyjaśnił Pedro zwięźle.
Miguel podszedł do nich, jego ruchy zdradzały niepokój. Życzliwa Gudrun spytała z zainteresowaniem:
– Co cię tak poruszyło, Miguelu?
– Ach, nie ma o czym mówić! Myślałem jedynie o kimś znajomym z dawnych dni. Wsiadajcie do samochodu, tam będziemy bezpieczni.
– Bezpieczni? – powtórzył Jordi. Ale wyraz twarzy Miguela nie zachęcał do kolejnych pytań. Usadowili się w milczeniu.
Miguel prosił, by pozwolono mu jechać razem z Jordim, który był teraz osamotniony w swoim samochodzie czy też, mówiąc ściślej, w samochodzie Juany. Pozwolono mu na to.
Juana natomiast była z tego powodu głęboko nieszczęśliwa. Uparcie wyglądała przez okno, ale niewiele widziała, oczy bowiem miała aż błyszczące od łez.
Minęli „Most do Piekła”, w ogóle go nie zauważając, i zaraz pojawiła się droga skręcająca na Tineo.
– Pozostaje jeszcze sprawa serów dla Unni – przypomniała Gudrun.
– I tej mocnej wódki dla Antonia – uzupełnił Jordi.
– Hm, myślę, że sami też możemy trochę spróbować – ostrożnie uśmiechnął się Pedro.
Zarena została teraz wolnym strzelcem. Nie była przypisana do żadnej grupy, postanowiła jednak potajemnie przyjrzeć się tym, których Tabris „nie pozwolił jej tknąć”.
To nie jego sprawa, co ona robi.
Gdy więc zachodnia grupa dotarła do miasta Tineo, była już na miejscu i obserwowała ich ukradkiem w przebraniu starszego, nieporządnego mężczyzny z brodą i w brudnych okularach. Wiedziała przecież, że jej kocie oczy natychmiast ujawnią, kim jest. Tabris miał szczęście, gdyż jego oczy wyglądały całkiem jak ludzkie.
Był tam, wysiadał z samochodu! Zarena zachichotała. Rzeczywiście wybrał sobie niezłą powierzchowność! Zazdrościła mu, że może poruszać się jak zwykły człowiek wśród innych. Sama była za bardzo demonem, by jej się to powiodło. Tabris przebywał w królestwie Ciemności jedynie z łaski, ponieważ wszystkie duchy godzin zaliczano do gromady demonów. Stanowiły one jednak przypadki graniczne i nie cieszyły się poważaniem.