Zarena zatęskniła za powrotem do Ciemności. Zatęskniła, by władca skinął na nią palcem, a wtedy wiedziałaby, że noc należy do niej.
Tabrisowi nie pozwolono nawet pełnić funkcji jednego z wielu jego strażników.
Ta dziewczyna, która wysiadła z drugiego powozu, była całkiem zadurzona w Tabrisie, wyglądała na nieszczęśliwą. Szkoda, że nie wie, co się kryje za tą jego słodką powłoką! Gdyby rozpostarł te swoje słynne skrzydła. Przeklęte skrzydła, sama pragnęła je mieć. Byłaby wtedy najbardziej atrakcyjna wśród wszystkich kobiecych demonów.
Tabris nie patrzył na dziewczynę. Oczywiście nie chciał mieć do czynienia z tymi nędznymi ludźmi. Cóż za myśli przychodzą jej do głowy!
A ten tam to musi być Pedro. Don Pedro de Verin y Galicia. Mój ty świecie, gdyby Zarena tylko zechciała, uwiodłaby go w jednej chwili, nie miała jednak ochoty się trudzić. A to jego kobieta, Gudrun. Stara, łatwo się jej pozbyć. Na razie nie ma co się nią przejmować.
Ale z drugiego samochodu też wysiadł jakiś mężczyzna.
Ach, fuj!
Zarena nieco się cofnęła. Cóż to, na piekła, za rodzaj człowieka!
Wyostrzyła wszystkie zmysły. Niebezpieczeństwo, wielkie niebezpieczeństwo!
O tak, on był o wiele groźniejszy od tej przeklętej Unni. Żył w dwóch światach, a teraz badawczo rozglądał się dokoła. Wyczuwał jej obecność!
Niech spadnie na niego śmierć!
Ale czy on już nie jest martwy? Otaczała go poświata dawno minionych czasów, jak gdyby wieczności? Pomimo że był śmiertelnikiem.
A może nim nie był?
Tabris miał rację. Nie wiadomo, co tak naprawdę sądzić o tym Jordim.
Niech go piekło pochłonie!
To niesprawiedliwe! Teraz mieli w każdej grupie po jednej osobie, której musieli unikać, a Zarena nie mogła się do nich zbliżyć przez swoje oczy. Tabrisowi przypadnie więc wszelka chwała!
Ach, nie, tylko nie jemu, który tak strasznie ją upokorzył! Trzeba szukać jakiegoś wyjścia. Jeśli jej się to uda, zyska niepodzielne łaski władcy. Tabris zaś zastanie wrota do królestwa Ciemności zamknięte.
Musiała się wycofać, żeby się zastanowić. Wymyślić jakiś zabójczo dobry plan. Może popsuć Tabrisowi szyki w taki czy inny sposób, tak by ci jego ludzie odwrócili się do niego plecami. Albo…?
Na pewno coś wymyśli.
Zarena zniknęła w tłumie.
Gudrun urządziła w sklepie z serami prawdziwą orgię zakupów. Uznawała, że każdy kolejno wyciągany ser jest jeszcze ciekawszy od poprzedniego, i w końcu miała do zaniesienia do samochodu naprawdę pokaźną torbę. W tym czasie Pedro i Jordi po męsku i ze znawstwem dyskutowali z właścicielem sklepu i kilkoma klientami na temat wielu twarzy asturiańskiej wódki, smakowali, a w końcu kupili dwie wysokie rurkowate butelki. Weseli i uradowani cieszyli się tą chwilą oderwania od ponurych myśli, które wciąż dręczyły ich podczas wykonywania zadania.
– Ten i ten kupiłam dla Unni – tłumaczyła wesoło Gudrun. – Ten ser sama chcę zatrzymać i podobny kupiłam Vesli, która przecież nie może być z nami. Ten natomiast, nie wiem, komu dam…
– A tę bombę śmierdzącą położymy koło koła zapasowego – zdecydował stanowczo Pedro.
– Ależ on podobno jest naprawdę świetny i był najdroższy ze wszystkich! A co ty kupiłaś, Juano?
– Butelkę wódki dla dziadka – roześmiała się dziewczyna. – I malutką flaszkę dla siebie.
– A ty, Miguelu? – dopytywała się Gudrun.
– Ja? Ja nie kupiłem nic – uśmiechnął się.
Jordi zamyślił się. Miguel nigdy nic kupował, ani za nic nie płacił. Jordiemu coś podpowiadało, że ten człowiek nie ma pieniędzy.
Ale o takie rzeczy nie mógł go przecież spytać.
Tabris nie miał żadnych kłopotów z udawaniem Miguela. Żadnego wysiłku nie wymagało od niego występowanie w ludzkim przebraniu, nie musiał niczego pilnować, by nie wypaść z roli. Był Miguelem tak długo, jak sam tego chciał. I w przeciwieństwie do Zareny nie tak łatwo dawało się go przejrzeć. Wynikało to stąd, iż demony z rodu Nuctemeron reprezentowały stosunkowo wiele niemal dobrych cech. Były raczej dżinami, duchami aniżeli złymi demonami ciemności. Należały jednak do królestwa Ciemności, co do tego nie było wątpliwości, i pod wpływem panującej tam atmosfery również pragnęły zła. Zło bowiem cieszyło się w Ciemności wielkim poważaniem. Również Tabris chciał awansować, stać się demonem potężniejszym od tych nieznośnych, wyniosłych samochwał z kliki Zareny. Pragnął zyskać większy szacunek u Mistrza, bo w jego obecnej pozycji snoby stale obgadywały go za plecami. Ale on jeszcze im pokaże! To jego zadanie, jego wielka szansa.
Na pewno jej nie zmarnuje!
Tabris miał w świecie ludzi tylko dwa problemy: Unni i Jordiego. Oboje nie byli pewni jego tożsamości. Ze strony Unni zagrożenie przynajmniej na razie nie istniało dzięki temu, że znajdowała się w tej drugiej grupie. Ale Jordi? Ile właściwie domyślał się ten tajemniczy człowiek?
I jak długo Tabris będzie mógł przebywać z nimi, zanim uprzejmie i z troską nie zaczną się zastanawiać, czy nie powinien wracać do domu, do Santiago de Compostela?
Na razie nikt o tym nie wspominał, lecz jeśli się nie mylił, Juanę dręczył ten sam lęk. Kiedy zostanie wyłączona ze wspólnoty?
Od samego początku stawiał właśnie na nią. Zauważył, że jest słabą kobietą, pełną podziwu dla Jordiego. Tabris przeobraził się więc w mężczyznę podobnego do niego i rzeczywiście, uwiódł ją swoim wyglądem.
Tabris sądził, że Juana potrafi opowiedzieć mu o ich podróży, wyjaśnić, co jest jej celem, tym razem jednak postawił na niewłaściwego konia. Juana, jak się okazało, wiedziała niewiele więcej od niego, a w grupie była stosunkowo nowa.
Tabris posłał jej zamyślone spojrzenie i napotkał jej wzrok, a przecież takich sytuacji najbardziej starał się unikać, zwłaszcza stwierdziwszy, że Juana na nic mu się nie przyda. Nie zdoła wyciągnąć z niej żadnych informacji.
Odwróciła się jak zwykle z rumieńcem na policzkach. Dlaczego stale się czerwieniła?
Jakież to irytujące!
Mam bardzo piękne skrzydła, przemknęło mu przez głowę.
I co z tego? Jaki ma to związek ze sprawą?
11
Z wolna zbliżali się do celu.
Zachodnia grupa w Tineo miała jeszcze daleką drogę do przebycia, wschodniej natomiast, tej w Ramales de la Victoria, pozostał tylko niewielki kawałek.
Złe oczy jednak bacznie ich obserwowały, potrafiły śledzić tor ich wędrówki, przez cały czas zdawały sobie sprawę z ich położenia. I wszystkie czekały tylko na tę chwilę, gdy wreszcie dowiedzą się, dokąd oni zmierzają, nikt bowiem nie wiedział, gdzie leży upragniony cel.
Grupa na wschodzie zamierzała wyruszyć samochodem na wycieczkę z Ramales de la Victoria i cofnąć się niewielki kawałek do groty Pozalagua w Carranza.
Mimo że Claudia tak pospiesznie ich opuściła, stanowili dość liczną grupę. W jej skład wchodzili: Antonio, Unni, Silvia i José – Luis w taksówce oraz Morten, Sissi i Flavia w wynajętym samochodzie.
Nim jednak wyruszyli, Unni musiała co nieco wyjaśnić.
– Co się stało, Unni? – spytał Morten. – Dlaczego Claudia tak szybko uciekła, a ty wyglądałaś, jakbyś wystraszyła się czegoś do szaleństwa?
– Musisz nauczyć się odczytywać wyraz twarzy ludzi, mój przyjacielu. Nie byłam wcale wystraszona, tylko wstrząśnięta.
– To mniej więcej to samo – stwierdził Morten, niewrażliwy na tego rodzaju niuanse. – A więc co to było?