Выбрать главу

Do Reinosa dotarli przed wieczorem i Flavia z zadowoleniem patrzyła na hotel, który wcześniej zarezerwowała im Silvia.

Tak jak to było zaplanowane, Unni na deser po obiedzie zamówiła talerz serów. Dostała cały półmisek, który zajął pół stołu, z mnóstwem rozmaitych serów pięknie ułożonych w kształt gwiazdy.

– Musicie mi w tym pomóc – zaćwierkała radośnie. Nikt się przed tym nie wzbraniał.

– Ten kawałek granitu obrośnięty mchem musi być tym samym, który polecała Gudrun! – wykrzyknęła Unni. – Tak, kruszy się na kawałeczki, to na pewno ten! Ach, jest nieziemsko pyszny! Spróbuj tylko, Sissi. Spróbujcie wszyscy!

Naprawdę uhonorowali wszystkie kantabryjskie i asturyjskie sery, popijając je czerwonym winem, wybranym przez Flavię.

– Zauważyliście, że nasi prześladowcy od pewnego czasu trzymają się od nas z dala? – zauważył wyraźnie podniesiony na duchu Morten.

– Pewnie sfrustrowani zaszyli się gdzieś i teraz liżą rany – podsumowała Unni.

– Jesteśmy dla nich za twardzi! – Morten dumnie wypiął pierś. – Poddali się.

Było jednak inaczej.

13

Alonzo był dość zawstydzony poczynaniami swoich ludzi.

Manuelito, który miał śledzić grupę zachodnią, zgubił ją zupełnie. Pokręciwszy się po rozmaitych drogach, zrozumiał w końcu, że musieli zboczyć z głównej szosy na Taramundi.

Okazało się jednak, że tam nie ma czego szukać, gdyż wrogowie dawno już opuścili ten rejon. Manuelito jechał najpierw samochodem tak daleko, jak mógł, to znaczy przybył do Teixois zamiast do Veigas. Ale w małej wiosce z wielką kuźnią i młynem wodnym nikt nie widział żadnych nieznajomych. O tej porze roku nikt obcy się tu nie pojawiał.

Wąskie dróżki prowadziły na pustkowie, Manuelito wyruszył więc jedną z nich, rzecz jasna, piechotą, i tam zabłądził. Widział Veigas z bardzo daleka, rozbolały go już nogi i wściekał się na wszystko.

Gdy wreszcie wrócił do swego samochodu, zadzwonił do Alonza i z podkulonym ogonem powiadomił go, że zgubił grupę. Nakazano mu natychmiastowy powrót do stajni.

Nikt natomiast nie wiedział, gdzie przebywa Pepito, ponieważ jego komórka nie działała. Zapomniał o naładowaniu baterii, a ładowarki ze sobą nie zabrał, od niego więc nie dało się uzyskać żadnych wiadomości.

Emma nie posiadała się ze złości, a wszystkie nieprzyjemne słowa spadły na Alonza. Żeby uzyskać informacje, musiała teraz zwrócić się bezpośrednio do mnichów, a tego nie znosiła. Kenny, Tommy i Roger aż skulili się w sobie, gdy obsypała ich gradem gniewnych słów.

Emma zebrała nielicznych już katów inkwizycji w lesie nieopodal wielkiej drogi wzdłuż wybrzeża. Jej współtowarzysze – łajdacy czekali w samochodach.

Kaci wyglądali na bardziej przygnębionych niż zazwyczaj.

– Co, u diabła, zrobiły ze sobą te cnotliwe gadziny? – syknęła Emma. – Macie rozkaz powiadamiać nas, nie rozumiecie tego, wy zasuszone mumie!

Jeden z mnichów zacisnął usta w wąską kreskę. „Nie jesteśmy zadowoleni. Nie jesteśmy zadowoleni z rozwoju sytuacji”.

– Ja też, do cholery, nie jestem zadowolona! „Nigdy nie powinnaś była przyzywać tej złej kobiety”.

– Przecież to nie ja wezwałam demony z piekieł, tylko wy, tchórze!

„Nie mówimy teraz o demonach, tylko o tej, którą nazywają Unni. Teraz nie mamy dostępu do żadnej z tych dwóch grup, w każdej z nich znajduje się jakiś zły człowiek Bo ten jej kompan Jordi jest dla nas równie nieprzyjemny”.

„Poza tym tam, w dole, wcale nie ma piekła – stwierdził inny. – Są Ciemności”.

– Dla mnie to różnica cienka jak włos. Ale powiedzcie mi przynajmniej, gdzie znajdują się te dwie grupy!

Mnisi wciąż byli urażeni. Przemawiający w ich imieniu oświadczył z lekkim triumfem:

„Daleko już zajechali. Wkrótce obie grupy się spotkają”.

– Dziękuję za dodające otuchy słowa – mruknęła Emma z miną kwaśną jak cytryna. – Spotkają się, tylko gdzie? Wyrzućcie to wreszcie z tych swoich zmumifikowanych, spróchniałych ust! Gdzie oni są?

„Kierują się ku wysokim górom”.

– Ku czemu? Ku Górom Kantabryjskim? A my jedziemy tutaj, wzdłuż wybrzeża? Dość już tego! Niedługo chyba was wywalę!

Emma wiedziała wprawdzie, że występuje z próżnymi groźbami, prędko więc zmieniła temat.

– Co właściwie robią te demony, które ściągnęliście? Czy ich obecność nie przyniesie wkrótce rezultatów?

„Natknęli się na problemy. Ci bezbożni są w posiadaniu magicznego gryfa Asturii, który ostrzega ich, gdy tylko demony pojawią się w pobliżu”.

„To wymaga uściślenia – powiedział inny. – To ten kobiecy demon, Zarena, ma problemy. Nie może się już dłużej zbliżyć do tej swojej pogańskiej grupy”.

– No, to odbierzcie im magicznego gryfa, nie pojmujecie, że to właśnie trzeba zrobić?

„Nie możemy. Nosi go ta wstrętna pogromczyni mnichów. Jej też obawia się Zarena, bo ta dziewczyna potrafi widzieć to, co ukryte”.

Unni, pomyślała Emma z wściekłością. Zawsze ta mała, głupia, brzydka Unni. Takie zero! A ciągle musi mi stawać na drodze. Teraz jednak koniec z tym! Trzeba ją unieszkodliwić. Na dobre.

– A ten męski demon? Co on robi?

Mnisi wyraźnie wahali się z odpowiedzią. Umykali wzrokiem.

„Ech… co robi ten męski… Nie mamy… eee… nad nim… odpowiedniej kontroli”.

– Jesteście naprawdę… – zaczęła Emma ogniście, ale w końcu się poddała. Czy naprawdę muszę się wszystkim zajmować osobiście? pomyślała. Trzeba odebrać Unni magicznego gryfa – zresztą sama miała na niego ochotę – a potem ją zabić. Czy doprawdy nikt nie ma w sobie dostatecznej energii? Może Alonzo?

Emma machnięciem ręki odprawiła mnichów. Jeśli chciała śledzić wrogów wśród gór, to musiała się spieszyć.

Thore Andersen siedział za kierownicą w drodze do Reinosa.

– Tylko spokojnie – mówił chudy, zajmujący miejsce obok niego. – Nie musimy się przy okazji zabić, przecież i tak dobrze wiemy, gdzie ich szukać. Nie wymkną się.

– Wiem o tym, ale zapowiadali śnieg. Nie bardzo mi się to podoba na tych drogach.

– Na razie nie ma żadnego niebezpieczeństwa – stwierdził chudy. – Reinosa leży zaledwie na wysokości ośmiuset czterdziestu metrów nad poziomem morza, trudniej będzie, jeśli wyprawią się dalej w stronę Alto Campo i Picos de Europa. Będziemy wtedy musieli zmienić opony w Reinosa, później już się nie da, bo w głębi masywu górskiego nie ma już żadnych miast Ale pamiętaj, zachowuj dystans do zdobyczy. Doprawdy, źle się stało, że Antonio Vargas i ta Unni zauważyli nas po drodze do Balmaseda, straciliśmy przez to dużo czasu.

– Spokojnie, wkrótce znów ich dogonię!

– Ale tak jak się umawialiśmy, pozwolimy im wykonać całą brudną robotę. Niech odszukają dla nas tę ukrytą dolinę. A dalej… To my wiemy, co robić potem, oni nie mają o tym zielonego pojęcia.

– No nie, to prawda – zaśmiał się Thore Andersen. – Bo my naprawdę mamy w ręku prawdziwy atut – I tak było od samego początku. A Thore uzupełnił:

– Od dwudziestu pięciu lat.

W swojej jaskini wysoko na szczycie góry siedział skulony Wamba – Leon. Czekał. Wiedział, że w końcu coś zaczęło się dziać w związku z tym liczącym sobie kilkaset lat mitem o rycerzach i skarbie. Dla Wamby nie był to wcale mit.

Byli już w drodze, zbliżali się, ci, którzy mieli dla niego odnaleźć tę przeklętą wioskę. Wszystko to, co należało do niego. Na zawsze będzie już mógł zniszczyć Urracę i tych jej wyniosłych rycerzy.

To Wamba w nim myślał w ten sposób. Leon pragnął jedynie zdobyć skarb.

Z Leona zostało tak niewiele, że nie potrzebował już nawet jedzenia ani też nie musiał zaspokajać żadnych innych ziemskich potrzeb. Był teraz Wambą, ciałem i duszą. Żył w nim jedynie głód kosztowności tak charakterystyczny dla Leona, a przede wszystkim pragnienie zdobycia legendarnego podarku Nawarry dla królestwa, które nigdy nie powstało.