Выбрать главу

Zarena śledziła swoich ludzi ze znacznej odległości. Wszystkie jej próby, by zmienić grupę, natrafiły na kategoryczny sprzeciw Tabrisa. Wiedziała jednak przecież, że oba zespoły wkrótce i tak się spotkają, a wtedy tak czy inaczej, bez względu na to, jakie kroki podejmie, natknie się na tę Unni.

Gdyby tylko mogła unieszkodliwić tę przeklętą kobietę o przenikliwym spojrzeniu! Gdyby mogła usunąć ten szatański amulet, który ostrzegał i chronił tę małą idiotkę! Ani ona jednak, ani też kaci nie mogli na to nic zaradzić. Mówili natomiast coś o kobiecie ludzkiego rodu, która być może umiałaby to zrobić.

Zarena postanowiła skontaktować się z tą Emmą.

Poza tym wściekała się na Tabrisa – to akurat nie było żadną nowością – a także na ich pana i władcę, który wysłał jej do towarzystwa demona wolnej woli. Jak można takiego demona zmusić do czegoś, czego sam nie chce?

Uparty kozioł!

Cała ta sytuacja budziła tylko jej gniew, straszliwy gniew! Zarena miała ochotę walić na oślep, przyjąć znów swą piękną demonią postać, tak by wszystkich móc powalić jednym uderzeniem długiego, zakończonego ostro ogona, poszarpać szponami i wbijać w nich ostre kły.

Ach, była taka piękna jako demon! Ludzkie przebranie to prawdziwa udręka.

Współcześni przyjaciele rycerzy mieli jeszcze jednego wroga, Tabrisa. Miguel, czyli jego ludzkie ja, stawał się coraz bardziej małomówny i zamknięty w sobie. Był razem ze swą grupą w Tineo, lecz trzymał się z tyłu. Gudrun zaczęła się o niego martwić. Wyraźnie było widać, że Miguela coś dręczy. Wesoły, otwarty i życzliwie nastawiony młody człowiek nagle kompletnie się odmienił. Gudrun zauważyła też, że Juana staje się coraz bardziej nieszczęśliwa. Jordi także przyglądał się Miguelowi ukradkiem, badawczo, ze zdziwieniem, w zamyśleniu.

Jak długo zresztą Miguel miał im towarzyszyć? Ktoś wreszcie powinien go spytać o jego zamiary. Nikt jednak nie potrafił się przemóc, by to zrobić.

Lecz gdy dotrą do Oviedo, muszą w końcu coś przedsięwziąć. Oviedo to ważny punkt i odpowiedni do podjęcia decyzji.

Gudrun trochę się odprężyła. Jak cudownie móc odłożyć na później nieprzyjemną chwilę!

Emma nie była zadowolona. Za wcześnie przegoniła mnichów.

– Czy te przeklęte strachy na wróble nie mogły powiedzieć tego wyraźnie? Góry Kantabryjskie ciągną się przecież jak zły rok! Nie mogli określić ich położenia z większą precyzją?

Alonzo zauważył cierpko:

– Być może pomogłoby, gdybyś odnosiła się do nich, okazując więcej uprzejmości, i nie nazywała ich strachami na wróble, straszydłami i nie obrzucała jeszcze gorszymi wyzwiskami.

– Ha! Próbowałam, ale natychmiast robili się jeszcze bardziej wstrętni, wyniośli jak sam diabeł. Wprost spływali fałszem. Zachowywali się, jakby zostali wywyższeni co najmniej na kardynałów, traktując mnie, jakbym była warta mniej niż brud za paznokciem. O, nie, trze – ba ich trzymać krótko, to prawdziwi psychopaci. Znów muszę ich wezwać.

Pięciu mnichów pojawiło się już wkrótce, tym razem w odpowiednio słodko – kwaśnym nastroju.

„Czego wasza miłość życzy sobie teraz?”

– Dowiedzieć się, w którym dokładnie miejscu znaj – dują się obie grupy, do jasnej…

– Opanuj się, Emmo! – mruknął Alonzo. – W taki sposób nic nie zyskamy. Musimy zatrzymać przy sobie tych przyjaciół, jacy nam jeszcze zostali.

– Przyjaciół? Masz na myśli tych tam? Tych, którzy próbują wsunąć mi kościste palce pod spódnicę, gdy tylko nadarzy im się taka sposobność?

– Pewnie trzepiesz ich wtedy po łapach.

– Aż kości brzęczą. No i co, trupy? Co macie do powiedzenia?

Jeden z mnichów, wykręcając omawiane palce, pochlebczo przekrzywił głowę.

„Jedna grupa, ta, w której jest ta straszna pogromczyni mnichów, zapuściła się już zbyt daleko w góry na wschodzie. Druga, z tym jej równie strasznym kochankiem, z którym cudzołożyła, nie mając na to błogosławieństwa Kościoła, dopóki nie rozdzieliliśmy ich i nie zniszczyliśmy tego ich obrzydliwego związku, dzięki czemu niebo spogląda na nas jeszcze przychylniej niż kiedyś…”

– To przecież nie wy ich rozdzieliliście, bo strach was obleciał. Do rzeczy!

„Eee… ta druga grupa, na zachodzie, również jest w górach. Ale wkrótce muszą zjechać do Oviedo”.

– Do Oviedo? Ależ to się świetnie składa, przecież my właśnie w tym kierunku zmierzamy, prawda, Alonzo?

– Owszem, zgadza się, możemy tam być już za kilka godzin!

Emma znów zwróciła się do katów, teraz nastawiona już nieco łagodniej.

– Nieźle, chłopcy. Informujcie nas na bieżąco o tym, gdzie oni się znajdują i kiedy zjawią się w Oviedo. Jak tylko się ruszą, chcemy wiedzieć o wszystkim. I znajdźcie odpowiednie miejsce, w którym będziemy mogli ich zaatakować. Ach, nie, do diabła, przestańcie mnie obmacywać! Doprawdy, niewiele wam trzeba do zachęty!

Emma i jej dwór ruszyli dalej wzdłuż wybrzeża na zachód, w stronę Oviedo, by tam odciąć drogę grupie Jordiego. Spotkanie to miało mieć katastrofalne następstwa dla jednego z jej dworzan.

14

Jordi, Pedro, Gudrun, Juana i Miguel nie tracili czasu w Tineo.

Poszukiwanie mniej lub bardziej zamkniętych kopalni byłoby strasznym marnotrawieniem czasu. Zamiast tego więc uchwycili się słów „EL PROPIETARIO DE LAS MINAS”. Człowiek ten musiał przecież ; gdzieś mieszkać, a oni postanowili odnaleźć miejsce, w którym mógł leżeć jego dom. Ich zdaniem bliżej wyjaśnienia dotrzeć już nie mogli.

Mieli silne przekonanie, że człowiek ten był sprzymierzeńcem rycerzy, a tym samym wszystkich, którzy zajmowali się gromadzeniem skarbu. A jego dom zapewne służył jako miejsce zebrań i kryjówka, tam więc chyba pozostawiono właśnie kolejny w tym długim rebusie kawałek skóry z informacjami. Lecz czy dom, który stał w XV wieku, jeszcze się zachował?

Raczej nie.

Ale w biurze turystycznym wiedziano lepiej. Poinformowano ich, że w Tineo jest wiele wspaniałych budynków, na przykład kościół z XIV wieku, Palacio de los Garcia z XV wieku, Palacio de Meras z roku 1525…

Juana spytała o dom, którego poszukiwali. Dom właściciela kopalni.

Miła pani w agencji turystycznej zastanawiała się przez chwilę, sprawdzała w jakichś księgach, a w końcu się rozjaśniła.

– Koniec piętnastego wieku? Musi chodzić o rezydencję rodziny Morales. To oni od pokoleń byli właścicielami kopalni. Lecz dom oczywiście przebudowywano i rozbudowywano, miał też innych właścicieli. Został przecież przejęty przez Koronę i kościół.

– Sądzi pani, że możliwe jest odwiedzenie ludzi, którzy tam teraz mieszkają?

– Tak, nie powinno być z tym żadnego problemu. Dom ma wartość historyczną i jest tam teraz muzeum, od dawna już nikt w nim nie mieszka.

Popatrzyli na siebie i twarze rozjaśniły się w uśmiechach.

Kustosz muzeum był pomocny i bystry. Wyjaśnił, w której sali znaleźć można najstarsze przedmioty, i zaraz ich tam zaprowadził. Być może najchętniej przyjrzeliby się im sami, lecz człowiek ten był sympatyczny i najwyraźniej wiele wiedział. Nie protestowali więc przeciwko jego obecności.

Bardzo zainteresowały ich eksponowane tam narzędzia górnicze, które świadczyły o pomysłowości ludzi, żyjących w czasach, kiedy nie było do pomocy skomplikowanych środków technicznych. Obejrzeli więc imponujący dział narzędzi i rozmaite przedmioty prywatne, należące niegdyś do tej rodziny, a także sporo innych rzeczy, których przeznaczenia nie potrafili się za bardzo domyślić.