Morten, ugłaskany, stwierdził, że świetnie to rozumie.
Kawa dawno już została wypita, lecz oni dalej siedzieli, ogarnięci jakby niebiańskim przejrzystym spokojem. Radowało ich wzajemne towarzystwo i świadomość, że są uprzywilejowani, mogąc cieszyć się przyjaźnią słynnej czarownicy.
– Wydaje mi się, że ona była królową – powiedziała Unni – Pewnie masz rację – przyznał Antonio. – W odległej przeszłości Hiszpanii wiele było królowych o tym imieniu. Zresztą Urraca wcale nie musi pochodzić z piętnastego wieku. Sprawia wrażenie wprost niewiarygodnie bezczasowej.
– Może powinniśmy przyjrzeć się bliżej zdobytym materiałom? – zaproponowała Flavia.
Wszyscy przepisali sobie słowa, które Unni zobaczyła na ostatnim skrawku. Morten studiował tekst.
– „LINARES LA ERMIDA EL MAS BAJO DE LOS BAJOS PANES”. Znów to samo: „EL MAS BAJO DE LOS BAJOS”. „Najmniej znaczący ze wszystkich nieznaczących” albo „najniższy z niskich”. I kogoś takiego mamy prosić o radę.
– No, tak – powiedział Antonio. – I jest tu także „ermida”. Tym razem jest przed nią „la”. Najpierw było „yermida”, potem „ermida”, a na koniec „la ermida”.
– Wszystko razem nie ma sensu – podsumowała Unni. – Ale „PANES”, chleby, znów się pojawiają. Jakoś to się ze sobą wiąże, mam nadzieję, że zbliżamy się do punktu spotkania z naszą drugą grupą.
Flavia podniosła głowę.
– No tak, i chyba pora już, żebym się z wami rozstała – oświadczyła nieoczekiwanie. – Wrócę do Reinosa i stamtąd jeszcze przez jakiś czas będę obserwowała rozwój wypadków.
Żadne protesty na nic się nie zdały. Zresztą rozumieli ją. Dla wszystkich jasne było, że Flavia bardzo przeżywa zerwanie z Pedrem, którego powodem stała się Gudrun.
– Mogę dla was pracować poza grupą – obiecała teraz. – Bo bardzo chciałabym zobaczyć, jak wam pójdzie. A gdybyście naprawdę znaleźli się w potrzebie, t nie wahajcie się przed wezwaniem mnie!
Mogli jej jedynie dziękować.
Flavia zamówiła taksówkę i w czasie gdy na nią czekali, znów zaczęli wpatrywać się w tekst.
Ich własny: „LINARES LA ERMIDA EL MAS B JO DE LOS BAJOS PANES”.
I drugiej grupy: „PANES ERMIDA POTES”.
– Linares oznacza „pola lnu” – wyjaśnił Antonio. – Ale to chyba nie zaprowadzi nas dalej. „Pola lnu la ermida najniższy z niskich chleby”. Kto się na tym wyrozumie? I to drugie: „Chleby ermida naczynia”.
– Pożycz mi na chwilę swoją mapę, Flavio! – poprosiła Sissi. – Zobaczymy, jak daleko zajechaliśmy.
Dostała dużą, bardzo szczegółową mapę.
– Dlaczego wszystko musi być takie trudne? – skarżył się Morten, oparłszy głowę na dłoni. – Za każdym razem, gdy rozwiążemy jakąś zagadkę, pojawiają się nowe problemy.
– Moim zdaniem Unni naprawdę się popisała, zdobywając tekst z tego kawałka skóry, który przepadł – stwierdziła Flavia.
– Ale też i mieliśmy dobrą pomoc – roześmiał się Antonio.
– No tak, temu się nie da zaprzeczyć. Nagle Sissi jęknęła na wdechu.
– Co się stało? – zainteresowali się natychmiast.
– Jacyż my jesteśmy głupi! – jęczała dziewczyna. – Ach, Boże, jacy głupi!
Trzęsącymi się palcami już wystukiwała numer na klawiaturze komórki.
– Jordi? Spójrz na mapę! Nie, nie na ten zwykły szkolny atlas, tylko na szczegółową mapę, tę Unni! Zobacz, dokąd my jedziemy!
Wyłączyła telefon, nim zdołał cokolwiek odpowiedzieć, i znów schyliła się nad mapą Flavii. Przyjaciele zaglądali jej przez ramię.
– Spójrzcie tu! – wskazała Sissi. – Jesteśmy tutaj. Fontibres w pobliżu Reinosa. Antonio, czy mnich Jorge nie miał na swoim habicie słowa desfiladero?
– Desfiladero, czyli wąwóz, owszem. Pueblo yermo panes desfiladero potes cuevas cuevas. „Wioska pustkowie chleby wąwóz naczynia groty groty”.
Sissi niecierpliwie spytała:
– Uporaliśmy się już z wioską, pustkowiem i grotami, grotami każdy po swojej stronie. Jesteśmy teraz pośrodku. Przy chlebach wąwozie garnkach Jorgego. Panes desfiladero potes. Ale zobaczcie tylko, dokąd my się kierujemy? Najpierw na północny zachód, a potem prosto na zachód. Tamci natomiast wprost na wschód, w naszą stronę.
Śledzili bacznie jej paznokieć palca wskazującego poruszający się po mapie Flavii, od Fontibre, czyli od źródeł Ebro, poprzez coś, co nosiło nazwę Carmona i…
– Linares! - wykrzyknął Antonio. – I… i… Boże, rzeczywiście, prawdziwi z nas durnie!
– To wygląda na krętą jak serpentyna drogę w górę albo w dół od Linqres. Do… do La Hermida!
– Litery H na początku słowa po hiszpańsku się nie wymawia. – Nawet Flavii zaparło dech w piersiach. – Ludziom w dawnych czasach niełatwo było wiedzieć, czy pisze się „Hermida” czy też „Ermida”.
– Albo „Yermida” – wtrącił Morten.
– I spójrzcie tutaj! – powiedziała Sissi. Odczytali.
– „Desfiladero de La Hermida ”. Wąwóz Hermida, który na północy zamyka wioska o nazwie Panes.
– A po drugiej stronie wąwozu, od południa, za La Hermida, droga kończy się na Potes – jęknęła Unni.
– A więc to nie miało żadnego związku z chlebami ani garnkami – stwierdziła Flavia osłabłym głosem. – To jedynie nazwy miejscowości. Naprawdę wykazaliśmy się głupotą!
– Te nazwy są zaznaczone tylko na specjalnej mapie – próbował pocieszać przyjaciół i samego siebie Antonio.
Unni nagle przygasła.
– No tak, ale wszystkie leżą na granicy pomiędzy Kantabrią i Asturią. Do jakiego stopnia można być bezmyślnym i nieuważnym?
– Pamiętaj, że nie byłaś w tym osamotniona – pocieszała ją Flavia.
Zadzwonił telefon, głos Jordiego aż ochrypły z podniecenia.
– Widzieliśmy już! Tyle zmarnowanego czasu!
– No cóż, potrzebowaliśmy sporej części wszystkich informacji, jakie zebraliśmy po drodze – odparł Antonio. – Ale to naprawdę wspaniale, ogromnie jesteśmy ci wdzięczni, Sissi. Dobrze, że mamy ze sobą geniusza. Jak daleko dotarliście?
– Już niedługo znajdziemy się w okolicach Cangas de Onis, ale oczywiście teraz nie będziemy się tam zatrzymywać, przyjeżdżamy tak prędko, jak tylko się da.
Antonio mierzył odległości na mapie.
– Obie grupy mają do przebycia mniej więcej taką samą drogę. Spotkamy się jeszcze przed wieczorem.
Ożywieni wyszli z kawiarni, postanawiając zaczekać na taksówkę na dworze. Przyjechała zaledwie parę minut później.
Nastąpiło nieco smutne pożegnanie.
– Jesteś pewna, że nie chcesz dłużej uczestniczyć w naszej wyprawie? – spytał Antonio.
– Nie mam siły – odparła Flavia zmęczonym głosem. – Po prostu nie mam siły.
Antonio objął ją.
– Będziemy w kontakcie – zapewnił wzruszony. Następny w kolejce był Morten.
– A więc żegnaj, moja dobra macocho! Jeszcze się zobaczymy.
– O tak, doprawdy, mam na to nadzieję – roześmiała się Flavia, lecz za tymi słowami kryła się powaga. Nie wiadomo przecież, kto z nich wróci z wyprawy, której celem było rozwiązanie zagadki rycerzy.
Pożegnała się z Unni i poprosiła Sissi, by opiekowała się Mortenem.
– Z gruntu to dobry chłopak – stwierdziła – chociaż czasami świetnie mu się udaje to ukrywać.