Выбрать главу

– No to jedźcie pierwsi!

– O, nie, nie uda wam się nas oszukać. Pierwsi pojedziecie wy!

Sytuacja stała się patowa. Wszyscy ludzie Emmy stali szeregiem przed swymi samochodami, ustawionymi tuż przy zjeździe na wąską drogę, a właściwie raczej ścieżkę. Był tam Alonzo i dwaj Hiszpanie, Manuelito i Pepito, który ze swej misji szpiegowskiej wrócił z podkulonym ogonem, a także Tommy i Kenny. I trzej z nich byli uzbrojeni. Emma jasno i wyraźnie uprzedziła ich, jaki los ma spotkać tych z przeciwników, których nie chciała zabierać ze sobą. Wybrała już Antonia i Mortena na swych towarzyszy i przewodników, Jordiego się bała, reszta zaś się nie liczyła.

Tommy wyglądał, jakby miał wielką ochotę postrzelać.

– Pozwólcie, że ja się nimi zajmę – odezwał się nagle cicho Miguel.

Jordi zerknął na niego z ukosa.

– Wydaje mi się, że nie powinieneś.

– Nie zabiję ich, nie trzeba.

– No dobrze.

Jordi ustąpił miejsca Miguelowi, który dotychczas trzymał się z tyłu.

Na jego widok Kenny i Manuelito aż się cofnęli.

– O, nie, tylko nie on! Do samochodu, prędko!

– Nie bądźcie głupcami! – krzyknęła Emma. – To przecież jest najzwyczajniejszy facet!

– Ale to on…

Kenny więcej nie zdążył powiedzieć. Miguel uniósł rękę i Kenny'ego ogarnęło oszałamiające zmęczenie. Ponieważ Tommy trzymał w gotowości swój pistolet, Miguel czym prędzej skierował uwagę właśnie na niego. Lekko na wpół uniósł rękę i przesuwał ją, kierując kolejno od jednego do drugiego, po wszystkich członkach bandy Emmy. Chociaż stał spory kawałek od nich, skutek okazał się zdumiewający. Alonzo uderzył wprawdzie głową o karoserię samochodu, lecz z tym wyjątkiem wszyscy po prostu osunęli się spokojnie na ziemię i pod względem świadomości przestali istnieć, jak gdyby zaaplikowano im narkozę.

– Zabierzcie ich stąd! – powiedział spokojnie Miguel. Upłynęło kilka sekund, nim jego współtowarzyszę podróży zareagowali. Najbardziej przerażona ze wszystkich była chyba Juana. W końcu to Jordi zaczął odciągać uśpionych złoczyńców w krzaki rosnące przy ścieżce. Sissi i Morten przestawili auta, tak by ich własne mogły wyjechać, a potem ukryli samochody łotrów w tym samym miejscu, gdzie stały wcześniej ich pojazdy. Operację należało przeprowadzić szybko, bo przecież ktoś mógł się pojawić.

Gdy wszystko było już gotowe, w milczeniu zebrali się na drodze. Jordi w napięciu zadał pytanie:

– Jak długo…?

– O tym ja decyduję – odparł Miguel spokojnie.

Bez słowa wsiedli do samochodów. Unni jako ostatnia. Wcześniej jeszcze przez chwilę stała nasłuchując, a potem wskazała drogę. Na północ.

25

Gdy przejechali kilkaset metrów, ukazały im się dwa gile. Unosiły się w powietrzu przed pierwszym samochodem, w którym siedzieli Jordi, Unni, Antonio, Juana i Miguel. Drugi samochód prowadził Pedro i wiózł Gudrun, Mortena i Sissi.

Zwolnili w obawie, że ptaszki się zmęczą. Niepotrzebnie jednak się martwili. Ptaki będące jedynie substytutami dusz zmarłych nie podlegają żadnym ograniczeniom prędkości.

Po obu stronach drogi dalej ciągnął się masyw górski, lecz nie było tu już tak wielkich stromizn. Pionowe skały ustąpiły miejsca zielonym wzgórzom, łąkom, wodospadom, mostom, a tu i ówdzie zobaczyć można było domki z kamienia z dachami z czerwonej dachówki. Wzdłuż drogi i rzeki biegnących równolegle do siebie prowadził również przewód elektryczny. Później pojawiły się kolejne straszliwe stromizny, jakby ściskające dolinę.

Nagle ptaszki zboczyły z drogi i wleciały w głęboką rozpadlinę w górze.

– Tutaj? – zdumiała się Unni. – W dodatku po drugiej stronie rzeki?

Zatrzymali samochody i wysiedli.

Ptaszki przysiadły na gałęzi w głębi rozpadliny, jakby na nich czekając.

Lecz gdzie mieli odstawić samochody? I w jaki sposób przedostaną się przez rzekę?

– Od pewnego czasu nie mijaliśmy już żadnego mostu – powiedział Morten.

– Jordi – poprosił Antonio. – Pojedź kawałek dalej i sprawdź.

Jordi wkrótce wrócił.

– Jest most, niedaleko stąd, za zakrętem, ale czy zdoła unieść samochody? W to wątpię.

– Wobec tego pójdziemy pieszo. A czy było jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy zostawić samochody?

– Tak, chyba tak, przynajmniej spróbujemy.

Unni odwróciła się do ptaszków i zawołała przez rzekę:

– Zaczekajcie, zaraz przyjdziemy!

Na wszelki wypadek posłużyła się hiszpańskim. Wprawdzie z błędami gramatycznymi, lecz nikt nie miał serca jej poprawiać. Mieli nadzieję, że ptaki również okażą wyrozumiałość.

Gdy już ukryli samochody w gęstych krzakach i przeszli po wąskim drewnianym mostku, Unni, Jordi i Miguel oddzieleni od grupy, ten ostatni nagle powiedział:

– Unni, czy nie mogłabyś spróbować utrzymać tę Juanę z dala ode mnie? Nie możesz jej wytłumaczyć, że ona mi dokucza?

Unni się zatrzymała. Jordi także. Wszyscy troje szli jako ostatni.

– Jak ja mogę jej to powiedzieć? – poskarżyła się Unni. – Rozumiem, że nie jesteś nią zainteresowany, ale wydaje mi się, że jeszcze gorzej będzie, jeśli w to wszystko wmiesza się ktoś trzeci.

– Ale ona mi rozrywa duszę.

– Twoja dusza jest martwa, Miguelu – stwierdził z wielką powagą Jordi. – A teraz chętnie byśmy się dowiedzieli, kim jesteś.

– Czym jesteś – poprawiła go Unni.

Miguel wahał się, aż w końcu powiedział:

– Nie mogę wam tego zdradzić. Otrzymałem jedynie rozkaz doprowadzenia was do celu.

– Czyj rozkaz? – ostro spytał Jordi.

– Tego nie musicie wiedzieć. Proszę was jedynie o zachowanie ostrożności. Również jeśli chodzi o mnie.

– Czy jesteśmy w niebezpieczeństwie? – spytała Unni. Miguel skrzywił się z rezygnacją.

– Oczywiście, że jesteście w niebezpieczeństwie. Zagraża wam z różnych stron. I przecież wiecie o tym doskonale.

– I ty również stanowisz część tego zagrożenia?

– Jeśli zostanę do tego zmuszony, to tak. Nikt nie może ograniczyć mojej wolnej woli.

Unni i Jordi długo mu się przypatrywali. Nie pojmowali, kim jest, lecz nie mieli śmiałości z nim zadzierać.

– W porządku – powiedział Jordi i ruszył naprzód. Unni i Miguel poszli za nim.

– Kiedy masz zamiar zmiłować się nad tymi nędznikami, których zostawiliśmy z tyłu?

– Puszczę ich, gdy tylko znikniemy im z oczu. Za kilka minut.

– To dobrze, tu nas nigdy nie odnajdą.

– Tak nie mów, ta kobieta miała rację. Oni mają potężnych sprzymierzeńców.

– My być może również – dał do zrozumienia Jordi, lecz Miguel nic na to nie powiedział.

Małe ptaszki poprowadziły ich wąwozem, który biegł coraz wyżej i z czasem się wypłaszczył. Momentami mieli wrażenie, że dostrzegają ślady starej bitej i drogi, lecz raczej się tego jedynie domyślali. W wąwozie nie było drogi ani ścieżki, wyglądało na to, że współcześni raczej się tu nie zapuszczają.

Przez cały czas nad ich głowami unosiły się sępy, orły i inne drapieżne ptaki. Unni była tym naprawdę zafascynowana, aż do chwili, kiedy poczuła, że mało już brakuje, a kark jej się złamie. A kiedy paskudnie potknęła się o jakąś gałąź, zrezygnowała z obserwacji ptaków.

– Będziemy musieli wysoko się wspinać – stwierdził Morten. – Zaczekajmy na Gudrun i Pedra. Oni chyba mają problemy z podejściem.

Morten sam miał z tym problemy i raczej dlatego poprosił o przerwę.

Zatrzymali się, ale nie popełnili błędu, jaki często przydarza się wędrowcom. Nie ruszyli natychmiast, gdy tylko spóźnialscy do nich dołączyli. W takich sytuacjach ci pierwsi zdążą już odpocząć i nie myślą o tym, że tym z końca również należy się chwila wytchnienia.