Z pewnością jednak potrafił być również niebezpieczny, jeśli się go za bardzo rozdrażniło.
– Uważam, że był naprawdę przystojny – stwierdziła Unni – Zważywszy, że to demon.
– Ty chyba jesteś chora na umyśle! – wykrzyknął Morten. – Nigdy nie miałaś dobrze w głowie!
– I dzięki Bogu za to – skwitowała Unni ze śmiechem.
– Ja też uważam, że on miał swój styl – powiedziała Sissi nieco agresywnie. – Jak się już jest demonem, to trzeba nim być naprawdę.
Morten milczał. Często potykał się na nierównym kamiennym podłożu.
Nagle Jordi, który szedł przodem, niosąc pochodnię, gwałtownie się zatrzymał. Pozostali patrzyli, na co świecił. Był to niewielki kopczyk kości. Ludzkich kości. Dało się zauważyć czaszkę i żebra, lecz widać też było, że są one bardzo, bardzo stare.
– Z lat osiemdziesiątych piętnastego wieku? – spytała Unni cicho.
– Możliwe – odparł Antonio. – Tutaj się dobrze zachowały. Nie wydaje mi się, żeby od tamtej pory wielu ludzi chodziło tą drogą.
– Trudno zauważyć przejście przez wodospad – przyznała Sissi. – Ciekawe, jak to wygląda po drugiej stronie?
– Jeśli w ogóle tam dojdziemy – prorokował ponuro Antonio.
– Jak się czujesz, Mortenie? – spytał Jordi, chłopak bowiem dotarł do nich dopiero teraz. Pozostawał znacznie z tyłu.
– Czy nie możemy trochę odpocząć? Może coś zjemy?
– Chyba nie w tym miejscu. Ale masz rację, powinniśmy się posilić.
Juana znów spojrzała na zegarek. Za pięć dwunasta. Serce skurczyło jej się w piersi, a potem miała wrażenie, że osunęło się aż do stóp.
Może rozpadło się na pół, uśmiechnęła się lekko. Trzymała się blisko Unni i Sissi, które, jak wiedziała, dzieliły razem z nią tęsknotę za ludzkim Miguelem. To dotknięcie jego rąk na ramionach…
Więcej czułości nie potrzebowała. Tyle jej wystarczyło.
Przeszli jeszcze kawałek w głąb mrocznego tunelu. Jordi na szczęście zabrał ze sobą kilka dodatkowych gałęzi i teraz odpalił nową pochodnię od starej.
– Tu jest więcej przestrzeni – powiedział. – Może się tutaj zatrzymamy.
Wszyscy stanęli i wtedy dały się słyszeć sunące korytarzem lekkie kroki.
– Zgaście pochodnie – szepnął Morten.
– Nie! – zaprotestował Jordi. – To idzie pojedynczy człowiek. Miguel.
Matko Najświętsza, spraw, żeby to był Miguel, modliła się Juana.
I to był Miguel. Powitali go serdecznie, lecz on miał na twarzy wyraz napięcia.
– Musimy iść dalej – oświadczył krótko. – Mnisi powiadomili Emmę. Ona już wie, którędy idziecie.
Zauważyli, że mówił „wy”, a nie „my”, jak wcześniej.
– Czy są już w grocie? – spytała Sissi.
– Jeszcze nie. Z wielkim trudem schodzą z płaskowyżu tą samą trudną drogą co wy, ale ciągle są jeszcze wysoko. To więc potrwa, ale kierują się na grotę.
– Przeklęci mnisi! – syknęła Unni. – Ach, gdybym mogła się rozprawić z tymi czterema ostatnimi… donosicielami!
– Emmie i tak zostanie Zarena – przypomniał Miguel z ponurą miną. – Jest wprawdzie trochę opóźniona, ale Zarena jest gorsza od mnichów.
I przepełnia ją żądza zemsty, pomyślał, ale na głos nie powiedział nic.
– A tamtych troje nieznanych? – pytał Jordi. – To znaczy wiemy, że jest wśród nich Thore Andersen.
– Oni się wciąż oddalają. Wygląda na to, że kompletnie stracili orientację.
– Doskonale. Co się stało z tym ich fenomenalnym wyczuciem naszych śladów? – zdziwił się Antonio. – A co robi Zarena? Mówiłeś, że coś ją opóźniło.
Miguel spuścił głowę. Sprawiał wrażenie niezmiernie zmęczonego i wręcz przygnębionego. Powodem tego jednak nie była chyba Zarena.
– Niedługo już stąd wyjdziemy. Będziemy tu jeść? – spytał tylko.
Popatrzyli na niego ze zdumieniem. Na ogół nigdy nie interesowało go jedzenie. Zrobił się jakiś niepodobny do siebie. Nadszedł jakby kres jego przyjaznej ufności i gdy mówili do niego, wyraźnie starał się na nich nie patrzeć…
Ruszyli dalej w milczeniu.
Zatrzymali się, gdy zobaczyli nowy kopczyk kości, tym razem znacznie większy. Po drodze też rozsypanych było wiele szczątków ludzkich.
– Uf! – wzdrygnęła się Sissi. – Czyżby odbyła się tu jakaś walka?
Jordi zwlekał z odpowiedzią.
– Mam swoje przypuszczenia – rzekł w końcu. – Wiecie, bardzo niewielu ludzi zna historię o pięciu czarnych rycerzach i gorzkim losie, jaki ich spotkał. Jeszcze mniej słyszało o wiosce ukrytej w dolinie, którą próbujemy teraz odnaleźć. Ale rycerze musieli mieć wielu pomocników. Tych, którzy wieźli skarb, rzemieślników, sam nie wiem. A ci ludzi oczywiście nie mogli biegać po kraju i rozprawiać o ukrytej wiosce ani plotkować o skarbie, a tym bardziej nie mogli podjąć próby zagarnięcia go dla siebie.
– Sądzisz więc… że byli zabijani?
– Tak, tak właśnie myślę.
– Przez rycerzy?
– Z pewnością nie wszyscy, lecz ci ostatni tak Zapadła cisza. Nie w smak im było usłyszeć coś podobnego o szlachetnych rycerzach.
O swoich przodkach.
Wkrótce ujrzeli przed sobą światło dzienne i mogli zgasić pochodnię.
Wyjście zagradzały olbrzymie zarośla.
– Jak my się wydostaniemy? – spytał Morten niesłychanie zmęczony. – Przecież nie mamy czym tego zrąbać!
– Próbujcie prześlizgnąć się blisko ściany – zaproponował Jordi. – One się przecież kiedyś muszą skończyć. I dobrze, że wejście nie jest widoczne od tej strony. Przecież musimy jeszcze wrócić!
Optymista, pomyślała Unni.
32
Okropnie podrapani i w podartych ubraniach wydostali się z zarośli. Jakie niezwykłe wydało się ciepło słońca! Cudowne!
– Tam jest jakieś wzgórze – stwierdził Antonio. – Spróbujmy ze szczytu zobaczyć, co stamtąd widać, a potem usiądziemy po drugiej stronie i odpoczniemy.
– O, tak, świetnie – szepnął Morten cicho.
– Musimy oszczędzać jedzenie – ostrzegł Jordi. – Nie wiadomo, ile jeszcze dni zajmie nam wędrówka.
– Phi! Przecież jesteśmy już prawie u celu – stwierdził Morten.
– Tak ci się wydaje?
Dotarli do szczytu wzniesienia i przyjrzeli się wszystkiemu z góry. Przed nimi rozciągała się dość długa równina, końca jej nie widzieli, ponieważ szczyt niewielkiego wzgórza zasłaniał widok.
– Nie widzę żadnego wąwozu – stwierdziła Sissi.
– Miał być widoczny z domostwa hycla, czyż nie tak?
– A gdzie ono jest?
– No właśnie. Raczej na pewno już nie istnieje – stwierdził Jordi.
Antonio bacznie przyglądał się Unni.
– Co ci się stało? Dlaczego tak dziwnie reagujesz?
– To ta równina!
– Jaka równina?
– Ta, którą widziałam podczas wizji. Ta, którą jechali rycerze z Urracą, wioząc martwe królewskie dzieci.
– Na miłość boską, przecież ty mówiłaś o jakiejś niekończącej się podróży przez równiny z Leon na północ, o jakiejś wiosce i klasztorze.
– Tak, tak, ale to miejsce również widziałam. Na koniec, zanim wjechali w… No właśnie, w wąwóz.
Tę wiadomość musieli przez chwilę przetrawiać.
– Widziałaś domostwo hycla? – spytała Juana. Unni zastanawiała się przez chwilę.
– Nie jestem pewna, lecz jeżeli tak, to musiało ono leżeć… – Pokazała palcem. – Tam! Gdzieś wśród wzgórz na wprost tego wzniesienia.
Jordi skierował tam wzrok.
– W takim razie był to doskonały punkt obserwacyjny na całą równinę, nie tylko na tę część.
Ku wielkiej uldze Mortena zeszli w dół i w końcu usiedli, żeby odpocząć i trochę się posilić. Morten wyciągnął się na kocu i jęknął żałośnie.