– Zaraz po dzieciach.
– Jesteś jednym z dzieci, Heike.
– Dziękuję – mruknął wzruszony. – Ale nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że złemu dziedzictwu towarzyszy coś jeszcze: zdolność dokonywania rzeczy, których nie potrafią inni ludzie.
– Tak – w głosie Milana zabrzmiał smutek. – Zauważyłem to i owo, ale nie chciałem się wtrącać. Tak jak wtedy, gdy Elena wydała na świat najmłodszego chłopczyka… Gdybyś nie był wówczas przy niej i nie przyłożył do niej dłoni, żadne nie żyłoby dzisiaj. Co wtedy mruczałeś pod nosem?
– To było w moim języku – odparł Heike wymijająco. – Ale nigdy nie wykorzystywałem swoich zdolności, by czynić zło.
– O tym wiemy.
– No, cóż, wszyscy teraz jesteśmy świadomi, że głód puka do naszych drzwi. Czy… czy pozwolicie mi spróbować? Czegoś, czego nigdy dotąd nie robiłem, a co według słów Solvego da się zrobić?
Wiedzieli, że Heike nigdy nie nazywał Solvego ojcem, nie miał zresztą ku temu powodów. Człowiek, który przez pięć lat dręczył i zadawał cierpienia dziecku, nie ma żadnego prawa, by zwać się jego ojcem.
Milan zapytał z wahaniem:
– To, o czym myślisz… czy może wyrządzić komuś krzywdę?
– Nie.
– A czy łączy się z jakimkolwiek niebezpieczeństwem?
– Nie sądzę. Wiem jedynie, że muszę złamać wszelkie przyjęte normy, nie powinniście więc rozpowiadać o tym w wiosce. A zwłaszcza nie mówić nic księdzu!
– Nie zgadzamy się na czczenie Szatana.
Heike potrząsnął głową.
– To nie ma nic wspólnego z Szatanem.
– Czy nie mógłbyś powiedzieć nam…?
– Nie wolno mi – odrzekł Heike. – Inni mogliby się o tym dowiedzieć i zapragnęliby zdobyć…
Milan domyślił się już, jakie zamiary ma Heike. Skinął głową z przyzwoleniem.
Elena przyglądała im się pytająco, ale nie powiedzieli już nic więcej.
Tego wieczoru Heike poszedł spać do małej obórki, musiał bowiem zostać sam. Milan pomógł mu przygotować posłanie obok przegrody dla owiec, a potem kiwnął głową, wyrażając tym zrozumienie dla tajemnego przedsięwzięcia, i wrócił do domu.
Heike miał zaledwie czternaście lat. Bał się, ale musiał pomóc tym, którzy tak wielkodusznie zajmowali się nim od wielu lat.
Kiedy w całym gospodarstwie zapadła cisza, Heike zdjął mandragorę, którą zawsze nosił na szyi. Zapatrzył się w stary, pokrzywiony korzeń, którego nie czuł podczas noszenia. A Solve prawie nigdy nie mógł go nawet dotknąć.
Mandragora była świadkiem wielu wydarzeń. Większość z nich przesłaniała przed Heikem mgła tajemnicy. Wiedział, że kiedyś należała do Tengela Złego, ale on musiał się jej pozbyć. Tym samym mandragora dała dowód, że stoi po stronie dobra, zwalcza Tengela Złego.
Później następowała ogromna przepaść w czasie aż do chwili, gdy pojawiła się u Tengela Dobrego. Następnie odziedziczyła ją Sol, w której przekleństwo Ludzi Lodu tkwiło zbyt mocno, by odpowiadało to mandragorze. Tarjei nie miał żadnej pociechy ze starego korzenia, może dlatego, że nie wierzył w jego działanie. Ale Kolgrim, biedny Kolgrim, zabrał mandragorę ze sobą do grobu. Zniknęła wtedy z powierzchni ziemi na całe osiemdziesiąt lat aż do czasu, gdy ci szaleńcy, Ulvhedin, Ingrid i Dan, wyprawili się do Doliny Ludzi Lodu na jej poszukiwanie.
Odkryli wówczas przerażającą prawdę: mandragora o własnych siłach, bez niczyjej pomocy, zdołała wydostać się z grobu i usiłowała dotrzeć do ludzi.
Nie zaszła daleko. Przejście kilku zaledwie łokci zajęło jej osiemdziesiąt lat.
Dostała ją Ingrid. A potem mandragora okazała wyraźnie, że pragnie należeć do Daniela, syna Ingrid i Dana. Wielokrotnie ratowała mu życie i pośrednio dzięki niej Shira mogła odbyć swą śmiertelnie niebezpieczną wędrówkę przez grotę w Górze Czterech Wiatrów.
Daniel przekazał mandragorę swemu synowi Solvemu – dlatego że chłopak o to błagał. Potężny talizman nie czuł się jednak dobrze u Solvego, nie pomagał też dłużej Danielowi.
Dopiero gdy przyszedł na świat Heike, mandragora obudziła się do życia z nową mocą. Z całych sił chroniła bezbronnego malca przed Solvem, a także przed bliskością Tengela Złego.
Bez wątpienia należała teraz do Heikego.
Oznaczało to, że ma w tym jakiś cel, podobnie jak wówczas gdy wspomagała Daniela w jego wyprawie do odległej krainy Taran-gai.
Teraz Heike po raz pierwszy pragnął wystawić ją na próbę.
Dokładnie wiedział, do czego może jej użyć. Solve opowiedział mu o tym. Wśród wielu właściwości mandragory znajdowała się także i ta, że potrafiła ona dopomóc swemu właścicielowi w zdobyciu bogactwa.
Heike nie chciał robić niczego, co mogłoby wyrządzić krzywdę innym, nie życzył sobie na przykład, by mandragora przyciągnęła do niego cudzy majątek.
Z powagą wpatrywał się w korzeń i powiedział łamiącym się głosem czternastolatka:
– Jesteś moim przyjacielem, tak jak ja jestem twoim. Wiesz o tym. Musimy zrobić coś dla ludzi, którzy przez tyle lat użyczali nam schronienia, ofiarowali życzliwość. Daj mi znak, w jaki sposób mam im pomóc! Pragnę dokonać tego uczciwie, dzięki sile swych własnych rąk, ale nie wiem, jak. Za to ty możesz rozpalić we mnie iskrę działania. Czy obiecujesz mi, że to uczynisz?
Mandragora nie poruszyła się, zresztą Heike wcale się tego nie spodziewał. Tak wyraźne znaki dawała tylko w wypadkach, gdy zaistniało prawdziwe niebezpieczeństwo.
Heikego uderzyła nagle pewna myśclass="underline"
– A może oszczędzasz siły czekając, aż dorosnę na tyle, by powędrować w świat? Do domu, do Skandynawii? Może nie masz ochoty nic teraz robić? Ale musimy przecież im pomóc, tak dobrze nas traktowali. Ja sam sobie z tym nie poradzę. Proszę cię, przyjacielu, który towarzyszyłeś mi we wszystkim przez te długie lata, których wspomnienie nawiedza mnie w koszmarach i które sprawiły, że nie znoszę pozostawać w jakimkolwiek zamknięciu. Wiesz o tym, prawda? Wiesz, że ogarnia mnie paniczny lęk, gdy przestrzeń wokół mnie staje się za ciasna, gdy muszę wejść do jam pod ziemią lub zostanę zamknięty. Matka i ojciec mają tego świadomość; musieli mnie bić po twarzy, bym się uspokoił, po tym jak znalazłem się w pomieszczeniu bez wyjścia, przytrzymywany tam siłą, albo gdy dręczyły mnie złe sny.
Heike wpatrywał się w korzeń mandragory, korzeń tak przerażająco podobny do ludzkiej istoty. W niezwykle dobrym stanie trwał przez stulecia. Choć często musiał być używany i dotykany, nie było tego jednak po nim widać.
Dlatego właśnie sprawiał wrażenie, że żyje.
Heike powiesił amulet na haczyku obok posłania i wsunął się pod przykrycie. Czy i w jaki sposób mandragora zareaguje, zależało tylko od niej.
Nawet przez moment nie czuł, że postępuje śmiesznie. Zwyczajny człowiek, ujrzawszy chłopca przemawiającego do starego, poskręcanego korzenia, uznałby go za szaleńca. Ale Heike nie miał takich myśli.
W nocnej ciszy, przerywanej jedynie przez zwierzęta, które przeżuwały czy też przekręcały się w swych przegrodach, Heike śnił.
Sen był jedną z możliwości, jakie brał pod uwagę. Z opowieści wiedział, że mandragora często przemawia podczas snu. Tak było z Ingrid, jego… kim ona była? Prababką, matką jego dziada.
To właśnie przydarzyło się Heikemu, małemu pączkowi na pniu drzewa Ludzi Lodu, który znalazł się daleko od swego rodu, a tak bardzo tęsknił do Północy, do innych jemu podobnych, którzy by go zrozumieli.
We śnie ukazała mu się stara chata Eleny, wokół której nadal na jałowych zboczach wypasali kozy. Domu Solvego, gdzie Heike cierpiał tak nieludzko, w ogóle tam nie było.
Ujrzał natomiast zbocza porośnięte dziwnymi roślinami, jakby krzewami… Z początku nie mógł się zorientować, cóż to takiego, ale w końcu zrozumiał, że widzi krzewy winorośli. Jęknął we śnie. Jakiej ciężkiej pracy wymagać będzie ich uprawa na tych suchych zboczach! Nikt w Planinie nie uprawiał winorośli, nie dało się. Owszem, w bogatych rejonach południowej Słowenii, ale nie tutaj!