– Oczywiście będę się tobą zajmował – odparł mężczyzna. – Będę pilnował, by nikt nie zabrał ci twoich pieniędzy, zapowiadał twój numer i rozgłaszał o nim wszem i wobec.
– Serdeczne dzięki – uprzejmie odrzekł Peter. – Ale do tej pory radziłem sobie doskonale sam, niepotrzebni mi są wyzyskiwacze. Dziękuję, ale teraz muszę jechać dalej.
Mężczyzna zmienił ton i chciał zmusić Petera do posłuchu groźbami. Chłopak odparł na to, iż jest niezwykle wrażliwy i gdy ktoś wywoła jego wzburzenie, nie może występować. W końcu mężczyzna odszedł z przekleństwem na ustach, zapowiadając, że wkrótce wróci.
– Musimy się stąd zabierać jak najprędzej – szepnął Peter Heikemu. – Jadę na wschód…
– Bardzo mi to odpowiada – ucieszył się Heike. – Ja także zmierzam w tym kierunku.
W pośpiechu zwinęli płótno i biegiem opuścili rynek. Ponieważ Peter nie miał konia, załadowali prymitywny namiot na wierzchowca Heikego, a sami szli po bokach zwierzęcia.
Rączym krokiem opuścili miasteczko i wkrótce droga zaczęła się wznosić.
– Razem wiele możemy zdziałać – radował się Peter. – Ty pokażesz mi sztuczki, a ja je wykonam. To chyba nie będzie wyzysk?
– Oczywiście, że nie, ja sam nie mogę pokazać się na scenie. Ludzie gotowi pomyśleć, że to sam Zły urządza sobie zabawę. O, ale teraz to już naprawdę jestem głodny.
Dotarli do małej wioski, przycupniętej u stóp wzgórza. Peter od razu pobiegł w kierunku domostw i kupił trochę chleba, mięsa i mleka. Później siedli na porośniętym lasem zboczu i zabrali się do jedzenia.
Dzień się kończył, zaczynało zmierzchać. Nie mogli za długo odpoczywać, chcieli bowiem dotrzeć do położonej nieco wyżej wsi, o której ktoś poinformował Petera. Podobno była tam gospoda.
– Dokąd właściwie zmierzasz? – zapytał Peter. -”Na wschód” to bardzo ogólne pojęcie. ja jadę do miasta, które nazywa się Klausenburg, mam tam krewnych.
– A ja do Wiednia – odrzekł Heike z dumą. – Tam się urodziłem i dlatego znam twój język na tyle, by się z tobą dogadać. Ale Wiedeń będzie tylko pośrednią stacją. Później wyruszam do…
Pomimo zapadającego zmroku dostrzegł, że Peter od dobrej chwili wpatruje się weń ze zdumieniem.
– Do Wiednia? – powtórzył Peter. – Ale ja właśnie stamtąd przybywam!
Heike zastygł w pół ruchu.
– Co takiego?
– No tak! Z każdą chwilą coraz bardziej oddalasz się od tego miasta!
– Co ty mówisz? Ale byłem pewien, że Solve i ja… No, cóż, takie są skutki, gdy nie można spytać ludzi o drogę.
Przysiadł na kępie trawy.
– I co mam teraz robić? – zapytał zniechęcony. – Zawrócić?
– To niekonieczne. Chyba że chciałeś jechać do samego Wiednia.
– Nie, wybieram się daleko na północ. Do Skandynawii. Do kraju, który nazywa się Norwegia, i do innego, do Szwecji. Tam mieszka moja ciotka. A nie wiem nawet, gdzie leżą te kraje! – Ukrył twarz na kolanach.
– Przestań się tak roztkliwiać, na pewno zdołamy sprowadzić cię na właściwy kurs. Nie możesz zawrócić samotnie, to niebezpieczna okolica. Dojedziemy do wioski, w której jest gospoda, tam prześpimy się z problemem, a rano będziesz widział świat w jaśniejszych barwach.
Heike wstał z westchnieniem. Wszystko wydawało mu się takie bezsensowne. Cały miesiąc jazdy, a był dalej od celu swej podróży niż kiedykolwiek przedtem!
Podjęli wędrówkę. Zapadła już noc, w ciemności z trudem odnajdowali drogę. Nie mieli odwagi jednak się zatrzymać, potrzebowali dachu nad głową.
Peter opowiadał o sobie. Studiował w Wiedniu i był bardzo światłym i oczytanym młodzieńcem. Rodzina jednak zaczęła mieć kłopoty i rozpadła się, Peter musiał więc przerwać studia. Wyruszył na wędrówkę do krewnych w Siedmiogrodzie i aby po drodze nie umrzeć z głodu, próbował pokazywać czarodziejskie sztuczki, całkiem bez powodzenia, aż do chwili pojawienia się Heikego.
– A ja myślałem, że jesteś kuglarzem – śmiał się Heike. – Na takiego wyglądasz.
– Mam to potraktować jako komplement czy obelgę?
– Moim zdaniem kuglarze to sympatyczni ludzie – wielkodusznie odparł Heike.
Rozmawiali dalej. Peter rzeczywiście był bardzo miłym kompanem, optymistą jakich mało i wkrótce humor poprawił się Heikemu na tyle, że nie patrzył już w przyszłość tak czarno. Mógł zatrzymać się u krewnych Petera w Klausenburgu do czasu, gdy dowie się dokładnie, którędy ma jechać, i…
Peter zatrzymał się.
– Zadziwiające! Do gospody nie miało być aż tak daleko! Z tego, co mówili w poprzedniej wiosce, powinniśmy już tam dotrzeć.
Rozejrzeli się dokoła w ciemnościach, ale zdołali jedynie zobaczyć postrzępione szczyty gór, rysujące się czarno na tle granatowego nieba. W pobliżu szumiała rzeka lub strumień, poza tym panowała cisza.
– Droga jest zastanawiająco wąska – mruknął Peter, pochylając się. – Sądzisz, że zabłądziliśmy w ciemności?
– To możliwe – przyznał Heike.
– Co teraz zrobimy? – zapytał Peter już nie tak pewnym głosem. – Okolica pełna jest dzikich zwierząt. Krucho będzie i z nami, i z koniem, jeśli nas zwietrzą.
Heike rozejrzał się dokoła.
– Nie przejmuj się drapieżnikami – rzekł w zamyśleniu. – Długo już podróżuję, i z bardzo daleka. Mijałem najdziksze górskie pustkowia, gdzie dokoła wyły wilki. Żaden nie tknie ani nas, ani konia, Peterze.
Kompan popatrzył nań badawczo.
– Masz może Anioła Stróża? A może jakiś amulet?
– To drugie – spokojnie odparł Heike.
Peter nie pytał już więcej. Uznał swego towarzysza za niezwykłą osobę, ale jeśli miał on powiązania z jakimś innym światem, na pewno nie było to królestwo Szatana!
Wszystko jedno więc, co to było.
Pod półką skalną rozpięli płótno namiotu, osłaniające zarówno ich, jak i konia ze wszystkich stron. Ułożyli się do snu, słysząc, jak dokoła krążą w poszukiwaniu zdobyczy wszystkie drapieżniki Transylwanii. Heikego i jego towarzyszy zostawiły jednak w spokoju. Wokół jamy nad półką skalną zataczały wielki łuk.
– Kim jesteś, Heike? – szepnął Peter w ciemnościach.
Upłynęła dobra chwila, zanim otrzymał odpowiedź.
– Nie wiem, Peterze. Właśnie dlatego jadę do Skandynawii. Muszę poznać prawdę. Bo widzisz, należę do rodu, który nosi w sobie zarówno dobre, jak i złe dziedzictwo. I, na wszystkie moce, żywię nadzieję, że mam w sobie owe dobre siły.
Następnego dnia stało się dla nich całkiem jasne, że zbłądzili. Odeszli tak daleko od ścieżki, że nawet jej nie znaleźli. W jaki więc sposób mieli odnaleźć gościniec?
Rozglądali się za głębokim korytarzem wydrążonym w ziemi, doliną Maruszy, ale wokół nich rozciągał się jedynie lekko pofałdowany krajobraz: łagodne trawiaste wzgórza, głębokie lasy i doliny. Doliny i doliny, jak okiem sięgnąć doliny.
Pogubili się ze szczętem, nie wiedzieli nawet, czy znajdują się na północ, czy na południe od Maruszy.
– Na południe od rzeki znajduje się część Karpat, zwana Alpami Transylwańskimi – wyjaśnił Peter. – Na północy leżą Góry Bihorskie. Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy!
– Dużo wiesz. – Peter wyraźnie zaimponował Heikemu.
– Mówiłem już, że jestem bardzo oczytany – roześmiał się Peter, ale w jego śmiechu zabrzmiał wyczuwalny lęk. Zdawali sobie sprawę, że jeśli obiorą zły kierunek marszu, będą się coraz bardziej oddalać od doliny Maruszy.
Można by sądzić, że powinni przynajmniej wiedzieć, po której stronie rzeki się znajdują, ale w ciemnościach nocy przechodzili przez tak wiele mostów, że stracili rachubę, a na ich usprawiedliwienie trzeba dodać, że byli przy tym zmęczeni i wystraszeni.