– W każdym razie dobrze, że zdobyłeś aż tyle jedzenia – powiedział Heike.
– Tak, nieźle zarobiliśmy na tym numerze z unoszeniem się w powietrzu. Ale lądowanie było doprawdy twarde, nie wolno ci tego powtarzać! Choć pewnie nigdy już nie nadarzy się możliwość, by występować…
Pesymistyczny nastrój Petera nigdy nie trwał długo.
– Głupstwa plotę! Nie jesteśmy jeszcze straceni! Mamy jedzenie, jesteśmy młodzi, silni i bardzo mądrzy. Prawda?
– Oczywiście, że tak – uśmiechnął się Heike.
Tak bardzo się cieszył, że znalazł sobie towarzysza podróży. Peter był co prawda ubogi, ale i Heike nie był bogaczem. Moralność Petera być może pozostawiała wiele do życzenia, ale był wesołym kompanem, i to wystarczyło.
Nie wolno im było martwić się na zapas, każdy dzień musieli traktować oddzielnie.
Górskie pustkowia zdawały się nie mieć końca. Nigdzie nie widać było bodaj śladu ludzkich osad.
Ale późnym popołudniem, kiedy słońce zawisło niepokojąco nisko nad horyzontem, a cienie stawały się coraz dłuższe i posępniejsze, Peter nagle zawołał:
– Spójrz, tam, na kolejnym wzgórzu! Jeśli to nie droga, to gotów jestem oddać cały swój majątek!
– Taka obietnica z łatwością przychodzi komuś, kto w ogóle go nie ma! Ale masz rację. Chodźmy!
Wstąpiły w nich nowe siły, przemierzyli kolejną dolinę i…
Rzeczywiście była tam dróżka. Peter z radości aż uklęknął i ucałował zarośniętą trawą ziemię.
Rozejrzeli się dokoła. Heike zwrócił się do towarzysza:
– Jak sądzisz, w którą stronę?
Peter wahał się chwilę.
Stali właśnie na drodze, którą wcześniej tego lata jechali dwaj Francuzi. Chłopcy jednak nic o tym nie wiedzieli.
– Tędy – orzekł Peter i dokonał złego wyboru.
Nie zdążyli ujść daleko, gdy na skraju drogi ujrzeli coś przed sobą.
– To ludzie! – zawołał Heike zdumiony. – A już prawie uwierzyłem, że jesteśmy sami na ziemi.
– I ja także. To dziewczyna… Pochyla się nad leżącym mężczyzną. Chodź, pospieszmy się!
Dziewczyna zauważyła podróżnych i podbiegła w ich stronę.
– Ach, czy jesteście aniołami, które przybywają w potrzebie? – zawołała po niemiecku. Nagle zatrzymała się. Obrzuciwszy Heikego spojrzeniem stwierdziła: – Nie, nie jesteście aniołami.
Bez wątpienia w jej glosie brzmiała trwoga.
– Nie bój się – uśmiechnął się Peter. – To jagnię w wilczej skórze. Jeśli ktoś jest aniołem, to jest nim na pewno mój towarzysz Heike. Czy możemy ci w czymś pomóc?
Dziewczyna nie była pięknością, wydawała się jednak szczera i miła. Miała prostą, chłopską twarz, bez śladu duchowego wyrafinowania, ale na co ono komu na takim pustkowiu?
– Mój ojciec – powiedziała. – On nie żyje. Zabłądziliśmy i nie mógł już znieść męczącej wędrówki.
– Przykro nam o tym słyszeć – powiedział Peter.
Dziewczyna wcale nie sprawiała wrażenia pogrążonej w głębokim żalu.
– Ani słowa złego o zmarłych – rzekła krótko. – Czy możecie mi pomóc go pochować?
Kiedy podeszli bliżej, lepiej ją zrozumieli. Leżący na ziemi mężczyzna cuchnął podłą gorzałką, choć przecież już nie oddychał. Nieboszczyk wydawał się wulgarną, nędzną kreaturą. Na pierwszy rzut oka widać było, że to wędrowny oszust. Twarz poorana zbyt wczesnymi zmarszczkami, sterana rozpustnym, łajdackim życiem. Wystrojony w barwne szatki, pomimo prostackiej pseudoelegancji był niewiarygodnie brudny i zaniedbany.
Młodzieńcy niewielkie mieli pole do popisu. Zaraz zabrali się za przygotowywanie odpowiedniego grobu, co okazało się wcale niełatwe, gdyż nie mieli łopat ani żadnych narzędzi, mogących im ułatwić kopanie. Pochówek odbył się w milczeniu; w ten sposób okazali szacunek zmarłemu. Peter odmówił krótką modlitwę, po czym szybko oddalili się z tego miejsca.
Dziewczyna, nazywała się Mira, nie miała pojęcia, gdzie się znajdują. Ona i jej ojciec przybyli mniej więcej z tej samej strony co chłopcy. Zostali przepędzeni z małej górskiej wioski, w której ojciec przywłaszczył sobie zbyt wiele rzeczy, należących do jej mieszkańców.
Ku jego wielkiemu zmartwieniu wieśniacy zdołali odebrać mu wszystko, co tak uczciwie nakradł, tak więc ani on, ani córka nie posiadali już nic. Mira przyrzekła kiedyś matce, że będzie zajmować się ojcem, ale zadanie to okazało się nad wyraz trudne, gdyż ojciec pomiatał nią, rozkazywał i bił, kiedy za dużo wypił, a tak było ciągle.
– Wybaczcie, że tak mówię – urwała. – Mimo wszystko był moim ojcem.
Peter uśmiechnął się do niej czarująco.
– Czasami ma się prawo wylać całą żółć, jaka nagromadzi się w człowieku.
– Tak, ale nie jest dobrze…
Lękliwie rozejrzała się dokoła. Wiedzieli, o co jej chodzi. Gdy źle mówi się o zmarłym, jego duch może prześladować tego, kto nierozważnie wypowiadał takie słowa.
Peter odwrócił się i przez chwilę szedł tyłem mówiąc głośno i wyraźnie:
– Pokój twej duszy, niech spoczywa w pokoju!
Po czym dostojnie uczynił w powietrzu święty znak krzyża, taki, jak czynią księża, kierując go ku drodze, która znikała za nimi w ciemnościach.
Dwie godziny później, kiedy naprawdę zaczęło zmierzchać, znaleźli się w pobliżu położonej wysoko przełęczy, którą jakiś czas temu sforsowali Yves i jego stryj. A kiedy z niej wyszli…
– Do licha – szepnął Peter. – Czy to las, czy żywy trup?
Wypowiedź tę można było uznać za absurdalną, lecz Heikemu wydała się całkiem na miejscu. Przez chwilę stali nieruchomo, wdychając wilgotne, duszne powietrze zaległe między drzewami. Przerażony koń zarżał i położył uszy po sobie.
Było już późne lato i rozpad lasu tym bardziej rzucał się w oczy. Mira, siedząca na końskim grzbiecie, zadrżała.
– Czuć tu śmiercią – bezgłośnie powiedział Peter.
– Tak – odmruknął Heike.
– Czy las może być tak…?
Peter nie dokończył zdania, ale Heike świetnie go zrozumiał.
– Jak gdyby miał oczy – dodał, bardzo cicho ze względu na Mirę.
– Może zawrócimy? – bąknął Peter.
– Nie wiem – odparł Heike. – Coś się tutaj kryje.
– Dlaczego tak jęknąłeś?
– Mój… amulet.
– Co on ma z tym wspólnego?
– Nie spodobało mu się, że chcę zawrócić.
Peter wpatrywał się w przyjaciela.
– Cóż ty, u diabła, wygadujesz?
Heike rozpiął koszulę i pokazał mu amulet.
Peter ze zdumienia rozdziawił usta.
– Mandragora? Święty Boże!
– Czuwała nade mną przez dziewiętnaście lat, Peterze.
– I teraz życzy sobie, byśmy jechali dalej?
– Tego nie powiedziałem. Wiem jedynie, że skuliła się na znak protestu.
– Nic z tego nie pojmuję!
– Boję się! – rozpłakała się Mira. – O czym wy mówicie?
– O niczym – uciął Peter.
– Zostałem do czegoś wybrany – mówił Heike. – Wszyscy, do których mandragora pragnęła należeć, zostali wybrani do zwalczania złych mocy. Nie wiem teraz, co mam robić. Nie śmiem się jej sprzeciwiać.
– Sądzisz, że las jest złą mocą?
Heike patrzył na niego żółtymi jak siarka oczami.
– A jak ty sądzisz?
Peter zaśmiał się nerwowo.
– No, w każdym razie nie jest dobry! – Westchnął. – Ale masz rację. Nie wiadomo, dokąd zajedziemy, gdy zawrócimy. A las musi się przecież kiedyś kończyć.
– Właśnie – cicho odparł Heike. – Tego właśnie się obawiam.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał Peter, jak zawsze bystry.