Выбрать главу

– Chodzi mi o to, co może kryć ten las.

Odpowiedź ta odebrała Peterowi mowę. W milczeniu posuwali się naprzód, prowadząc między sobą opierającego się konia. Mira ze strachu zamknęła oczy.

Czuli się bardzo niepewnie, gorzej nawet niż Francuzi. Trójka młodych ludzi była bowiem bardziej wrażliwa niż francuscy szlachcice. Tamci, siedząc na koniach, byli bezpieczniejsi niż bezbronni chłopcy. Przyznać też trzeba, że czuć już było jesienną zgniliznę, odór unosił się z nasiąkniętej wilgocią ziemi i zatrzymywał w powietrzu. Bluszcz przybrał chorobliwie żółtą barwę, a wstęgi porostów zwisające z gałęzi wydawały się bardziej lepkie niż normalnie.

Wszystko to wywarło niesamowite wrażenie na chłopcach, a zwłaszcza na Heikem. Mira zasłaniała teraz rękami także i uszy. Nie patrzeć, nie słyszeć, nie wiedzieć!

– Wyczuwa się tutaj coś niezdrowego, Peterze – powiedział cicho Heike.

– Nie musisz mi o tym mówić!

– Chodzi mi o coś głębszego. Wszystko inne widzimy. Ale jest coś, czego nie dostrzegamy, a co jest o wiele bardziej niebezpieczne. Las jest jedynie osłoną.

– Osłoną? Chcesz powiedzieć, że coś znajduje się w głębi, pod tym ohydnym poszyciem?

Heike zastanawiał się.

– Albo w środku – powiedział wolno. – W głębi lasu.

– I twierdzisz, że mamy to zbadać?

– Jeśli się wahasz, to nie.

– Do diaska! Rozbudziłeś moją ciekawość. Idę z tobą!

Przeszli jeszcze kawałek, ale Heike znów przystanął.

– Nie, nie chcę was w to wciągać. Zawracamy!

– Nigdy w życiu – sprzeciwił się Peter. – Nie widzisz, że ta napuchnięta wodą gęstwina zaczyna rzednąć? Przeszliśmy przez nią, nie natykając się na nic okropnego!

Jego optymizm zaraził Heikego.

– A więc dobrze, jedźmy dalej. Właściwie to dość podniecające, prawda?

– Najciekawsza przygoda, w jakiej brałem udział – stwierdził Peter. – W twoim towarzystwie zdarzy się człowiekowi co nieco przeżyć. Zastanawiam się, jakbym się czuł, gdybym musiał iść tędy sam!

– Mnie także nie przypadłoby to do gustu – zapewnił go Heike na swój powolny, dający poczucie bezpieczeństwa sposób. – A teraz mamy jeszcze pod opieką dziewczynę!

Uśmiechnęli się do siebie.

Ich dusze przenikał jednak lęk, ale starali się go nie okazywać. Las nie zdjął z nich jeszcze swego dławiącego uścisku, choć na horyzoncie wyraźnie zaczęło się przejaśniać.

Niedługo potem zostawili za sobą ostatnie drzewa i roztoczyła się przed nimi nieduża dolina. Na jej dnie usytuowane było miasteczko.

– Hura! – zawołał Peter. – Dotarliśmy do ludzi!

– Gdzie? – spytał Heike.

– Nie widzisz? Tam, w dole widać gromadkę domostw!

Teraz także i Mira ośmieliła się odjąć dłonie od uszu i otworzyć oczy.

– Naprawdę nie widzisz, Heike? – wykrzyknęła. – Ach, mój Boże, dotarliśmy do ludzi! Dzięki ci, Święta Mario!

– Tak, teraz widzę – uśmiechnął się Heike. – Wydawało mi się, że to rozrzucone kamienie. Ale tam przecież jest nawet kościół!

– O zmroku lepiej widzę niż ty, zauważyłem to już wczoraj. Chodźmy, pospieszmy się, zanim zapadną ciemności!

W pół drogi Heike jeszcze raz wstrzymał prowadzonego przez siebie konia.

– Słyszeliście?

– Nie – zdziwił się Peter, który szedł przodem i teraz odwrócił się, nasłuchując.

– Uderzenia skrzydeł jakiegoś wielkiego ptaka, a raczej dwu. Ale jest tak ciemno…

Mira uderzyła w krzyk:

– Coś koło mnie przeleciało ze świstem, a potem coś żywego uderzyło we mnie, otarło się o moją twarz! Chcę zejść na dół, do was!

Heike pomógł jej zsiąść z konia.

– Już odleciały – powiedział cicho do dziewczyny.

– Nic nie słyszałem – wyznał Peter.

– Były bardzo blisko – rzekł Heike w zamyśleniu.

Jedynie jemu nie przyniosła ulgi świadomość, że wydostali się ze strasznego lasu.

ROZDZIAŁ VI

Mira w dalszym ciągu nie ufała Heikemu, nie chciała patrzeć na jego ogromną postać, która w milczeniu posuwała się z tyłu. Kurczowo ściskała Petera za rękę, jak gdyby on był jedyną ostoją w tym przerażającym świecie. Heike prowadził konia i tak schodzili w dół, niewygodną, wąską ścieżką, w ciemności.

– Aach! – jęknęła Mira. – Byłam naprawdę bliska śmierci w tym straszliwym, podmokłym lesie! Wydawało mi się, że zewsząd obserwują nas złe ślepia, czają się w drzewach, w mchu, czyhają w bagnie. Musiałam zamknąć oczy, by nie natrafić na żaden zły wzrok.

– Ale to już minęło – uśmiechnął się Peter. – Wiesz, człowiek potrafi tak wiele sobie wmówić. Dopiero później widzi, jak histerycznie się zachowywał. Ale posłuchaj, coś przyszło mi do głowy… Nie będzie zbyt dobrze wyglądało, gdy nagle pojawimy się w wiosce jako troje zupełnie obcych sobie ludzi. Może powiemy, że ty, Miro, jesteś siostrą jednego z nas?

– Tak, twoją! – wykrzyknęła, przysuwając się do Petera. W następnej chwili zdała sobie sprawę, że palnęła głupstwo, bo wcale nie marzyła o tym, by być siostrą czarującego Petera. Ale z drugiej strony nie chciała, by ktoś pomyślał, że jest spokrewniona z Heikem. Był tak odmienny od niej, jej zdaniem właściwie niepodobny do nikogo na świecie.

Kiedyś, w pradawnej przeszłości, musiał wynurzyć się z jakiejś otchłani…

Choć przecież Peter ręczył za niego.

I tak delikatnie zdjął ją z grzbietu konia, mimo że wzbraniała się przed jego dotknięciem.

Ale jak szkaradnie wygląda!

Właściwie nie miało większego znaczenia, za czyją siostrę będzie uchodzić, wszak potrzebowali schronienia zaledwie na jedną noc.

Tak przynajmniej wydawało się Mirze…

Późna pora odebrała jej siły. Myśli kłębiły się w głowie. Ojciec… Ojciec, śpiący teraz wiecznym snem w grobie, którego nikt nie odnajdzie! Sam…

Nie, nie chciała płakać! Raczej powinna myśleć o wszystkich tych dniach, gdy musiała ratować ojca z opresji, w które się wplątał, wypraszała wolność u władz, odnosiła skradzione przedmioty, uprzedzała wspólników, by wystrzegali się jego matactw, zajmowała się cuchnącym gorzałą bezwładnym cielskiem, jakim stawał się po hałaśliwych biesiadach z podobnymi sobie…

A te wszystkie razy, które na nią spadły! Po jednej z kolejnych awantur ogłuchła na jedno ucho. Tylko dlatego, że nie zgadzała się sprzedawać swego ciała, gdy brakło mu pieniędzy.

On jednak i tak zdołał ją upokorzyć. Sprowadzał dla niej „klientów”, natrętnych, ohydnych mężczyzn, których wpuszczał do jej izdebki, do szopy czy gdzie tam zdobyli dach nad głową. Wybuchał śmiechem, słysząc jej rozdzierające krzyki i wołanie o ratunek. Dostawał przecież pieniądze, za które mógł kupić sobie więcej wódki.

Nad tym, owszem, mogła płakać, ale nie nad nim.

Czy też może powinna odczuwać żal? Czyż nie jest obowiązkiem córki szanować ojca nawet po jego śmierci? Czy nigdy nie zdoła się od niego uwolnić?

I jeszcze śmiała snuć marzenia o Peterze!

Odruchowo wysunęła dłoń z jego dłoni.

Przedziwne, ale miała wrażenie, że od tyłu napływa ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Jak gdyby ten okropny Heike… rozumiał?

Niemądre myśli

– Dokąd zmierzaliście? – zapytał ją Peter. – Ty i twój ojciec?

– Och, dokądkolwiek. Kiedy taki człowiek jak on da się poznać we wszystkich cywilizowanych okolicach, pozostają tylko bezludne pustkowia.

– Wiele jest takich niebieskich ptaków – stwierdził Peter. – Ja byłem jednym z nich.

– Ty? Ależ ty wyglądasz na szlachetnie urodzonego!

– Naprawdę? – roześmiał się. – Ja mam jedynie szlachetne serce, ale z powodu ubóstwa nie mogę z niego korzystać. Miałem być profesorem, a zamiast tego zostałem marnym kuglarzem. Heike mnie uratował.