– Czy… czy on także jest błędnym rycerzem?
– Heike? Nie, on zmierza do domu, na Północ, do Skandynawii. Tam ma przejąć rodowy dwór albo nawet dwa dwory.
Mira odwróciła się i szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Heikego. W ciemności dostrzegała jedynie olbrzymią sylwetkę z niezwyczajnie szerokimi ramionami. Twarz szczęśliwie skrywał cień, nie miała ochoty znów jej zobaczyć.
Czy naprawdę uśmiechnął się do niej przyjaźnie, czy też było to tylko złudzenie?
Peter westchnął:
– Czeka nas jeszcze jeden kłopot. W jaki sposób mieszkańcy miasteczka zrozumieją, o co nam chodzi? I jak my pojmiemy ich mowę?
– W wiosce, w której byliśmy z ojcem ostatnio, nie zrozumieliśmy ani słowa – przyznała Mira. – I tutaj też pewnie mówią tym samym językiem.
– Wielce obiecujące – cierpko rzekł Peter.
Kiedy nareszcie dobrnęli do miasteczka, zapadła już głęboka noc, ale okna świeciły ciepłym, żółtym blaskiem. Wkrótce dotarli do rynku, przy którym mieściła się karczma. Uwiązali konia i weszli do izby szynkowej.
Siedząca tam garstka mężczyzn umilkła, zwracając ku nim zastygłe nagle twarze. Po pierwsze, było już podejrzanie późno, a po drugie, tu, na południu, nigdy nie akceptowano obecności kobiet w tak męskim rejonie, jakim była izba szynkowa. Wszyscy czterej poderwali się z miejsc, gdy tylko Heike znalazł się w kręgu światła. Energicznie zaczęli czynić znak krzyża, a potem ruchy mające powstrzymać Heikego przed zbliżeniem się do nich.
– Gruss Gott – powiedział swym jasnym głosem Peter.
Zalali go potokiem wzburzonych słów, wskazując przy tym na Heikego. Najwyraźniej życzyli sobie, by jak najszybciej opuścił ich przybytek. I Mira także, tak, właściwie cała trójka powinna w jednej chwili odejść z miasteczka.
Ale Heike drgnął, słysząc ich głosy. Przecież to język Dimitriego! pomyślał.
Pozdrowił obecnych, lekko się kłaniając, i rzekł w ich mowie:
– Nie zwracajcie uwagi na mój nieszczęsny wygląd, nikt nie pytał mnie o zdanie, gdy przyszedłem na świat. Zapewniam was, że nie macie do czynienia z siłami ciemności, ale nie zaprzeczam, że moja twarz zawsze utrudniała mi nawiązywanie kontaktów z ludźmi. Bardzo proszę, sądźcie mnie według mego usposobienia, nie po wyglądzie!
Natura obdarzyła Heikego głębokim, przyjemnym głosem, który zawsze wywierał dobre wrażenie. Było tak i teraz. Mężczyźni nieco się uspokoili, ale nadal stali, gotowi rzucić się do ucieczki na pierwszą oznakę niebezpieczeństwa.
– Ja i moi przyjaciele, rodzeństwo Peter i Mira, jedziemy z daleka i zabłądziliśmy. Czy możecie powiedzieć nam, gdzie jesteśmy, i czy moglibyśmy dostać coś do jedzenia i schronienie na dzisiejszą noc?
Mężczyźni, z ulgą przyjmując możliwość złożenia kłopotu na barki kogoś innego, zawołali zaraz:
– Zeno!
Wyszedł karczmarz w swym wielkim fartuchu i jeden z mężczyzn rzekł, wskazując na Heikego:
– On twierdzi, że nie jest niebezpieczny i, na Boga, niemal mu wierzę. Chcą coś zjeść i przenocować.
Zeno w milczeniu przyglądał się gościom, szczególnie długo zatrzymując badawcze spojrzenie na Heikem.
Wreszcie skinął lekko głową i dłonią dał znać, że mają usiąść i czekać na podanie posiłku.
Mężczyźni zaprosili ich do dużego stołu, obcy przybysze wyraźnie wzbudzili ciekawość miejscowych.
Przez chwilę panowało milczenie, wszyscy obecni mierzyli się tylko wzrokiem. W końcu Heike odezwał się łagodnie:
– Zdaje się, że macie tu w wiosce jakieś kłopoty?
Peter i Mira naturalnie nic nie zrozumieli, ale mężczyźni gwałtownie zadrżeli. Zeno wyszedł właśnie z kuchni i usłyszał słowa Heikego.
Nikt mu nie odpowiedział. Popatrzyli po sobie, niepewni i podejrzliwi.
Zeno usiadł przy stole i zachowując kamienny wyraz twarzy, ze wzrokiem utkwionym w Heikego, zapytał:
– Dlaczego tak uważasz?
Z żółtych oczu Heikego promieniowała łagodność.
– Trudno na to odpowiedzieć, ale jeśli dowiem się czegoś więcej, być może będę mógł wam pomóc.
Wsłuchiwali się z uwagą, ale jakby napięcie nieco z nich opadło. Siedli wygodniej i odetchnęli.
– Jak ty, taki młody chłopak, możesz mówić nam takie rzeczy? – Na twarzy Zeno malowała się surowość.
– Ponieważ wywodzę się z rodu, który posiadł moc zwalczania zła.
Z trudem chwytali oddechy, lękliwie rozglądając się dokoła, jak gdyby coś mogło kryć się w zakamarkach izby.
– Tu nie ma niczego złego – stwierdził Zeno, ale wyraz jego oczu przeczył tym słowom. – Tu nie ma absolutnie nic złego, nie pojmuję, jak mogła przyjść ci do głowy taka absurdalna myśl!
Heike wzrokiem omiótł pomieszczenie.
– Ten las… – rzekł powoli. – Czarne ptaki, krążące nocą… I dlaczego nie ma u was wianków z czosnku, jak we wszystkich gospodach Słowenii, Węgier i tutejszych okolic?
– Nie rozumiem, o czym mówisz – mruknął Zeno.
– Powiedz więc przynajmniej, gdzie jesteśmy!
– Miasteczko nazywa się Stregesti i leży w Ardeal.
Peter, który na próżno usiłował zrozumieć rozmowę, nagle się ocknął.
– Ardeal to rumuńska nazwa Siedmiogrodu, a „strega” oznacza, Boże, zmiłuj się nad nami, czarownicę!
Heike odetchnął z ulgą.
– Ach, tak – rzekł po prostu. I dalej mówił po niemiecku: – Wyraźnie widzę, że ci mężczyźni pragną podzielić się ze mną jakimiś troskami, ale nie mają odwagi tego uczynić. Boją się kogoś lub czegoś. Prawdopodobnie osobie, która ma za długi język, grozi straszliwa kara.
– Ale o czym rozmawialiście? Oni wyglądają na śmiertelnie wystraszonych!
– Później ci to wyjaśnię.
Znów zwrócił się do mężczyzn:
– Nie ma tu czosnku powiązanego w wianki… Czy to znaczy, że nie ma tu również wampirów?
Znaleźli się teraz na bezpiecznym gruncie. Na twarzach mężczyzn odmalowała się ulga.
– Nie! Nie ma żadnych wampirów!
– Ale jest za to coś innego?
I znów dało się wyczuć strach, choć twarze pozostały kamienne, nieprzeniknione.
– Co innego? – niefrasobliwie powtórzył Zeno. – A cóż by to miało być? No, jedzenie już chyba goto…
Urwał w pół słowa. Wszyscy nasłuchiwali. Na twarzach widać teraz było już wyraźny strach.
Z zewnątrz dobiegł odgłos wtaczającego się na rynek powozu.
Peter uśmiechnął się.
– Któż to urządza sobie przejażdżkę o tak późnej porze?
Mężczyźni wyglądali, jakby mieli ochotę rozpłynąć się w powietrzu, a nie mogli wyjść z szynku, nie napotykając w drzwiach pasażerów powozu.
Otworzyły się drzwi, do środka weszły dwie damy. Wyższa i starsza gwałtownie się zatrzymała. Nosiła czarną woalkę, ale pod nią można było dostrzec niezwykle urodziwą twarz, parę wielkich czarnych oczu i drgające nozdrza.
Starsza dama zawróciła na pięcie i popychając przed sobą młodszą, prześliczną dziewczynę, opuściła karczmę. Wkrótce dało się słyszeć turkot odjeżdżającego w szalonym pędzie powozu.
W karczmie zapadła grobowa cisza. Mężczyźni stali jak wryci, spoglądając na siebie z niedowierzaniem. Później zwrócili oczy ku Heikemu.
Nie spuszczali z niego wzroku.
– Cóż to za piękne damy? – zapytał Peter.
Heike przetłumaczył jego pytanie.
Mówienie sprawiało Zeno wyraźną trudność.
– To księżniczka Feodora i jej kuzynka Nicola. Mieszkają w pobliżu.
W izbie znów zapanowało milczenie.
I nagle Zeno przemówił do Heikego, powoli, jak gdyby się budził:
– Zaiste, z niezwykłego musisz wywodzić się rodu. Nigdy dotąd się to nie zdarzyło.