Выбрать главу

– Zostawiam dziewczynę pod waszą opieką. Nie pozwólcie jej wychodzić samej! I przestrzegajcie tych reguł bezpieczeństwa, co wczoraj wieczorem. Teraz sam pójdę do twierdzy. Gdybym nie wrócił, wsadźcie ją na konia i wyprowadźcie z lasu.

– Jak długo mamy czekać?

– O ile dobrze rozumiem, mam tylko tę jedną noc. Gdybyście tylko chcieli powiedzieć mi coś więcej!

Twarze ich zastygły w kamiennym wyrazie.

– Nie możemy – cicho powiedział Zeno.

Dali mu jedzenie i napitek na drogę, i poszedł.

Ale tym razem wszyscy mieszkańcy miasteczka stali w drzwiach lub oknach, odprowadzając go wzrokiem. W oczach mieli coś, czego nie można było nazwać nadzieją, ale nie było też całkowitym zwątpieniem.

Już raczej i jednym, i drugim.

Przypuszczali, że jeśli ktokolwiek może ocalić ich przeklęte miasteczko, uczyni to tylko ten za młody na to chłopak o diabelsko dzikim wyglądzie i łagodnym spojrzeniu.

Heike szedł przez łąki, skąpane teraz w gorącym, prażącym słońcu. Rozgrzane powietrze drgało, wibrowało, aż wzgórza w oddali wydawały się bladą, błękitnozieloną żywą masą, spowitą w chmury. Zaczarowaną. Jasny przejrzysty dzień powinien sprzyjać opanowaniu i trzeźwości, ale na Heikego sprowadzał jedynie poczucie coraz większego zagubienia.

Bez mandragory był jak nagi, miał uczucie, że ją zdradził. Ale mając amulet przy sobie nigdy nie zdołałby dostać się do twierdzy, nie mógłby wczuć się w iluzoryczny świat Petera, nie odnalazłby go na czas.

Kruki krążyły wysoko, wysoko nad jego głową. Nie przejmował się nimi, nie na kruki powinien zwracać uwagę. Tak przynajmniej sądził.

Ale jeśli w tym momencie popełnia fatalny w skutkach błąd?

Nie, odrzucił tę myśl od siebie. Z pewnością chodzi tu o księżniczkę. La strega. Czarownica…

Dotarł do wznoszącego się w górę urwiska, minął zakręt. Z ogromną niechęcią podniósł wzrok.

Wówczas ujrzał twierdzę – taką, jaką widzieli ją inni? Majestatyczną, dostojną powagą lat, prastarą. Patrzył na nią oczyma Miry, Petera, Francuzów i wszystkich pozostałych, teraz bowiem nie miał mandragory, która ujawniłaby prawdę.

Twierdza była naprawdę piękna. Grube mury zbudowano z białego i szarego kamienia. I ten imponujący portal…

A jeżeli to właśnie jest prawdą? Jeśli twierdza rzeczywiście wygląda tak, jak ją teraz ujrzał? Byłoby to przecież logiczniejsze. Siedziba naprawdę godna księżniczki.

Cóż więc takiego oglądał wcześniej? Alegorię, porównanie, które pokazać mu chciała mandragora jako ostrzeżenie, by postępował rozważnie? Był ostrożny? To najbardziej prawdopodobne. To mandragora odmieniła jego wzrok, a nie czarownica omamiła oczy wszystkich innych.

Tak, tak właśnie musiało być, myślał. Twierdza bowiem sprawiała wrażenie rzeczywistej, solidnej. I jakże by inaczej Peter mógł wejść do środka?

Aleja prowadząca do masywnej, dostojnej bramy…

Tam w środku był Peter. Heike musi go odnaleźć. Jeśli księżniczka Feodora pozwoli mu na to…

Poczuł, jak ciarki przebiegają mu po krzyżu, i westchnął. Odruchowo sięgnął do piersi, ale dłoń szukająca niosącej otuchę mandragory natrafiła na pustkę.

ROZDZIAŁ VIII

Heike przymknął oczy, przez moment stał nieruchomo na więdnącej, prześwietlonej słońcem łące.

Nie ma mandragory. Nie ma przyjaciół takich jak w Planinie.

Czyż można być jeszcze bardziej samotnym?

– Nocny wędrowcze, który byłeś mi przyjacielem i obrońcą przez tak wiele lat – szepnął. – Gdybyś mógł mnie usłyszeć! Jestem taki osamotniony, taki niedoświadczony. Nic nie wiem i muszę przyznać, że śmiertelnie się boję! Przedtem, kiedy jakieś dziecko lub zwierzę zgubiło się w wiosce lub gdy nękały mnie inne troski, mogłem zwrócić się do ciebie. Ale teraz jesteś tak daleko!

Heike czuł się rozpaczliwie opuszczony. Nie wiedział już, gdzie jest jego miejsce. Nikt nie będzie się o niego dopytywał, gdy nie zdoła wydostać się z miasteczka. Rodzinę w Słowenii opuścił już na zawsze. Ludzie Lodu w Norwegii i Szwecji nie wiedzieli nawet o jego istnieniu.

Czy w ogóle są na tym świecie bardziej zagubione dusze? Wyrwane z korzeniami, bezdomne, unoszące się gdzieś w przestrzeni?

I jak tu jeszcze porywać się z motyką na słońce?

Ale któż zatroszczy się o Petera? Może jedna Mira, ale ona przecież w niczym nie może mu pomóc.

Heike był świadom, że jedynie on może uratować tego młodego, kochającego życie chłopaka.

W gardle uwiązł mu suchy szloch, z wysiłkiem przełknął ślinę. Wspominał wizję, która nawiedziła go tak niedawno.

Nagle coś niezwykłego przywołało go do rzeczywistości.

Spłynęło nań łagodne, dające poczucie bezpieczeństwa ciepło.

Ktoś przy nim był!

– Czy to ty, Wędrowcze w Mroku? – szepnął.

Poczuł dłoń na ramieniu, ale wcale jej się nie obawiał. To była dobra moc. Nie dostrzegał dłoni, gdyż tkwiące w nim nadprzyrodzone zdolności nie były jeszcze dostatecznie rozwinięte. Ale usłyszał głos, głęboki i ciepły, przemawiający doń w języku bardzo podobnym do tego, w jakim Solve dawno, dawno temu opowiadał mu historię Ludzi Lodu. Do języka zwanego szwedzkim ta mowa była tak podobna, iż bez trudu ją rozumiał.

– Nie, Heike z Ludzi Lodu. Twój Wędrowiec w Mroku nie może teraz dotrzeć do ciebie, ma bowiem do spełnienia swoją misję. Ale nie jesteś sam. Zadanie, które czeka cię tutaj, jest trudne. Zbyt trudne dla samotnego młodego chłopca. Ale my nie pokonamy królującego tu zła, gdyż nie jesteśmy w stanie do niego dotrzeć. Możemy jednak działać poprzez ciebie, jeśli oczywiście będziesz dość silny i nie zlękniesz się.

Heike kiwnął głową.

– Dziękuję – wyjąkał. – Mówiono mi, że moja prababka Villemo także otrzymała pomoc od zmarłych dotkniętych, którzy zwalczyli zło, rozumiem więc, że i mnie się to przydarzyło. Kim jesteście?

– Jest nas troje. Połączyliśmy najsilniejsze moce, jakie możemy poświęcić zadaniu, przed którym stoisz. Z pewnością o nas słyszałeś.

– Ty jesteś… Tengel Dobry?

– Zgadłeś. Jest ze mną Sol, która lubi krzyżować plany bezwzględnym kobietom. Trzecim jest Mar, on wie wszystko o sile i słabości zła. Idź już! Jesteśmy tu, by ci pomóc, ale od tej chwili nie wyczujesz już naszej obecności. Będziesz musiał myśleć i działać samodzielnie. Bądź ostrożny, by ona cię nie przechytrzyła!

Dłoń zniknęła. Heike poczuł, że znów stoi sam na łące.

Trzy razy odetchnął głęboko i podjął wędrówkę w górę ku twierdzy.

Peter był w siódmym niebie.

Siedział wraz z obiema damami, księżniczką Feodorą i młodziutką, przerażoną Nicolą, przy stole nakrytym w wielkiej sali na zamku. Co prawda jedzenie wydawało mu się bez smaku, niczym trawa, ale nic w tym dziwnego, był przecież tak podniecony, że w ustach odczuwał jedynie suchość.

Księżniczka Feodora prowadziła konwersację z lekkością i wydawała się zachwycona obecnością tak oczytanego i wykształconego gościa.

Peter brylował. Czuł się wyśmienicie; żonglował słowami, błyskotliwie operował cytatami i wygłaszał głębokie refleksje.

W każdym razie on sam uważał je za głębokie.

Tak bardzo zależało mu, by wywrzeć wrażenie na młodej, cichutkiej Nicoli.

Raz po raz ich spojrzenia krzyżowały się nad stołem; uśmiechał się wtedy, chcąc podtrzymać ją na duchu. Kiedy bowiem przez moment został z nią sam na sam chwilę po tym, jak przyszedł, uczepiła się jego dłoni i z wyrazem oczu jak u zranionej sarny szepnęła:

– Zabierz mnie stąd, tak bardzo cię proszę! Ona… ona jest… czarownicą! Uwięziła mnie tutaj. Nie mogę się uwolnić własnymi siłami, zostałam zauroczona!

Peter uroczyście przysiągł, że ją uratuje. Od tej chwili dziewczyna wpatrywała się weń oczyma pełnymi uwielbienia, a młody student z Wiednia czuł, jak serce mu rośnie, pierś zaś rozsadza duma i budzący się instynkt rycerski.