Выбрать главу

– Bardzo mi miło, że pan przybył aż z Wenecji, żeby z nami porozmawiać, panie komendancie.

– Jestem zastępcą komendanta – odparł Brunetti.

Awansował się w nadziei, że w ten sposób zapewni sobie lepszy dostęp do informacji. Na biurku majora Butterwortha spostrzegł dwa pudełka: jedno z korespondencją przychodzącą, drugie z wychodzącą. To pierwsze było puste.

– Proszę spocząć – rzekł Amerykanin i dopiero wówczas, gdy komisarz siadł, usadowił się w swoim fotelu. Z szuflady biurka wyjął teczkę, tylko nieco grubszą od tej, którą miał Ambrogiani. – Przyjechał pan w sprawie sierżanta Fostera, nieprawdaż?

– Tak.

– Co pan chciałby wiedzieć?

– Kto go zabił – beznamiętnie odparł Brunetti.

Major chwilę się wahał, nie mając pojęcia, jak traktować tę odpowiedź, lecz w końcu postanowił uznać ją za żart.

– Tak – rzekł śmiejąc się niemal bezgłośnie. – Wszyscy chcielibyśmy to wiedzieć. Jednakże nie jestem pewien, czy dysponujemy informacjami, które pomogłyby nam ustalić zabójcę.

– A jakimi informacjami państwo dysponują?

Butterworth przesunął teczkę w stronę komisarza.

Choć Brunetti zdawał sobie sprawę, że są w niej materiały już mu znane, otworzył ją i przeczytał to samo, co w gabinecie Ambrogianiego. Okazało się, że teczka zawiera fotografię różniącą się od poprzedniej. Wprawdzie komisarz widział twarz denata i jego nagie zwłoki, ale dopiero teraz zobaczył, jak Foster wyglądał. Na tym zdjęciu był przystojniejszy i miał krótkie wąsy, które zgolił jakiś czas przed śmiercią.

– Kiedy wykonano to zdjęcie?

– Prawdopodobnie gdy wstępował do wojska.

– Dawno?

– Siedem lat temu.

– Długo służył we Włoszech?

– Cztery lata. Właśnie ponownie się zdeklarował.

– Przepraszam, nie rozumiem.

– Zaciągnął się. Na następne trzy lata.

– I zostałby tutaj?

– Tak.

Przypomniawszy sobie coś, o czym czytał w aktach, Brunetti zapytał:

– Jak on się nauczył włoskiego?

– Słucham?

– Skoro pracował tu na pełnym etacie, nie miał zbyt dużo czasu na uczenie się nowego języka – wyjaśnił komisarz.

– Tanti di noi parliamo italiano* [Wielu z nas mówi po włosku.] – oznajmił Butterworth z wyraźnie amerykańskim akcentem, lecz zrozumiałą włoszczyzną.

– Tak, naturalnie – rzekł odparł Brunetti z uśmiechem, domyślając się, że tak należało na to zareagować. – Czy on mieszkał w bazie? Są tu koszary, prawda?

– Owszem, są, ale sierżant Foster miał mieszkanie w Vicenzy.

Komisarz wiedział, że w takich wypadkach zawsze przeprowadza się rewizję, więc nie pytał, czy to zrobiono.

– Znaleźliście tam coś?

– Nie.

– Czy mógłbym rzucić na nie okiem?

– Nie jestem pewien, czy to konieczne.

– Ja też nie jestem pewien, czy to konieczne – przyznał Brunetti, lekko się uśmiechając. – Chciałbym jednak zobaczyć, gdzie mieszkał.

– Byłoby to niezbyt zgodne z przepisami.

– Nie zdawałem sobie sprawy, że macie takie przepisy.

Komisarz wiedział, że w komendzie policji lub karabinierów w Vicenzy łatwo by uzyskał zezwolenie, ale przynajmniej w tej fazie śledztwa wolał mieć jak najlepsze stosunki ze wszystkimi zainteresowanymi władzami.

– Przypuszczam, że dałoby się to załatwić – ustąpił Butterworth. – Kiedy chciałby się pan tam wybrać?

– Nie ma pośpiechu. Dziś po południu… Jutro…

– Nie wiedziałem, że zamierza pan wracać jutro, panie komendancie.

– Tylko wówczas, gdybym się ze wszystkim nie uwinął dzisiaj, panie majorze.

– Co jeszcze pragnie pan zrobić?

– Chciałbym porozmawiać z kilkoma osobami, które go znały, które z nim pracowały. – Przeglądając dokumenty, Brunetti zauważył, że Foster uczęszczał na zajęcia uniwersyteckie w bazie. Podobnie jak starożytni Rzymianie, ci budowniczowie nowego imperium zabierali ze sobą szkoły. – Być może także z jego kolegami z uczelni.

– Sądzę, że da się coś zrobić, choć muszę przyznać, że nie widzę powodu, dla którego pragnie pan z nimi rozmawiać. My się zajmiemy tą częścią dochodzenia. – Major umilkł, jakby czekając na reakcję Brunettiego, ale ponieważ ten się nie odzywał, zapytał: – Kiedy pan chciałby obejrzeć to mieszkanie?

Komisarz zerknął na zegarek; zbliżała się dwunasta.

– Chyba najlepiej będzie po południu. Gdyby pan mi powiedział, gdzie to jest, mój kierowca mógłby mnie tam zawieźć w powrotnej drodze na dworzec.

– Życzy pan sobie, żebym panu towarzyszył, panie komendancie?

– Bardzo miło z pańskiej strony, ale to raczej zbyteczne, panie majorze. Wystarczy, że poda mi pan adres.

Butterworth wyrwał kartkę z notesu, napisał na niej adres, nie zaglądając do otwartych akt, i wręczył ją Brunettiemu.

– To niedaleko stąd. Jestem pewien, że pański kierowca łatwo tam trafi.

– Dziękuję panu, majorze – powiedział komisarz i wstał. – Czy miałby pan coś przeciwko temu, gdybym jeszcze przez pewien czas pozostał na terenie bazy?

– Placówki – natychmiast poprawił go Butterworth.

– Słucham?

– Tu jest placówka. Lotnictwo ma bazy. My, wojska lądowe, mamy placówki.

– Aha, rozumiem. Po włosku i jedno, i drugie nazywa się bazą. Czy mógłbym chwilę tu zabawić?

Butterworth przez moment się wahał.

– Nie widzę żadnych problemów.

– A wracając do mieszkania, panie majorze, jak do niego wejdę?

Amerykanin wstał i wyszedł zza biurka.

– Jest tam dwóch naszych ludzi. Zadzwonię do nich i każę im pana wpuścić.

– Bardzo dziękuję, panie majorze – powiedział Brunetti, wyciągając do niego rękę.

– Nie ma za co. Cieszę się, że w ten sposób mogę panu pomóc.

Butterworth uścisnął komisarzowi dłoń mocno i energicznie. Wychodząc, Brunetti się zastanawiał, dlaczego Amerykanin go nie spytał, co dotychczas ustalił w sprawie morderstwa.

– Dokąd, panie komisarzu? – odezwał się kierowca, gdy Brunetti wsiadł do samochodu.

Brunetti podał mu kartkę z adresem Fostera.

– Chciałbym tam dziś pojechać. Wiecie, gdzie to jest?

– Borgo Casale? Oczywiście, że wiem. Tuż za stadionem piłkarskim.

– Przejeżdżaliśmy tamtędy?

– Tak, panie komisarzu, w drodze z dworca. Teraz mam pana tam zawieźć?

– Nie, jeszcze nie. Najpierw chciałbym coś przekąsić.

– Był pan tu już kiedyś, panie komisarzu?

– Nie, nigdy. A pan dawno tu jest?

– Sześć lat, ale mam fart, że tu dostałem przydział, bo moja rodzina mieszka w Schio – odparł kierowca, wymieniając miejscowość położoną o pół godziny drogi od Vicenzy.

– Bardzo dziwaczne, prawda? – rzekł Brunetti, wskazując mijane budynki.

Kierowca kiwnął głową, ale się nie odezwał.

– Duże to?

– Całość ma około dwóch kilometrów kwadratowych.

– Co tu jest poza biurami? Major Ambrogiani mówił, że supermarket.

– Prócz tego basen pływacki, biblioteka i szkoły. To całe miasto. Nawet mają własny szpital.

– Dużo tu tych Amerykanów?

– Nie jestem pewien, ale chyba z pięć tysięcy, razem z żonami i dziećmi.

– Lubicie ich?

Kierowca wzruszył ramionami.

– Czy można ich nie lubić? To nasi przyjaciele – odpowiedział bez szczególnego entuzjazmu. Zmieniając temat, spytał: – Co z obiadem, panie komisarzu? Zje pan tutaj czy poza bazą?

– Bo ja wiem? A co wy byście proponowali?