– Właśnie wróciłem z bazy amerykańskiej w Vicenzy, panie komendancie.
– Tak? No i coś ustalił?
Na twarzy Patty pozostały resztki rumieńca. Brunetti udawał, że tego nie widzi.
– Niewiele. Obejrzałem jego mieszkanie.
– Znalazłeś coś?
– Nie, panie komendancie, nic. Jutro chciałbym tam wrócić.
– Po co?
– Żeby porozmawiać z kilkoma osobami, które go znały.
– Czy to coś da? Sprawa jest prosta. Przecież to zwykły napad rabunkowy, a tylko sprawca posunął się za daleko. Kogo obchodzi, kto znał ofiarę i co powiedzą o niej znajomi?
Brunetti dostrzegał rosnącą irytację przełożonego. Jeśli tak dalej pójdzie, Patta zabroni mu kontynuować śledztwo w Vicenzy. Ponieważ zwykły napad rabunkowy był najdogodniejszym wyjaśnieniem, Patta chętnie każe prowadzić dochodzenie w tym kierunku.
– Zapewne ma pan rację, panie komendancie. Pomyślałem tylko, że dopóki nie ustalimy, kto to zrobił, nie zaszkodzi, jeśli będziemy sprawiali wrażenie, że źródło tego zabójstwa znajduje się poza Wenecją. Wiadomo, jacy są turyści. Najdrobniejsze rzeczy ich odstraszają.
Po tych słowach rumieniec na twarzy zastępcy komendanta wyraźnie zbladł, albo komisarzowi tak się wydawało.
– Miło mi, że się ze mną zgadzasz, commissario – rzekł Patta i po dłuższym milczeniu, z pewnością wymownym, dodał: – Przynajmniej raz. – Wypielęgnowaną dłonią poprawił skoroszyt na środku biurka. – Sądzisz, że to morderstwo ma jakiś związek z Vicenzą?
Ucieszony, że zwierzchnik pozwala mu decydować, Brunetti udał zastanowienie i odpowiedział dopiero po chwili.
– Nie wiem, panie komendancie, ale chyba nam nie zaszkodzi, jeśli będziemy sprawiali takie wrażenie.
Patta zareagował wręcz artystycznie demonstrując, że choć zawsze się waha, gdy śledztwo przebiega nietypowo, ale równocześnie pragnie, by w poszukiwaniu prawdy niczego nie przeoczono. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął eleganckie wieczne pióro, otworzył skoroszyt i podpisał trzy znajdujące się tam dokumenty. Każdy kolejny autograf udało mu się złożyć z większym namysłem i w sposób bardziej rozstrzygający niż poprzedni.
– No dobrze, Brunetti. Skoro uważasz, że to najlepsza metoda prowadzenia sprawy, jedź do tej Vicenzy. Przecież nie możemy pozwolić, żeby ludzie bali się zwiedzać Wenecję, prawda?
– Właśnie, panie komendancie, nie wolno nam do tego dopuścić – odparł komisarz, starając się, by jego głos brzmiał szczerze, a potem z taką samą szczerością zapytał: – Ma pan do mnie jeszcze jakąś sprawę?
– Nie, to wszystko, Brunetti. Przekażesz mi szczegółowy raport z tego, co tam ustalisz.
– Oczywiście, panie komendancie – powiedział komisarz i ruszył do drzwi, zastanawiając się, jaki banał usłyszy na odchodnym.
– Doprowadzimy mordercę przed oblicze sprawiedliwości – rzekł Patta.
– Z całą pewnością doprowadzimy, panie komendancie – skwapliwie potwierdził Brunetti zadowolony, że zwierzchnik użył liczby mnogiej, bardzo mu bowiem na tym zależało i sam podstępnie go do tego nakłaniał.
Poszedł do swojego pokoju, gdzie przejrzał dokumenty, które wyjął z teczki. Uznał, że na sprawdzenie odcisków Bocchesemu wystarczy pół godziny, więc kiedy ten czas minął, udał się do laboratorium. Tym razem technik zajmował się nożem do pieczywa. Zobaczywszy komisarza, wyłączył maszynę i kciukiem sprawdził, czy nóż jest ostry.
– Macie jakąś robotę na boku? – spytał Brunetti.
– Nie, tylko żona mnie prosi, żebym raz na parę miesięcy coś jej naostrzył, a tu robi się to najlepiej. Gdyby pańska małżonka potrzebowała cokolwiek naostrzyć, może na mnie liczyć.
Komisarz podziękował skinieniem głowy.
– Znalazłeś coś? – spytał.
– Owszem. Na jednej torebce jest komplet niezłych odcisków.
– Jego?
– Tak.
– Żadnych innych?
– Jeden czy dwa, prawdopodobnie jakiejś kobiety.
– A na drugiej torebce?
– Nic. Zupełnie nic. Wytarta do czysta. Dotykano jej w rękawiczkach.
Bocchese wziął kartkę papieru i nożem do pieczywa odciął wąski pasek. Zadowolony, położył nóż na biurku i odwrócił się do Brunettiego.
– Myślę, że w pierwszej torebce było coś innego, zanim… – technik urwał, nie wiedząc, jak to określić, po chwili jednak dokończył: -…zanim do niej wsypano tę drugą substancję.
– A co było w niej przedtem?
– Nie jestem pewien, ale mógłby to być na przykład ser. Wewnątrz został ślad jakiegoś tłuszczu. Poza tym ktoś brał ją do ręki wyraźnie częściej niż tamtą, jest bardziej zmięta, więc powiedziałbym, że używano jej do czegoś innego, a dopiero później wsypano ten… ee… proszek.
Ponieważ komisarz się nie odezwał, Bocchese spytał:
– Nie jest pan zaskoczony?
– Nie, nie jestem.
Z papierowej torby, która leżała obok maszyny, technik wyjął kuchenny nóż z drewnianą rączką i kciukiem przeciągnął po ostrzu.
– No cóż, jeśli jeszcze do czegoś będę panu potrzebny, wystarczy mnie zawiadomić. I proszę powiedzieć żonie o nożach.
– Naturalnie, że powiem. Dziękuję, Bocchese – rzekł Brunetti i zapytał: – Coś zrobił z tymi torebkami?
Technik włączył maszynę i z uniesioną ręką, w której trzymał nóż, spojrzał na komisarza.
– Z jakimi torebkami?
Rozdział 9
Brunetti uznał, że nie ma sensu dłużej siedzieć w biurze, skoro szansę uzyskania tam jakichkolwiek nowych informacji są znikome, póki znowu nie wyjedzie do Vicenzy, włożył więc teczkę do szafy i wyszedł. Rozejrzawszy się przed głównym wejściem do komendy, by sprawdzić, czy gdzieś nie widać jakiejś podejrzanej osoby, ruszył w lewo, w stronę Campo Santa Maria Formosa i Rialto. Szedł wąskimi bocznymi uliczkami, co mu pozwoliło jednocześnie uniknąć tych, którzy chcieliby go śledzić, i ominąć tłumy podnieconych turystów, niezmiennie wypełniających obszar wokół placu Świętego Marka. Z każdym rokiem coraz bardziej tracił do nich cierpliwość. Drażniło go to ich ciągłe przystawanie i chodzenie trójkami nawet w wąskich zaułkach. Chwilami miał ochotę im nawymyślać albo zepchnąć ich na bok, lecz się zadowalał wyładowywaniem swojej agresji w ten sposób, że stanowczo odmawiał, gdy robiąc zdjęcia, prosili go, by się zatrzymał lub zmienił kierunek. Był pewien, że wskutek tego jego postać, w całości albo fragmentarycznie, figuruje na setkach fotografii i filmów wideo. Niekiedy sobie wyobrażał rozczarowanych Niemców, kiedy podczas sztormu na Morzu Północnym oglądają filmy zrobione latem i widzą, jak pewien Włoch w ciemnym ubraniu z rozmysłem defiluje przed ciotką Gerdą czy wujem Fritzem, co najmniej na moment tworząc smugę na widoku opalonych krzepkich ud w skórzanych tyrolskich spodenkach na moście Rialto, na tle portalu bazyliki Świętego Marka albo przy niezwykle uroczym kocie. Komisarz uważał, że skoro on tu mieszka, to turyści, u licha, mogliby poczekać z tymi swoimi głupimi zdjęciami, aż przejdzie, albo sfotografować prawdziwego wenecjanina, co by świadczyło o jakimś istotnym kontakcie z tym miastem, kontakcie, jakiego najpewniej żaden z nich nie miał.
Brunetti zadawał też sobie pytanie, czyż nie jest szczęśliwy, że wraca do domu, do Paoli. O tak. Zwłaszcza w pierwszych tygodniach jej uniwersyteckich zajęć.
Chcąc tego uniknąć, zatrzymał się w swoim ulubionym barze „Do Mori”, kilka kroków od Rialto. Pozdrowił Roberta, siwowłosego właściciela, zamienił z nim kilka słów i poprosił o kieliszek caberneta, bo właśnie na to wino miał ochotę. Zjadł przy okazji parę smażonych krewetek, których tam nigdy nie zabrakło, a później kanapkę pokrytą grubą warstwą szynki i karczochów. Zamówił następny kieliszek wina i dopiero wtedy poczuł się jak człowiek, pierwszy raz tego dnia. Paola zawsze mu wyrzucała, że staje się drażliwy, kiedy przez dłuższy czas ma pusty żołądek. Zapłaciwszy, wyszedł, cofnął się do Rughetty i pomaszerował do domu.