– Zaraz wrócą, proszę pana.
Powiedziała to w sposób, w jaki na całym świecie kryje się przed obcymi kolegów, którzy powinni być w pracy, ale ich nie ma. Komisarz znowu wszedł do pokoju i zamknął drzwi.
Jak w każdym biurze, na tablicy wisiały dowcipy rysunkowe, widokówki i prywatne ogłoszenia, przemieszane z oficjalnymi komunikatami. Tematem dowcipów byli przeważnie żołnierze lub lekarze; widokówki przedstawiały głównie minarety albo wykopaliska archeologiczne. Brunetti odpiął jedną pocztówkę i przeczytał na odwrocie, że jakiś Bob przesyła pozdrowienia z Błękitnego Meczetu. Druga świadczyła, że Bobowi podobało się Koloseum, ale trzecia, z wielbłądem na tle piramid, zawierała znacznie bardziej interesujące informacje, a mianowicie, że M i T skończyli inspekcję kuchen i wrócą we wtorek. Komisarz przypiął widokówki i odszedł od tablicy.
– Słucham pana – odezwał się jakiś głos za jego plecami.
Od razu go rozpoznał; odwróciwszy się, ujrzał doktor Peters.
– Pan Brunetti? Co pan tu robi? – spytała zaskoczona.
– Dzień dobry, pani doktor. Mówiłem, że przyjadę i zobaczę, czy nie uda mi się dowiedzieć o Fosterze czegoś więcej. Poinformowano mnie, że tu jest Inspektorat Zdrowia, no więc się zjawiłem w nadziei, że spotkam kogoś, kto z sierżantem pracował, ale jak pani widzi, nikogo nie ma – rzekł zataczając ręką po pustym pokoju i jeszcze bardziej oddalając się od tablicy.
– Wszyscy są na zebraniu – wyjaśniła Amerykanka. – Próbują znaleźć jakiś sposób, żeby się podzielić obowiązkami w pracy, dopóki nie otrzymamy zastępstwa.
– A pani nie na zebraniu?
W odpowiedzi wyjęła z kieszeni fartucha stetoskop i rzekła:
– Proszę pamiętać, że jestem również pediatrą.
– Rozumiem.
– Lada chwila powinni wrócić – dodała nie pytana. – Z kim pragnąłby pan rozmawiać?
– Bo ja wiem? Z jego najbliższym współpracownikiem.
– Już panu mówiłam, że przeważnie sam się wszystkim zajmował.
– Sądzi pani, że taka rozmowa nic nie da?
– Trudno mi odpowiedzieć, bo nie wiem, co pan chce ustalić.
Brunetti przypisał jej irytację drażliwości tematu, więc go zmienił.
– Czy sierżant Foster pił? – spytał.
– Jak to, czy pił?
– Mam na myśli alkohol.
– Bardzo niewiele.
– Używał narkotyków?
– Nie – odparła stanowczym tonem, z całkowitym przekonaniem.
– Jest pani pewna?
– Jestem, bo go znałam, bo byłam jego dowódcą, bo mam dostęp do jego karty zdrowia.
– Czy takie rzeczy odnotowuje się w karcie zdrowia?
Skinęła głową.
– W każdej chwili można to wykryć za pomocą specjalnych prób na obecność narkotyków. Raz do roku większość z nas oddaje mocz do badania.
– Nawet oficerowie?
– Nawet oficerowie.
– Nawet lekarze?
– Nawet lekarze.
– I pani widziała jego wyniki?
– Tak.
– A ostatnim razem kiedy?
– Nie pamiętam. Chyba tego lata. – Przełożyła jakieś teczki z jednej ręki do drugiej. – Nie wiem, po co pan o to wszystko pyta. On nigdy nie brał narkotyków, wręcz przeciwnie, był ich śmiertelnym przeciwnikiem. Staleśmy się o to spierali.
– Tak? Dlaczego?
– Według mnie narkotyki nie stanowią żadnego problemu. Sama się nimi nie interesuję, ale skoro ludzie chcą ich używać, moim zdaniem należałoby im na to pozwolić.
Brunetti milczał.
– Widzi pan, moim obowiązkiem jest opieka lekarska nad małymi dziećmi, ale ze względu na brak personelu leczę również sporo ich matek, które często mnie proszą, żebym znowu im zapisała valium czy librium. Gdybym odmówiła uważając, że przyjmują za dużo tych leków, odczekają dzień lub dwa i pójdą do innego lekarza. Wcześniej czy później ktoś im w końcu zapisze to, czego chcą. Wiele spośród nich znacznie lepiej by się czuło, gdyby od czasu do czasu mogły zapalić skręta.
Komisarz pomyślał, że pewnie władze, zarówno cywilne, jak i wojskowe, akceptują taki stan rzeczy, ale wolą zachować to dla siebie. Przecież go nie interesowało, co doktor Peters sądzi o używaniu narkotyków, lecz to, czy sierżant Foster je brał, a także, i to wcale nie bezpodstawnie, dlaczego skłamała mówiąc, że nigdy nie jeździła z nim w podróże służbowe.
Za jej plecami otworzyły się drzwi i wszedł jakiś żołnierz w średnim wieku. Wydawał się zaskoczony obecnością Brunettiego, ale najwyraźniej znał panią doktor.
– Ron, czy zebranie już się skończyło? – spytała.
– Tak – odparł. Spojrzał na komisarza i nie wiedząc, z kim ma do czynienia, natychmiast dodał: -…Pani kapitan.
– To starszy sierżant Wolf – powiedziała do Brunettiego. – Sierżancie, to jest pan komisarz Brunetti z weneckiej policji. Przyjechał zadać kilka pytań w sprawie sierżanta Fostera.
Kiedy uścisnęli sobie dłonie i wymienili grzeczności, rzekła:
– Być może, sierżant Wolf lepiej panu wyjaśni, co robił Foster, panie komisarzu. Do jego obowiązków należą zewnętrzne kontakty szpitala. Zostawiam panów i wracam do moich pacjentów.
Brunetti skinął głową, ale doktor Peters jakby tego nie zauważyła, odwróciła się i pośpiesznie wyszła.
– Czego pan chciałby się dowiedzieć, commissario? – odezwał się Wolf, a później dodał mniej oficjalnie: – Może przejdziemy do mojego pokoju?
– To pan tu nie pracuje?
– Nie, jestem pracownikiem administracji szpitala i nasze biuro znajduje się po drugiej stronie budynku.
– A kto pracuje tutaj?
– To jest biurko Mike’a – odparł sierżant i natychmiast się poprawił: – To było biurko Mike’a. Drugie zajmuje sierżant Dostie, który teraz jest w Warszawie. – Wskazał trzecie biurko. – Wspólnie korzystali z tego komputera.
Jak szeroko rozpościera skrzydła amerykański orzeł, pomyślał Brunetti i spytał:
– Kiedy wraca sierżant Dostie?
– Chyba w przyszłym tygodniu.
– Od dawna go nie ma?
Komisarz uważał, że tak będzie lepiej, niż gdyby zapytał wprost: kiedy wyjechał?
– Od kilku dni. To się stało w czasie jego nieobecności – odpowiedział Wolf, skutecznie usuwając sierżanta Dostiego z kręgu podejrzanych. – Zapraszam do mojego pokoju.
Komisarz ruszył za sierżantem, starając się zapamiętać drogę. Szli szpitalnymi korytarzami po nieskazitelnie czystej posadzce. Dwukrotnie przechodzili przez podwójne wahadłowe drzwi, aż wreszcie Wolf się zatrzymał przed jakimś otwartym pokojem.
– Nie jest zbyt imponujący, ale tu czuję się jak w domu – powiedział dziwnie ciepło. Wpuszczając przed sobą Brunettiego i zamykając drzwi, wyjaśnił z uśmiechem: – Nie chcę, żeby nam przeszkadzali.
Wszedł za biurko i usiadł na obrotowym fotelu, obitym imitacją skóry. Prawie całą powierzchnię blatu zajmował ogromny kalendarz, na którym leżały segregatory oraz pudełka z korespondencją wychodzącą i przychodzącą. Stał tam również telefon i zdjęcie w mosiężnej ramce, przedstawiające kobietę o orientalnej urodzie, a także troje dzieci, najwyraźniej tego mieszanego małżeństwa.
– Pańska żona? – odezwał się komisarz, siadając na krześle przed biurkiem.
– Tak. Piękna, prawda?
– Owszem, bardzo.
– A to trójka naszych dzieci. Joshua ma dziesięć lat, Melissa pięć, a Aurora zaledwie rok.
– Bardzo urodziwa rodzina.
– Tak, w rzeczy samej. Nie wiem, co bym bez nich zrobił. Często mówiłem Mike’owi, że powinien się ożenić i ustatkować.