– Sądzę, że pan przesadnie liczy na moją odpowiedź, panie komisarzu. Nie wiem, co pan miał na myśli mówiąc, że się czegoś boję. – Ton jej głosu wskazywał, że próbowała przekonać i Brunettiego, i siebie. – W ogóle nie mam pojęcia ani dlaczego zamordowano Mike’a, ani kto mógłby pragnąć jego śmierci.
Zauważył, że doktor Peters złożyła rurkę stetoskopu we dwoje i tak mocno ścisnęła ją palcami, aż czarna guma zbielała w miejscu zgięcia. Kiedy Amerykanka spostrzegła, że komisarz przygląda się jej dłoni, powoli rozluźniła palce; gumowa rurka się wyprostowała i zbielałe miejsce odzyskało czerń.
– A teraz pan wybaczy, mam jeszcze kilku pacjentów.
– Oczywiście, pani doktor – odparł wiedząc, że przegrał. – Gdyby jednak przyszło pani do głowy coś, o czym chciałaby mi pani powiedzieć, albo gdyby pani pragnęła ze mną porozmawiać, można się ze mną skontaktować w komendzie weneckiej policji.
– Dziękuję panu – odrzekła, podniosła się z krzesła i ruszyła do drzwi. – Nie ma pan ochoty doczytać artykułu?
Zaprzeczył, niespiesznie wstał i podszedł do drzwi. Wyciągając do Amerykanki rękę, powtórzył:
– Gdyby jednak przyszło pani coś do głowy…
Ściskając mu dłoń, uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Patrzył za nią, gdy odchodziła korytarzem. Zniknęła w drzwiach sąsiedniej sali, skąd dochodził przyciszony śpiewny głos kobiety, która prawdopodobnie uspokajała chore dziecko.
Kierowca czekał w samochodzie na parkingu pod budynkiem, czytając jakiś magazyn. Spojrzał na Brunettiego, kiedy ten otworzył drzwi i wsiadł.
– Teraz dokąd, panie komisarzu?
– Czy dziś tamta włoska stołówka jest czynna? – zapytał, poczuł się bowiem bardzo głodny, uświadomiwszy sobie, że minęła pierwsza.
– Tak. Strajk już się skończył.
– Kto strajkował?
– CGL – odpowiedział kierowca skrótem największego z komunistycznych związków zawodowych.
– CGL w amerykańskiej bazie? – zdziwił się Brunetti.
– A i owszem, panie komisarzu – ze śmiechem odparł kierowca. – Po wojnie zatrudniali osoby, które trochę mówiły po angielsku, i pozwolili zakładać związki zawodowe, nie zwracając na nie uwagi. Dopiero gdy się zorientowali, że to komuniści, przestali przyjmować członków CGL. Nie mogą się jednak pozbyć tych, co już są. Sporo ich pracuje w stołówce. Dają dobrze zjeść.
– W porządku. A więc jedźmy tam. Czy to daleko?
– Jakieś dwie minuty – odpowiedział kierowca, gwałtownie zawracając na ulicy, co do której komisarz miał pewność, że jest jednokierunkowa.
Minęli dwa posągi nadnaturalnej wielkości. Brunetti przedtem ich nie zauważył.
– Kogo one przedstawiają? – spytał.
– Nie wiem, kim jest ten anioł z mieczem, ale ta druga figura to święta Barbara.
– Święta Barbara? Co ona tu robi?
– Jest patronką artylerii, panie komisarzu. Nie pamięta pan, że kiedy ojciec chciał jej obciąć głowę, raził go piorun?
Wprawdzie Brunettiego wychowano na katolika, nigdy jednak nie zdradzał wielkiego zainteresowania religią i z trudem rozróżniał świętych. Uważał, że podobne kłopoty musiało nastręczać poganom zapamiętywanie, który bóg jest od czego. Ponadto zawsze mu się wydawało, że święci stale tracili części ciała: oczy, piersi, ręce albo, jak w wypadku świętej Barbary, głowę.
– Nie znam tej legendy. Co to za historia?
Kierowca zlekceważył znak „Stop”, skręcił w przecznicę, odwrócił się do komisarza i zaczął opowiadać.
– Jej ojciec był poganinem, a ona chrześcijanką. Ojciec chciał ją wydać za poganina, ale ona pragnęła pozostać dziewicą. Głupia – mruknął pod nosem i znowu spojrzał na jezdnię. W ostatnim momencie zdążył gwałtownie zahamować, by nie wpaść na ciężarówkę. – Więc ojciec postanowił za karę obciąć jej głowę. Uniósł miecz i jeszcze raz ją spytał, czy będzie mu posłuszna, a tu nagle buch! i zabił go piorun.
– Co się potem z nią działo?
– O, nigdzie nie wspominają o dalszej części jej życiorysu. W każdym razie ze względu na ten grom została patronką artylerii. – Zatrzymał samochód przed kolejnym niskim budynkiem. – Jesteśmy na miejscu, panie komisarzu – oznajmił. Zaintrygowany, nie wytrzymał i po chwili dodał: – Dziwi mnie, że pan nie znał legendy o świętej Barbarze.
– Nie ja prowadziłem śledztwo w tej sprawie.
Po obiedzie kazał się zawieźć do mieszkania Fostera. Przed domem siedzieli w dżipie ci sami dwaj żołnierze. Zobaczywszy Brunettiego, wysiedli i czekali, aż się do nich zbliży.
– Dzień dobry – powiedział z przymilnym uśmiechem. – Chciałbym jeszcze raz zajrzeć do tego mieszkania, jeśli wolno.
– Czy rozmawiał pan o tym z majorem Butterworthem, panie komisarzu? – spytał ten z większą liczbą pasków na rękawie.
– Nie, dziś nie, ale wczoraj mi pozwolił.
– Mógłbym wiedzieć, po co pan chce tam wejść?
– Chodzi o mój notes. Wczoraj spisywałem tytuły książek denata i pewnie położyłem notes na regale. Dopiero w pociągu spostrzegłem, że go nie mam, a chyba tylko tutaj mogłem go zostawić. – Zorientował się, że żołnierz zamierza mu odmówić, więc dodał: – A może wejdzie pan ze mną? Chcę tylko wziąć notes, jeśli tam jest. Nie sądzę, żeby to, co zapisałem w mieszkaniu, mogło mi się przydać, ale w notesie mam inne rzeczy, które są dla mnie bardzo ważne.
Uświadomił sobie, że za dużo gada.
Amerykanie wymienili spojrzenia i widocznie jeden z nich uznał, że należy się zgodzić. Ten, z którym Brunetti rozmawiał, oddał swoją broń koledze i powiedział:
– Pan pozwoli ze mną, panie komisarzu. Zaraz pana wpuszczę.
Uśmiechając się z wdzięcznością, wszedł za nim do budynku, a potem do windy. Żaden się nie odezwał ani podczas krótkiej jazdy na trzecie piętro, ani gdy żołnierz otwierał mieszkanie. Później się cofnął, przepuścił Brunettiego, wszedł i zamknął za sobą drzwi.
Znalazłszy się w salonie, komisarz podszedł do regału. Znakomicie odegrał scenę poszukiwania notesu, który miał w kieszeni marynarki. Nawet się schylił, by zajrzeć pod krzesło stojące przy regale.
– Dziwne. Jestem pewien, że tu był – mruknął. Wyciągnął kilka książek i za nie zajrzał. Nic. Udawał, że się zastanawia, gdzie mógł położyć notes.
– Poszedłem do kuchni, żeby napić się wody – powiedział do żołnierza. – Pewnie tam go zostawiłem. – Następnie, jakby dopiero na to wpadł, spytał: – A może ktoś tu wchodził i go zabrał?
– Nie, panie komisarzu. Od pańskiego wyjścia nikogo nie wpuszczałem.
– To dobrze, bo wobec tego gdzieś tutaj musi być – skomentował Brunetti z najżyczliwszym ze swoich uśmiechów.
Zaprowadził Amerykanina do kuchni. Zbliżył się do kredensu, stojącego przy zlewozmywaku, popatrzył dookoła i zajrzał pod stół. Niby przypadkiem znalazł się naprzeciwko piecyka do podgrzewania wody. Nacięcia śrubek na przedniej ściance obudowy, które tak pieczołowicie ustawił poprzedniego dnia, teraz nieco się odchylały od pionu i poziomu. A więc ktoś sprawdzał, czy torebki jeszcze tam są.
– Wygląda na to, że tu chyba go nie ma, panie komisarzu.
– Rzeczywiście – przyznał Brunetti, nadając swojemu głosowi odpowiedni ton, świadczący o zakłopotaniu. – Bardzo dziwne. Jestem pewien, że go miałem, kiedy byłem tu wczoraj.
– A może wypadł panu w samochodzie? – podsunął żołnierz.
– Kierowca by mi powiedział. Oczywiście, gdyby go znalazł.
– Najlepiej sprawdzić w samochodzie, panie komisarzu.
Razem opuścili mieszkanie, które żołnierz dokładnie zamknął na klucz. Zjeżdżając windą, Brunetti pomyślał, że gdyby znalazł notes na tylnym siedzeniu samochodu, byłby to niezwykły przypadek. Kiedy wyszli z budynku, podziękował Amerykaninowi i wrócił do samochodu.