Выбрать главу

– A jeśli się okaże, że nie?

– Amerykanie też prowadzą dochodzenie – powiedział Patta, jak gdyby zakończył sprawę.

– Proszę mi wybaczyć, panie komendancie, ale jak Amerykanie mogą prowadzić śledztwo tu, w Wenecji?

Patta zmrużył oczy i starał się zrobić minę osoby wszechwiedzącej, lecz osiągnął jedynie to, że wyglądał na krótkowidza.

– Mają swoje sposoby, Brunetti. Mają swoje sposoby.

Komisarz się z tym zgadzał, ale wątpił, by owe sposoby miały na celu wykrycie mordercy.

– Wolałbym dalej prowadzić tę sprawę, panie komendancie. Nie wierzę, że to był zwykły napad rabunkowy.

– Ja uznałem, że tak, commissario, i tak będziemy to traktowali.

– Co to oznacza, panie komendancie?

Patta udał zdziwionego.

– To oznacza, commissario, a pragnę, byś się do tego zastosował, oznacza to dokładnie to, co powiedziałem, czyli że będziemy tę sprawę traktowali jak zwykłe przypadkowe morderstwo podczas napadu rabunkowego.

– Oficjalnie?

– Oficjalnie – potwierdził Patta i natychmiast z naciskiem dodał: – i nieoficjalnie.

Brunetti już nie musiał pytać, co to oznacza.

– Amerykanie, oczywiście, docenią twoje zainteresowanie i twój entuzjazm – łaskawie oznajmił Patta, zadowolony ze swego zwycięstwa.

Komisarz pomyślał, że byłoby lepiej, gdyby sprawa zakończyła się powodzeniem, ale nie mógł tego powiedzieć w momencie szczytowego kabotyństwa Patty, gdy należało z nim postępować nadzwyczaj delikatnie.

– Cóż, w dalszym ciągu nie jestem przekonany, panie komendancie – rzekł tonem wyrażającym powątpiewanie, a zarazem rezygnację. – Przypuszczam jednak, że to możliwe. W końcu nie znalazłem niczego, co mogłoby wskazywać na inny powód.

Nie mówiąc o kokainie wartości kilkuset milionów. Patta łaskawie oszczędził sobie triumfowania, ale nie mógł powstrzymać wylewności.

– Cieszę się, że w ten sposób na to patrzysz, Brunetti. Wykazujesz coraz bardziej realistyczne podejście do pracy policji. – Spojrzał na papiery leżące na biurku. – Zabrali Guardiego.

Pomijając łatwość, z którą jego zwierzchnik przeskakiwał z tematu na temat, komisarz zapytał:

– Jakiego?

Patta ściągnął usta na dowód wrodzonego filisterstwa oficerów niższej rangi.

– Guardiego, commissario. Francesca Guardiego. Sądziłem, że znasz przynajmniej jego nazwisko. Przecież to jeden z najsłynniejszych malarzy weneckich.

– Ach, przepraszam, panie komendancie. Myślałem, że chodziło o jakąś niemiecką stację telewizyjną.

– Nie – zaprzeczył Patta stanowczo i z dezaprobatą, nim się w końcu połapał, a wówczas zakaszlał i ponownie spojrzał na papiery. – Mam tu spis od signora Viscardiego. Jeden Guardi, jeden Monet i jeden Gauguin.

Z wyraźnym trudem powstrzymał się od wyjaśnienia, że dwaj ostatni to również malarze, chociaż nie weneccy.

– Czy ten signor Viscardi jeszcze leży w szpitalu? – zainteresował się Brunetti.

– Tak. Chyba tak. A dlaczego pytasz?

– Wydaje się całkiem pewien, jakie obrazy zginęły, mimo że nie widział ludzi, którzy je ukradli.

– Co sugerujesz?

– Niczego nie sugeruję, panie komendancie. Być może, miał wszystkiego trzy obrazy – odparł komisarz i pomyślał, że w takim wypadku Viscardi by je zapamiętał. Gdyby jednak sprawa dotyczyła tylko trzech obrazów, Patta nie potraktowałby jej priorytetowo. – Jeśli wolno zapytać, czym signor Viscardi zajmuje się w Mediolanie?

– Zarządza fabrykami.

– Zarządza czy jest także ich właścicielem?

Patta nawet nie próbował ukryć irytacji.

– Nie widzę, co to ma wspólnego ze sprawą, Brunetti. On jest ważnym obywatelem i wydał ogromne sumy na restaurację tego palazzo. Taki człowiek jest cennym nabytkiem dla miasta i powinniśmy dbać o to, by zapewnić mu tutaj przynajmniej bezpieczeństwo.

– Jemu i jego majątkowi – ozięble dodał Brunetti.

– Tak, i jego majątkowi – powtórzył Patta, ale innym tonem. – Chciałbym, żebyś się tym zajął, commissario, i oczekuję, że podczas śledztwa signor Viscardi będzie traktowany z należytym szacunkiem.

– Oczywiście, panie komendancie – odparł komisarz i wstał, zbierając się do wyjścia. – Czy pan przypadkiem nie wie, co produkują fabryki, którymi on zarządzał

– Zdaje się, że broń.

– Dziękuję, panie komendancie.

– I sobie nie życzę, abyś dalej zawracał Amerykanom głowę. Czy to jasne?

– Tak jest, panie komendancie.

To było jasne, ale powód nie.

– Doskonale, a więc bierz się do tego włamania. Chciałbym, żebyśmy jak najszybciej to wszystko rozwikłali.

Brunetti się uśmiechnął i wyszedł z gabinetu, zastanawiając się, kto tu pociąga za sznurki. Jeśli idzie o Viscardiego, komisarz łatwo się domyślił, że produkując broń, jest wystarczająco bogaty, by kupić i odrestaurować palazzo nad Canale Grande – każde zdanie zastępcy komendanta pachniało pieniędzmi i władzą. Co do powiązań z Amerykanami, sprawa nie przedstawiała się tak łatwo, niemniej wyraźnie się czuło, że również oni maczali w tym palce. Było jasne, że ktoś coś Patcie szepnął, skoro kazał traktować śmierć Amerykanina wyłącznie jako rezultat napadu rabunkowego. Ale na czyje polecenie? Kto tym kieruje?

Zamiast udać się do swojego pokoju, Brunetti zszedł na piętro, gdzie urzędowali policjanci mundurowi. Vianello już wrócił ze szpitala i siedział za swoim biurkiem, trzymając przy uchu słuchawkę telefonu. Zobaczywszy przełożonego, szybko zakończył rozmowę.

– Słucham, panie komisarzu – rzekł.

Brunetti oparł się na blacie biurka.

– Jak się zachowywał ten Viscardi, kiedy z nim rozmawiałeś?

– Był wściekły. Całą noc leżał na ogólnej sali i dopiero niedawno załatwił sobie separatkę.

– Jak mu się to udało? – wtrącił Brunetti.

Vianello wzruszył ramionami. Kasyno, choć tylko na nim widniał napis NON NOBIS, nie jest w mieście jedyną instytucją dostępną nie dla wszystkich. W szpitalu najwyraźniej również obowiązuje ta zasada.

– Widzi pan, to typowy mediolańczyk. Nie wymawia „r” – odparł, doskonale naśladując afektowany sposób mówienia mieszkańców Mediolanu, tak popularny wśród polityków-karierowiczów i aktorów kabaretowych, którzy ich wyśmiewają. – Najpierw mi opowiedział, jak niesłychanie cenne są te obrazy, co według mnie miało znaczyć, że on sam jest bardzo ważny. Potem narzekał, że całą noc musiał leżeć na ogólnej sali. Chyba się bał, że od pospólstwa złapie jakąś chorobę.

– Opisał tych włamywaczy?

– Powiedział, że jeden był bardzo wysoki, wyższy ode mnie, a drugi brodaty.

Vianello należał do policjantów odznaczających się słusznym wzrostem.

– Ilu ich było, dwóch czy trzech?

– Nie miał pewności. Chwycili go, kiedy wszedł. Był tak zaskoczony, że im się nie przyjrzał, albo nie pamięta.

– Odniósł poważne obrażenia?

– Nie, jak na separatkę – odparł Vianello, nie ukrywając dezaprobaty.

– Mógłbyś mi podać więcej szczegółów? – zapytał Brunetti z uśmiechem.

– Ma podbite oko. Wkrótce będzie wyglądało jeszcze gorzej. Ktoś naprawdę nieźle mu tam przyłożył. Poza tym rozcięta warga i kilka siniaków na rękach.

– To wszystko?

– Tak, panie komisarzu.

– Muszę przyznać, że to nie kwalifikuje do otrzymania separatki, a nawet do hospitalizacji.

Vianello natychmiast zareagował na ton Brunettiego.

– Czy pan myśli to samo co ja, panie komisarzu?

– Patta wie, jakie obrazy zginęły.

Vianello odsunął mankiet rękawa mundurowej kurtki i spojrzał na zegarek. Potrząsnąwszy nim, by się upewnić, że chodzi, spojrzał jeszcze raz.