Выбрать главу

– Prawie południe, panie komisarzu. Czas coś zjeść.

– O której zadzwonił Viscardi?

– Tuż po północy, panie komisarzu.

Teraz Brunetti spojrzał na zegarek.

– Dwanaście godzin, a już mamy meldunek, że zginęły obrazy Guardiego, Moneta i Gauguina.

– Przykro mi, panie komisarzu, ale nie znam się na malarstwie. Czy te nazwiska oznaczają pieniądze?

Brunetti zdecydowanie skinął głową.

– Rossi wspomniał, że ten lokal jest ubezpieczony. Skąd on to wie?

– Około dziesiątej zadzwonił do nas agent i spytał, czy może wejść do palazzo i go obejrzeć.

Wszystko to w ciągu niespełna dwunastu godzin, pomyślał komisarz. Interesujące.

Vianello wyjął z biurka paczkę papierosów i jednego zapalił.

– Rossi mi mówił, że ta para młodych Belgów rozpoznała Ruffola.

Brunetti potwierdził kiwnięciem głowy.

– Ruffolo, jak na faceta, to mikrus. Prawda, panie komisarzu? Nigdy bym nie powiedział, że jest wysoki.

Wypuścił z ust chmurę dymu i rozwiał ją machnięciem dłoni.

– I na pewno nie zapuścił sobie brody, kiedy siedział w więzieniu – rzekł Brunetti. – W każdym razie jej nie miał, gdy odwiedzała go matka.

– A więc to znaczy, że żaden z ludzi, których podobno widział Viscardi, nie może być Ruffolem. No nie, panie komisarzu?

– Z pewnością w tym wypadku na to wygląda. Prosiłem Rossiego, że pojechał do szpitala i sprawdził, czy Viscardi rozpozna Ruffola ze zdjęcia.

– Prawdopodobnie nie – lakonicznie skomentował Vianello.

Brunetti odepchnął się od biurka.

– Chyba już pójdę i załatwię parę telefonów. Jeśli mi wybaczysz, sierżancie.

– Naturalnie, panie komisarzu – odparł Vianello i podał mu numer kierunkowy do Mediolanu: – Zero, dwa.

Rozdział 14

Kiedy Brunetti znalazł się w swoim pokoju, wyjął z biurka kołobrulion i zaczął go kartkować. Przez wiele lat najpierw sobie mówił, później obiecywał, a w końcu przysięgał, że uporządkuje nazwiska i numery telefonów, zapisane w tym brulionie. Przysięgę ponawiał za każdym razem, gdy doń zaglądał tak jak teraz, by odszukać numer, pod który od dawna nie dzwonił. Takie poszukiwania przypominały w pewnym sensie spacer po znajomym muzeum, kolejne nazwiska bowiem wywoływały w pamięci obrazy z przeszłości. Wreszcie komisarz trafił na domowy numer Fosca, redaktora działu finansowego w jednym z największych tygodników.

Do niedawna Riccardo Fosco, jako gwiazda dziennikarstwa, ujawniał skandale finansowe w najbardziej niewiarygodnych miejscach. To właśnie on pierwszy zaczął się dopytywać o Banco Ambrosiano. Jego pokój w redakcji stał się ośrodkiem zbierającym informacje o rzeczywistym charakterze biznesu we Włoszech, a jego dział w tygodniku miejscem, w którym czytelnicy szukali pierwszych wzmianek o tym, że coś jest nie w porządku z jakąś firmą albo z przejęciem czy wykupieniem jakiegoś przedsiębiorstwa. Przed dwoma laty, gdy o piątej po południu wychodził z redakcji, by w gronie przyjaciół wypić drinka, ktoś w zaparkowanym samochodzie dokładnie wycelował dziennikarzowi w kolana i obydwa strzaskał serią z pistoletu maszynowego. Od tego czasu Fosco mieszkał w redakcji, bo mógł chodzić tylko za pomocą dwóch lasek – jedno kolano miał całkiem sztywne, a drugie zginało się pod kątem zaledwie trzydziestu stopni. Sprawcy nigdy nie wykryto.

– Fosco – powiedział jak zwykle, gdy odbierał telefon.

– Ciao, Riccardo. Tu Guido Brunetti.

– Ciao, Guido. Coś długo się nie odzywałeś. Wciąż próbujesz odnaleźć pieniądze, które miały uratować Wenecję?

To był ich stary żart. Chodziło o miliony dolarów zebranych przez UNESCO na ocalenie Wenecji. Nikt nie znał dokładnej sumy. W każdym razie pieniądze te zniknęły w różnych instytucjach oraz przepaścistych kieszeniach autorów licznych planów i programów po wielkiej powodzi w 1966 roku. Powstała fundacja z ogromnym personelem i archiwa pełne projektów, a nawet organizowano imprezy i bale, żeby zdobyć fundusze, lecz pieniądze się skończyły i kolejne powodzie bez przeszkód zalewały miasto. Wszystkie ślady w tej sprawie prowadziły do ONZ i EWG, ale rozmaite instytucje rządowe i finansowe okazały się zbyt skomplikowane nawet dla Fosca, który nigdy nie napisał na ten temat ani słowa w obawie, że czytelnicy go posądzą o fantazjowanie. Brunetti zaś uznał, że skoro ludzie zamieszani w to przedsięwzięcie byli przeważnie wenecjanami, pieniądze w istocie poszły na ratowanie miasta, choć w inny sposób, niż początkowo zakładano.

– Nie, Riccardo, chodzi mi o jednego z twoich ziomków. Jest mediolańczykiem i nazywa się Viscardi. Nawet nie znam jego imienia, ale wiem, że produkuje broń i właśnie za ciężkie pieniądze odrestaurował jeden z tutejszych pałaców.

– Augusto – natychmiast odparł Fosco i powtórzył całość, jakby dla jej melodyjnego brzmienia: – Augusto Viscardi.

– Szybko sobie przypomniałeś – zauważył Brunetti.

– Owszem, bo często słyszę nazwisko signora Viscardiego.

– A oprócz tego co słyszysz?

– Jego fabryki amunicji są w Monzy. Cztery. Mówi się, że miał ogromne kontrakty z Irakiem, choć w rzeczywistości chodziło o kilka krajów na Bliskim Wschodzie. Nawet w czasie wojny udało mu się kontynuować dostawy, chyba przez Jemen. – Na moment umilkł, a potem dodał: – Słyszałem jednak, że podczas wojny miał kłopoty.

– Jakie?

– Cóż, z pewnością nie takie, żeby mu poważnie zaszkodziły, a przynajmniej ja nic więcej nie słyszałem. W czasie działań wojennych żadnej z tych fabryk nie zamknięto. Wręcz przeciwnie. Z tego co wiem, cały sektor pracował pełną parą. Zawsze się znajdzie kupiec na ich wyroby.

– Ale dokładnie na czym polegały te kłopoty?

– Nie jestem pewien. Musiałbym wykonać parę telefonów. Krążą jednak plotki, że otrzymał potężny cios. Producenci broni przeważnie zabezpieczają się w ten sposób, że przed dostawą odbierają zapłatę w jakimś bezpiecznym kraju, na przykład w Panamie czy Liechtensteinie, ale Viscardi od dawna załatwiał takie interesy z odbiorcami, a nawet sądzę, że kilkakrotnie u nich był i rozmawiał z samym szefem, więc na to nie nalegał, z pewnością nie bez korzyści.

– A oni mu nie zapłacili?

– Właśnie tak się stało. Mnóstwo towaru po drodze zniknęło i nie dotarło na miejsce. Myślę, że cały ładunek porwali piraci w Zatoce Perskiej. Pozwolisz, Guido, że załatwię te telefony i wkrótce oddzwonię, w ciągu godziny.

– A może to jakieś osobiste rozgrywki?

– Nic na ten temat nie słyszałem, ale popytam.

– Dziękuję, Riccardo.

– Możesz mi powiedzieć, co to za sprawa?

Brunetti nie widział powodu, żeby to ukrywać.

– Ostatniej nocy okradzione jego dom. Kiedy wszedł, natknął się na włamywaczy. Nie potrafił ich rozpoznać, ale wiedział, które obrazy zabrali.

– Cały Viscardi – skomentował Fosco.

– Czy jest aż tak głupi?

– Nie, on wcale nie jest głupi, lecz arogancki i lubi ryzykować. Dzięki temu zrobił takie ogromne pieniądze. – Głos Fosca się zmienił. – Przepraszam, Guido, mam telefon z drugiego aparatu. Później do ciebie zadzwonię, dobra?

– Dziękuję, Riccardo – odparł komisarz i dodał: – Jestem ci bardzo wdzięczny.

Ostatniego zdania Fosco nie usłyszał, bo już się wyłączył.

Brunetti wiedział, że o sukcesie policji nie decyduje błyskotliwa dedukcja ani zręczne manipulowanie podejrzanymi, lecz najzwyczajniej praca oparta na założeniu, że wszyscy ludzie mają skłonność do uważania się za bardzo inteligentnych. Dlatego też głupich szybko się łapie, bo to, co w ich mniemaniu jest sprytne, okazuje się tak żałośnie prymitywne, że czyni z nich łatwy łup. Ta sama zasada, niestety, utrudniała komisarzowi pracę, gdy miał do czynienia z przestępcami obdarzonymi inteligencją lub odwagą.