W ciągu następnej godziny Brunetti połączył się z Rossim i wziął od niego nazwisko agenta ubezpieczeniowego, który prosił o zgodę na obejrzenie miejsca przestępstwa. Kiedy komisarz wreszcie się dodzwonił do jego biura, agent zapewnił, że obrazy są oryginałami i wszystkie trzy zniknęły podczas włamania. Powiedział, że świadectwa ich autentyczności ma przed sobą na biurku. Na pytanie o wartość obrazów oznajmił, że w sumie ubezpieczył je na pięć miliardów lirów, ale ich aktualna cena rynkowa prawdopodobnie wzrosła w ciągu ostatniego roku wskutek zwiększonego popytu na impresjonistów. Nie, przedtem nie było tam żadnego włamania. Brakuje też części biżuterii, ale jej wartość to drobiazg w porównaniu z obrazami – zaledwie kilkaset milionów lirów. Ach, jaki słodki jest świat, w którym kilkaset milionów lirów uważa się za drobiazg, pomyślał Brunetti.
Kiedy skończył rozmowę z agentem, Rossi wrócił ze szpitala i powiedział, że signor Viscardi był bardzo zaskoczony, widząc fotografię Ruffola, lecz szybko się opanował i stwierdził, że człowiek na zdjęciu w niczym nie przypomina żadnego z dwóch mężczyzn, których widział. Teraz miał pewność, że było ich tylko dwóch.
– Co o tym sądzisz? – zapytał komisarz.
– Kłamie. Nie wiem, czy powiedział prawdę, jeśli chodzi o inne rzeczy, ale na pewno łgał mówiąc, że nie zna Ruffola. Nie okazałby większego zaskoczenia, gdybym mu pokazał zdjęcie jego własnej rodzicielki.
– To chyba oznacza, że muszę porozmawiać z matką Ruffola.
– Mam iść do magazynu i przynieść panu kamizelkę kuloodporną? – ze śmiechem spytał Rossi.
– Nie trzeba. Teraz jesteśmy w najlepszej komitywie. Po tym, jak w czasie procesu złożyłem zeznania korzystne dla jej syna, wdowa postanowił mi wybaczyć i o wszystkim zapomnieć. Nawet się do mnie uśmiecha, kiedy ją spotykam na ulicy.
Nie wspomniał, że w ciągu ostatnich dwóch lat kilkakrotnie odwiedzał ją w domu, chyba jako jedyna osoba w mieście.
– Szczęściarz z pana. A może w dodatku się odzywa?
– Tak.
– Po sycylijsku?
– Nie sądzę, by potrafiła mówić inaczej.
– Dużo pan rozumie?
– Mniej więcej połowę – odparł Brunetti zgodnie z prawdą. – A i to tylko wówczas, gdy mówi bardzo, ale to bardzo wolno.
Chociaż nie można powiedzieć, że signora Ruffolo przystosowała się do życia w Wenecji, na swój sposób przeszła do policyjnej legendy jako ta, która w obronie własnego syna zaatakowała komisarza.
Wkrótce po wyjściu Rossiego zadzwonił Fosco.
– Guido, rozmawiałem z paroma osobami. Twierdzą, że w zatoce stracił kupę forsy. Zniknął statek z całą dostawą, ale nikt nie wie, co znajdowało się w ładowniach. Prawdopodobnie porwany przez piratów. Ze względu na bojkot Viscardi nie mógł załatwić ubezpieczenia.
– A więc wszystko stracił?
– Tak.
– Wiadomo ile?
– Nikt nie jest pewien. Szacunki wahają się od pięciu do piętnastu miliardów, ale nikt nie umie mi podać dokładnej sumy. W każdym razie przez pewien czas jakoś sobie radził, lecz teraz wpadł w poważne kłopoty z gotówką. Jeden z moich kumpli z „Corriere” powiedział, że w gruncie rzeczy Viscardi nie musi się niczym przejmować, bo ma jakiś kontrakt rządowy, a także posiadłości w innych krajach, jednak mój informator nie wie gdzie. Chcesz, żebym spróbował znaleźć coś więcej?
Signor Viscardi rysował się Brunettiemu jako jeden z przedstawicieli nowego pokolenia biznesmenów, którzy ciężką pracę zastąpili zuchwalstwem, a uczciwość koneksjami.
– Nie, Riccardo, nie trzeba. Pragnąłem się tylko zorientować, czy on czegoś nie kombinuje.
– No i…?
– Cóż, wygląda na to, że tak, nieprawdaż?
Choć komisarz o to nie prosił, Fosco podał mu jeszcze trochę dodatkowych informacji.
– Mówi się, że on jest bardzo ustosunkowany, choć osoba, z którą rozmawiałem, nie zna szczegółów. Może jednak popytam?
– Czy to nie pachnie mafią?
– Owszem. – Fosco zaśmiał się z rezygnacją. – Ale czy kiedykolwiek nie pachniało? Niemniej wydaje się, że on ma także powiązania z rządem.
Brunettiego korciło, by zapytać, czy kiedykolwiek nie miał, jednakże się powstrzymał.
– Jak wygląda jego życie osobiste?
– W Mediolanie ma żonę i dwoje dzieci. Ona jest kimś w rodzaju bajecznej matki chrzestnej dla kawalerów maltańskich. No wiesz, organizuje bale dobroczynne i odwiedza chorych w szpitalach. To pani Werony, a przynajmniej tak mi się wydaje. W każdym razie wysokie sfery.
– Wspomniałeś, że on jest arogancki.
– Tak. Kilka osób, z którymi rozmawiałem, twierdzi nawet, że to za mało powiedziane.
– A co miały namyśli?
– Dwie uważały, że może być niebezpieczny.
– Osobiście?
– Chodzi ci o to, czy rzuciłby się na kogoś z nożem? – śmiejąc się, spytał Fosco.
– Coś w tym rodzaju.
– Nie, odniosłem wrażenie, że nic podobnego by nie zrobił. W każdym razie nie osobiście. Lubi jednak ryzykować. Przynajmniej tutaj zdobył sobie taką opinię. Poza tym, jak wspomniałem, ma niezłe plecy i bez wahania poprosiłby swoich przyjaciół o pomoc. – Fosco umilkł, ale po chwili dodał: – Jedna z osób, z którymi rozmawiałem, mówiła gorsze rzeczy, lecz nie zdradziła mi szczegółów. Powiedziała tylko, że ktokolwiek ma do czynienia z Viscardim, powinien być bardzo ostrożny.
Brunetti postanowił zlekceważyć tę przestrogę.
– Nie boję się noży.
Fosco natychmiast zareagował.
– Ja też się nie bałem pistoletów maszynowych – odparł, a potem, zakłopotany swoim komentarzem, dodał: – Mówię serio, Guido, uważaj z nim.
– W porządku. Będę uważał. I bardzo ci dziękuje. W twojej sprawie jeszcze nic do mnie nie dotarło, ale kiedy coś usłyszę, dam ci znać.
Prawie wszyscy policjanci, którzy znali Fosca, rozpuścili wieści, że są zainteresowani informacjami o tym, kto do niego strzelał i kto nasłał zamachowca. Kimkolwiek byli sprawcy, widocznie musieli wiedzieć, jak bardzo Fosco jest lubiany w kręgach policyjnych, okazali się bowiem nadzwyczaj ostrożni. Komisarz uważał ich wykrycie za sprawę beznadziejną, niemniej przy każdej okazji wciąż próbował się czegoś dowiedzieć, tu i ówdzie robił aluzje i dawał podejrzanym do zrozumienia, że mogliby coś zyskać w zamian za informacje, których szuka. Jednakże przez tyle lat nawet na krok się nie zbliżył do rozwikłania tej zagadki.
– Doceniam twoje starania, Guido, ale to już nie jest dla mnie aż tak ważne.
Rozsądek czy rezygnacja?
– Dlaczego?
– Żenię się.
Więc miłość. Znacznie lepszy powód niż tamte.
– Gratuluję, Riccardo. A mogę wiedzieć z kim?
– Chyba jej nie znasz. Pracuje w tygodniku, ale zaledwie od jakiegoś roku.
– Kiedy ślub?
– W przyszłym miesiącu.
Komisarz nie chciał nieszczerze obiecywać, że przyjedzie, lecz jego słowa płynęły z głębi serca, gdy powiedział:
– Obojgu wam życzę szczęścia.
– Dziękuję, Guido. Słuchaj, jeśli jeszcze się czegoś dowiem o tym facecie, zadzwonię.
– Dzięki. Będę ci bardzo wdzięczny.
Po kolejnych życzeniach Brunetti się pożegnał i odłożył słuchawkę. Czy to może być aż tak proste, że wskutek strat w interesach Viscardi pochopnie sfingował włamanie? W Wenecji tylko ktoś obcy wybrałby do tego Ruffola, młodego człowieka, który w ogóle nie nadawał się do roli przestępcy. Prawdopodobnie fakt, że niedawno wyszedł z więzienia, posłużył jako dostateczna rekomendacja.