Выбрать главу

– Paola – powiedział cicho.

Żona nie odpowiedziała.

– Paola – powtórzył nieco głośniej.

Cisza.

– Mniam, mniam! Co za wspaniała kawa! Chyba znowu się napiję.

Co powiedział, to zrobił, umyślnie siorbiąc. Wtedy spod kołdry wysunęła się dłoń zwinięta w pięść i rąbnęła go w ramię.

– Jaka doskonała, cudowna kawa! Trzeba się jeszcze napić.

Usłyszawszy groźne mruknięcie, zignorował je i dalej głośno siorbał. Wiedząc, co zaraz będzie, po chwili odstawił filiżankę na nocny stolik, żeby kawa się nie rozlała. Nagle Paola, niczym jakaś wielka ryba, gwałtownie obróciła się na plecy i wyciągnęła do męża rękę z otwartą dłonią. Wówczas sięgnął po drugą filiżankę, którą na niej postawił, lecz zaraz na moment wziął ją z powrotem, by Paola mogła się usadowić.

Do pierwszej takiej sceny doszło w drugą niedzielę ich małżeństwa, jeszcze podczas miodowego miesiąca, kiedy komisarz pochylił się nad wciąż śpiącą żoną i wargami zaczął muskać jej ucho.

– Jeśli nie przestaniesz, wyrwę ci wątrobę i zjem – powiedziała szorstkim tonem, co jednoznacznie świadczyło, że miodowy miesiąc się skończył.

Od tamtego czasu, jakkolwiek Brunetti się starał, choć raczej nie za bardzo, nie potrafił zrozumieć takiej reakcji na to, co zdecydowanie uważał za swoje prawdziwe ego. Wyłącznie w niedzielę nie musiał się bezpośrednio zajmować morderstwami ani katastrofami, twierdził więc, że owa osoba, która tego dnia budzi się rano, jest prawdziwym Guidem, a o tamtej, w żaden sposób nie reprezentatywnej dla jego ducha, może zapomnieć. Paola miała dosyć i jednej, i drugiej.

Kiedy ona małymi łykami piła kawę, zmagając się z opadającymi powiekami, on włączył radio i słuchał porannych wiadomości wiedząc, że to prawdopodobnie zepsuje mu humor, który zacznie przypominać nastrój żony. W Kalabrii znowu zamordowano trzy osoby. Ofiarami byli członkowie mafii, w tym poszukiwany zabójca (punkt dla nas, pomyślał Brunetti); gadanina o grożącym upadku rządu (czy kiedykolwiek to nie groziło?); do Genui zawinął statek wyładowany trującymi odpadami, zawrócony z Afryki (a niby dlaczego mieli go nie zawrócić?); ośmioma strzałami w głowę zabito księdza w jego własnym ogrodzie (czyżby na spowiedzi zadawał zbyt ciężką pokutę?). Brunetti wyłączył radio, póki mógł uratować dzień.

– Obudziłaś się? – spytał.

Potwierdziła skinieniem głowy, jeszcze niezdolna wymówić słowa.

– Co zrobimy z tymi pieniędzmi?

Lekko pokręciła głową, trzymając nos nad parującą kawą.

– A może ty byś coś chciała?

Skończyła kawę, bez słowa oddała mu filiżankę i opadła na poduszkę. Patrząc na żonę, nie wiedział, czy dać jej następną kawę, czy zrobić sztuczne oddychanie.

– Dzieciaki niczego nie potrzebują?

Nie otwierając oczu, znowu pokręciła głową.

– Ty na pewno nic nie chcesz?

– Zostaw mnie na godzinę, a potem przynieś mi drożdżówkę i jeszcze jedną kawę – wykrztusiła z siebie nadludzkim wysiłkiem.

Powiedziawszy to, odwróciła się na brzuch i zasnęła, nim Guido wyszedł z pokoju.

Ogolił się, nie żałując sobie gorącej wody, i długo stał pod prysznicem, zadowolony z tego, że nie musi wysłuchiwać najrozmaitszych komentarzy pozostałych domowników, przewrażliwionych na punkcie ekologii i zawsze gotowych podnieść krzyk, gdy trwoni się wodę lub zanieczyszcza środowisko. Podejrzewał swoją rodzinę, że stale entuzjazmuje się sprawami, które bezpośrednio się przyczyniają do jego niewygody. Miał pewność, że dzieci innych ojców martwią się o rzeczy bardziej odległe: lasy deszczowe, próby nuklearne, ciężką sytuację Kurdów. Jemu zaś, miejskiemu funkcjonariuszowi, którego niegdyś pochwaliła nawet prasa, członkowie własnej rodziny zakazują kupowania wody mineralnej w plastikowych butelkach i w rezultacie musi dźwigać szklane butelki w tę i we w tę po dziewięćdziesięciu czterech stopniach schodów. Jeśli spędzał pod prysznicem więcej czasu niż tyle, ile normalnemu człowiekowi ledwie starcza na umycie rąk, narażał się na nieustanne uwagi o bezmyślności zachodniej cywilizacji, pożerającej zasoby naturalne świata. Komisarz pamiętał z dzieciństwa, że marnotrawstwo potępiano, bo byli biedni, a teraz robi się to samo z powodu bogactwa. W tym momencie przestał się nad sobą użalać i zakończył kąpiel pod prysznicem.

Kiedy dwadzieścia minut później wyszedł z domu, poczuł nieokreśloną błogość. Choć jeszcze wiało porannym chłodem, zapowiadał się ciepły dzień, jeden z tych wspaniałych słonecznych dni, jakimi Wenecja cieszy się jesienią. Powietrze było tak suche, aż się nie chciało wierzyć, że miasto zbudowano na wodzie, aczkolwiek chcąc się o tym przekonać, wystarczyło zerknąć w prawo, w jedną z bocznych uliczek, które mijał, idąc w stronę mostu Rialto.

Skręcił w lewo, w główną przecznicę, i pomaszerował w kierunku targu rybnego, wprawdzie w niedzielę zamkniętego, lecz nieustannie rozsiewającego charakterystyczną woń ryb, sprzedawanych tam od setek lat. Komisarz przeszedł po moście na drugi brzeg kanału, gdzie była cukiernia, w której kupił kilkanaście ciastek. Nawet jeśli wszystkich nie zjedzą na śniadanie, Chiara na pewno poradzi sobie z nimi do końca dnia, a przypuszczalnie jeszcze przed obiadem. Balansując prostokątną paczką na wyciągniętej dłoni, ruszył w powrotną drogę do San Polo. Koło San Aponal zatrzymał się przy stoisku z prasą, gdzie kupił dwie gazety: „Corriere” i „Il Manifesto” sądząc, że właśnie je Paola zechce przeczytać w niedzielę. Kiedy dotarł do domu, miał wrażenie, jakby schodów prawie nie było.

Paolę zastał w kuchni, gdzie już parzyła sobie kawę. Z głębi korytarza dochodził głos Raffaelego, który przez drzwi łazienki wołał do Chiary:

– No, wyłaź! Siedzisz tam od świtu!

Aha, policja wodna już znowu działa.

Komisarz położył paczkę na stole i rozdarł papier. Góra ciastek bieliła się cukrem pudrem, którego trochę spadło na ciemne drewno blatu. Brunetti wyjął kawałek rolady jabłkowej i ugryzł jeden kęs.

– Skąd to? – zapytała Paola, nalewając sobie kawę.

– Z tej cukierni przy Carampane.

– Zrobiłeś taki szmat drogi?

– Jest piękny dzień, Paolo. Chodźmy na spacer po śniadaniu. Moglibyśmy zjeść obiad na Burano. Idealny dzień na przejażdżkę.

Sama myśl o wycieczce statkiem na tę wyspę z niezwykle kolorowymi domkami, zalanymi słońcem, wprawiła Brunettiego w jeszcze lepszy humor.

– Dobry pomysł – przyznała. – A co z dziećmi?

– Spytaj je. Chiara pewnie będzie chciała jechać z nami.

– Dobrze. Może i Raffi zechce.

Może.

Przesunąwszy „Il Manifesto” w stronę męża, Paola sięgnęła po „Corriere”. Nic się nie da zrobić, żeby skorzystać z tego pięknego dnia, dopóki ona nie wypije co najmniej dwóch kaw i nie przeczyta gazet. Komisarz jedną ręką wziął gazetę, a drugą swoją filiżankę i przez salon wyszedł na taras. Wrócił po krzesło, które ustawił w odpowiedniej odległości od balustrady. Usiadł, a potem oparł nogi na balustradzie, razem z krzesłem odchylił się do tym, chwycił gazetę i zaczął czytać.

Promienie słońca obficie padały mu na twarz, biły kościelne dzwony i wówczas Brunettiego na chwilę ogarnął błogostan.

W wejściu na taras stanęła Paola.

– Guido, jak się nazywała ta lekarka?

– Ta bardzo ładna? – zapytał, nie odrywając wzroku od gazety, w istocie nie zwróciwszy uwagi na ton głosu żony.

– No, Guido, jak ona się nazywała?

Opuścił gazetę i się obejrzał. Kiedy zobaczył minę Paoli, zdjął nogi z balustrady i usiadł normalnie.