Выбрать главу

– Peters – odpowiedział.

Paola na moment zamknęła oczy, nim wręczyła mężowi „Corriere”, otwarte na jednej z środkowych stron.

AMERYKAŃSKA LEKARKA ZMARŁA Z PRZEDAWKOWANIA, przeczytał tytuł krótkiej notatki. A łatwo było ją przeoczyć, bo składała się jedynie z kilku wierszy. Zwłoki kapitan Terry Peters, pediatry armii amerykańskiej, znaleziono w mieszkaniu ofiary w Due Ville, w prowincji Vicenza. Ciało doktor Peters, zatrudnionej w wojskowym szpitalu w Caserme Ederle, odkrył jej kolega, który przyszedł sprawdzić, dlaczego rano nie zjawiła się w pracy. Przy zwłokach leżała zużyta strzykawka. Jeszcze inne ślady wskazywały, że lekarka brała narkotyki, a także piła alkohol. Śledztwo prowadzą karabinierzy i amerykańska żandarmeria wojskowa.

Brunetti jeszcze dwukrotnie czytał notatkę. Na koniec przejrzał swoją gazetę, lecz „Il Manifesto” nigdzie nie pisało na ten temat.

– Guido, czy to możliwe?

Pokręcił głową. Nie, przedawkowanie z pewnością nie, ale Amerykanka nie żyje, o czym świadczyła informacja w gazecie.

– Co teraz zrobisz?

Spojrzał na dzwonnicę San Polo, najbliższego kościoła, co oznaczało, że nie ma pojęcia. Patta uznałby, że ta sprawa nie jest związana z morderstwem młodego Amerykanina, a jeśli nawet, uważałby ją za nieszczęśliwy wypadek albo, co gorsza, samobójstwo. Ponieważ tylko Brunetti wiedział, że doktor Peters zniszczyła pocztówkę z Kairu, i jedynie on widział, jak zareagowała, ujrzawszy zwłoki swojego kochanka, nie istniało nic, co by wskazywało, że łączyło ich coś więcej niż koleżeństwo, to zaś na pewno nie mogło być powodem samobójstwa. Wystarczyły narkotyki, alkohol i kobieta mieszkająca samotnie, by prasa wiedziała, jak to traktować, chyba że… Chyba że redakcje gazet otrzymały takie same telefony jak Patta, a Brunetti był tego pewien. W takim razie sprawie tej, niczym wielu podobnym, równie szybko ukręci się łeb, jak załatwiono doktor Peters.

W końcu odpowiedział na pytanie żony:

– Nie wiem. Patta mnie uprzedził, żebym na własną rękę nie prowadził śledztwa i już więcej nie jeździł do Vicenzy.

– Ale przecież śmierć Amerykanki wszystko zmienia.

– Nie dla Patty. On to uzna za przedawkowanie. Sprawą zajmie się policja w Vicenzy. Zrobią sekcję, a następnie wyślą ciało do Ameryki.

– Jak tamto – skomentowała Paola. – Dlaczego zamordowano ich oboje?

– Nie mam pojęcia – odparł kręcąc głową.

Wiedział jednak, że doktor Peters uciszono. Nie kłamała, kiedy napomknęła, że narkotyki jej nie interesują. Sugestia o przedawkowaniu jest śmieszna. Amerykankę zamordowano, ponieważ wiedziała coś o Fosterze i właśnie to wywołało jej reakcję na widok zwłok kochanka. Zabito ją narkotykami. Brunetti się zastanawiał, czy jej śmierć nie miała być dla niego przestrogą, ale odrzucił tę myśl jako chełpliwą. Ktokolwiek zabił doktor Peters, miał dość czasu, by zaaranżować wypadek, drugie morderstwo bowiem rzucałoby się w oczy, a tajemnicze samobójstwo wzbudziłoby podejrzenia. Zatem najlepsze wyjście to przedawkowanie: sama się tak urządziła i niczego nie trzeba szukać gdzie indziej. Znowu ślepa uliczka. Brunetti nawet nie wiedział, czy Amerykanka była tą osobą, która dzwoniła do komendy i powiedziała basta.

Paola położyła mu na ramieniu dłoń.

– Tak mi przykro, Guido. Żal mi tej Amerykanki.

– Chyba jeszcze nie skończyła trzydziestki. Tyle lat nauki, tyle pracy… – Ta śmierć wydawałaby mu się bardziej sprawiedliwa, gdyby doktor Peters zdążyła skorzystać z życia. – Mam nadzieję, że jej rodzina nie uwierzy w te bajki.

Paola głośno myślała:

– Ludzie wierzą policji i wojsku, a jestem pewna, że to brzmi bardzo wiarygodnie, bardzo przekonywająco.

– Biedaczyska.

– Czy mógłbyś… – zaczęła, lecz urwała, przypomniawszy sobie, że Patta kazał mu się trzymać od tej sprawy z daleka.

– Gdybym tylko mógł. Niestety, doktor Peters nie żyje. Oni jednak nie muszą uwierzyć.

– Gdyby się dowiedzieli, że została zamordowana, niewiele by się zmieniło.

– Przynajmniej to, że nie przedawkowała.

Oboje zostali na tarasie w pełnym słońcu, myśląc o rodzicach i o tym, że sami są rodzicami, a także o tym, co rodzice chcą i powinni wiedzieć o swoich dzieciach. Brunetti nie miał pojęcia, co lepsze. Jeśli człowiek wie, że jego dziecko zamordowano, przynajmniej może się łudzić ponurą nadzieją, że kiedyś zabije mordercę, chociaż to żadna pociecha.

– Powinienem był do niej zadzwonić.

– Guido, nie opowiadaj takich rzeczy – odparła Paola z rosnącą irytacją. – Musiałbyś czytać w cudzych myślach, a ty tego nie potrafisz. Więc daj sobie z tym spokój.

Zaskoczony prawdziwym gniewem w jej głosie, Brunetti jedną ręką objął żonę i przyciągnął ją do siebie. Trwali tak w milczeniu, póki dzwony San Marco nie wybiły dziesiątej.

– Co zamierzasz zrobić? Pojedziesz do Vicenzy?

– Nie, jeszcze nie. Poczekam, aż ktoś się do mnie zgłosi.

– Nie rozumiem.

– Cokolwiek wiedzieli, wiedzieli to dlatego, że pracowali w jednym miejscu. Tam był ich punkt kontaktowy. To, co oni wiedzieli, muszą znać lub podejrzewać jacyś inni ludzie, którzy nawet mogą mieć do tego dostęp. Więc na nich poczekam.

– Guido, teraz z kolei liczysz, że ktoś odczyta twoje myśli. Skąd oni się dowiedzą, że mają do ciebie przyjść?

– Pojadę tam, ale dopiero za jakiś tydzień, i wtedy zacznę zwracać na siebie uwagę. Porozmawiam z majorem, z sierżantem, który z nimi pracował, z innymi lekarzami. To niewielkie środowisko. Ludzie będą o tym mówili. W końcu tamci się dowiedzą.

I do licha z Pattą.

– Guido, darujmy sobie Burano, dobrze?

Skinął głową i wstał.

– Chyba pójdę na spacer. Wrócę na obiad. – Lekko ścisnął jej rękę. – Po prostu muszę się przejść.

Spojrzał w dal nad dachami domów. O dziwo, dzień wciąż był przepiękny. Wróble harcowały i bawiły się w berka niemal w zasięgu ręki, ćwierkając z radości, jaką sprawia fruwanie. W oddali anioł na szczycie dzwonnicy San Marco połyskiwał w słońcu złotymi skrzydłami, jakby błogosławił całe miasto.

Rozdział 16

W poniedziałek rano Brunetti przyszedł do pracy o normalnej porze i ponad godzinę stał przy oknie, spoglądając na fasadę kościoła San Lorenzo. Przez cały ten czas nic się nie działo ani na rusztowaniach, ani na dachu, pokrytym równymi rzędami terakotowych dachówek. Komisarz dwukrotnie słyszał, że jakieś osoby na moment wchodziły do pokoju, lecz nie powiedziały ani słowa, więc nie zadawał sobie trudu, by się odwrócić, a one pewnie zostawiały coś na biurku i wychodziły.

O wpół do jedenastej odszedł od okna, ponieważ odezwał się telefon.

– Dzień dobry, commissario, tu maggiore Ambrogiani.

– Dzień dobry, maggiore. Cieszę się, że pan dzwoni. W istocie sam miałem zamiar telefonować do pana po południu.

– Zrobili to dziś rano – oznajmił major bez żadnych wstępów.

– No i co? – spytał Brunetti wiedząc, o czym mowa.

– Przedawkowanie heroiny. Wystarczyłoby tego do zabicia dwóch takich osób.

– Kto robił sekcję?

– Doktor Francesco Urbani. Nasz.

– Był przy tym jakiś Amerykanin?

– Przysłali jednego ze swoich lekarzy. Pułkownika. Aż z Niemiec.

– Asystował czy tylko się przyglądał?

– Po prostu obserwował sekcję.

– Kto to jest ten Urbani?

– Nasz anatomopatolog.

– Czy na nim można polegać?

– Zdecydowanie.

Świadomy potencjalnej dwuznaczności ostatniego pytania, Brunetti je zmodyfikował.