Ton książki opublikowanej przez Partię Zielonych zirytował komisarza, fakty zaś przeraziły. Wymieniano tam kapitanów owych statków i firmy, które im płaciły, oraz zamieszczano zdjęcia nielegalnych wysypisk. Retoryka książki była oskarżycielska; autorzy widzieli jedynego winowajcę w całym włoskim rządzie, idącym na rękę producentom, których prawo nie zmusza do odpowiedzialności za usuwanie trujących odpadów. Ostatnie rozdziały poświęcono Wietnamowi oraz obecnym skutkom tysięcy ton dioksyny zrzuconej na ten kraj podczas wojny ze Stanami Zjednoczonymi. Opisy zdeformowanych noworodków, rosnąca liczba poronień oraz utrzymująca się obecność dioksyny w rybach, wodzie i glebie były wstrząsające, nawet jeśli się wzięło poprawkę na nieuchronną przesadę autorów. Twierdzili oni, że te same związki codziennie się wyrzuca na nielegalne wysypiska w całych Włoszech, traktując to jako rzecz normalną.
Kiedy Brunetti skończył lekturę książek, zdał sobie sprawę, że nim manipulowano, że są w nich błędy w rozumowaniu, że szuka się winnych tam, gdzie ich nie ma, albo wskazuje na rzekome koneksje nie do udowodnienia. Jednakże równocześnie miał świadomość, że wszystkie te książki pod pewnym względem mówią prawdę: naruszanie przepisów jest nagminne i bezkarne oraz że niechęć władz do uchwalenia surowszych ustaw wskazuje na ścisłe związki między producentami a członkami rządu, którego rolą jest zapobieganie przestępstwom lub ściganie winnych. Czyżby wskutek wysypki na ręku dziecka dwoje niewinnych Amerykanów znalazło się w nurcie owych machinacji?
Rozdział 18
Ambrogiani zadzwonił do Brunettiego około piątej, by mu powiedzieć, że ojciec tamtego chłopca, sierżant pracujący w kwatermistrzostwie, ciągle jest w Vicenzy, a jeśli nie on, to przynajmniej jego samochód, bo zaledwie przed dwoma tygodniami miał odnawianą rejestrację, co wymaga podpisu właściciela, więc z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że również Kayman tam jest.
– Gdzie on mieszka?
– Nie wiem – odparł major. – Mam tylko jego adres dla korespondencji, czyli numer skrytki pocztowej w bazie.
– A mógłbyś zdobyć jego adres domowy?
– Tak, ale wtedy oni by wiedzieli, że się nim interesuję.
– Wolałbym tego uniknąć, ale chciałbym zamienić z nim parę słów poza terenem bazy.
– Daj mi jeden dzień. Wyślę jednego z moich ludzi do biura, w którym on pracuje, to go znajdzie. Na szczęście oni wszyscy noszą na mundurach tabliczki z nazwiskami. Potem będzie go śledził i zobaczy, gdzie mieszka. To nie powinno być trudne. Zadzwonię do ciebie jutro i wtedy pomyślisz, jak się z nim spotkać. Właściwie oni przeważnie mieszkają w bazie i na pewno również on, skoro ma dzieci. Jutro zadzwonię i ci powiem, co mi się udało załatwić, dobrze?
Brunetti nie widział lepszego rozwiązania, ale miał wielką ochotę natychmiast jechać do Vicenzy i porozmawiać z ojcem chłopca, by jak najszybciej się zorientować, co wysypka na ręku dziecka i uwaga, napisana ołówkiem na marginesie karty informacyjnej, mają wspólnego ze śmiercią dwojga młodych Amerykanów. Już dysponował kilkoma elementami tej układanki, a od Kaymana otrzyma następny. Uważnie je studiując i dopasowując, wcześniej czy później ujrzy obraz, który jeszcze był ukryty.
Nie mając innego wyjścia, komisarz przyjął propozycję majora i postanowił czekać do następnego dnia na jego telefon. Znowu otworzył książkę Partii Zielonych, z biurka wyjął kartkę papieru i spisał wszystkie przedsiębiorstwa, które bez odpowiedniego zezwolenia zajmowały się lądowym i morskim transportem toksycznych odpadów, a także firmy już oficjalnie ścigane za składowanie takich odpadów na nielegalnych wysypiskach. Większość tych firm i przedsiębiorstw mieściła się na północy, głównie w Lombardii, przemysłowym sercu kraju.
Brunetti sprawdził, kiedy książkę wydano. Okazało się, że przed rokiem, a więc lista była aktualna. Na końcu książki znajdowały się mapki poszczególnych rejonów; kropki oznaczały miejsca, w których wykryto nielegalne składowiska odpadów. Kropki takie gęsto pokrywały mapki prowincji ze stolicami w Vicenzy i Weronie, zwłaszcza na północ od obu miast aż do podnóża Alp.
Dokładnie złożywszy mapki, komisarz zamknął książkę. Dopóki nie porozmawia z ojcem chłopca, już nic więcej nie mógł zrobić, lecz wciąż go korciło, by natychmiast pędzić na dworzec, choć wiedział, że do Vicenzy jechałby na próżno.
Zadzwonił telefon wewnętrzny.
– Brunetti.
– Commissario – odezwał się Patta. – Chciałbym, żebyś natychmiast przyszedł do mojego gabinetu.
Komisarz zszedł piętro niżej i zapukał do drzwi.
– Proszę!
Patta siedział za biurkiem upozowany, jakby przed chwilą pomyślnie wypadł na zdjęciach próbnych i otrzymał rolę w filmie. Kiedy Brunetti wszedł do gabinetu, zastępca komendanta pieczołowicie wkładał rosyjskiego papierosa do swojej onyksowej cygarniczki, trzymając oba przedmioty poza krawędzią renesansowego biurka, aby nawet odrobina tytoniu nie skaziła idealnie wypolerowanej powierzchni blatu. Komisarz musiał czekać, papieros bowiem okazał się oporny i minęła dłuższa chwila, zanim Patta starannie go wcisnął w złotą skuwkę cygarniczki, zapalił i kilka razy próbnie pociągnął, być może doszukując się smaku złota.
– Brunetti – rzekł wreszcie. – Otrzymałem bardzo nieprzyjemny telefon.
– Mam na dzieję, że nie od żony, panie komendancie – odparł komisarz, siląc się na potulny ton.
Patta położył papierosa na krawędzi malachitowej popielniczki i natychmiast szybko go chwycił, bo cygarniczka przeważyła i opadła na blat. Znowu go położył, tym razem poziomo, tak że ustnik cygarniczki i żarzący się koniec papierosa były oparte na przeciwległych brzegach okrągłej popielniczki. Ledwie cofnął rękę, papieros się wymsknął ze złotej skuwki pod jej ciężarem i razem z cygarniczką spadł na dno – cygarniczka z efektownym brzękiem.
Założywszy ręce na plecy, komisarz stał i patrząc w okno, kilkakrotnie oderwał obcasy od podłogi. Kiedy znów spojrzał na biurko, papieros był zgaszony, a cygarniczka zniknęła.
– Siadaj, Brunetti.
– Dziękuję, panie komendancie – odpowiedział bardzo grzecznie, jak zwykle zajmując miejsce w fotelu przed biurkiem.
– Miałem telefon… – tu Patta zrobił przerwę na tyle długą, że mogłaby zachęcić komisarza do powtórzenia wcześniejszej uwagi -…z Mediolanu, od signora Viscardiego.
Brunetti milczał.
– Powiedział mi, że narażacie na szwank jego dobre imię.
Komisarz się nie zerwał, by stanąć w swojej obronie, więc Patta musiał wyjaśnić:
– Mówił, że jego agent ubezpieczeniowy otrzymał telefon, mógłbym dodać, że od ciebie, telefon z pytaniem, skąd tak szybko się dowiedział, co zginęło z palazzo. – Gdyby Patta kochał najbardziej pożądaną kobietę w świecie, jej imienia nie szeptałby z takim uwielbieniem, z jakim wymówił to ostatnie słowo. – Ponadto signor Viscardi się dowiedział, że Riccardo Fosco, znany lewicowiec, podejrzanie się wypytywał o jego sytuację finansową.
Co to ma znaczyć w kraju, gdzie od lat przewodniczącym Izby Deputowanych jest komunista? – pomyślał Brunetti, ale dalej milczał, choć Patta przerwał, by komisarz mógł się bronić.
– Signor Viscardi nie życzy sobie udzielania takich informacji – ciągnął zastępca komendanta. – Bardzo szczegółowo mi opowiedział, jak go traktowano w szpitalu. Podobno funkcjonariusz, który z nim rozmawiał, ten drugi, choć ja nie rozumiem, dlaczego wysłano aż dwóch, zdawał się nie dowierzać kilku jego odpowiedziom. Całkiem zrozumiałe więc, że signor Viscardi, który jest szanowanym biznesmenem i członkiem Rotary International – tutaj nie uznał jednak za stosowne wspomnieć, czym się ten członek zajmuje – uważa takie traktowanie za przykre, zwłaszcza wkrótce potem, jak został brutalnie pobity przez dwóch napastników, którzy się włamali do jego pałacu i uciekli z obrazami i biżuterią ogromnej wartości. – Nagle spytał: – Czy ty mnie słuchasz, Brunetti?