– Ależ tak, panie komendancie.
– No to dlaczego nic nie mówisz?
– Czekam, aż mi pan komendant opowie o tym nieprzyjemnym telefonie.
– Do jasnej cholery! – wrzasnął Patta, uderzając dłonią w blat biurka. – Właśnie o nim opowiadam! Signor Viscardi to bardzo ważna osobistość, zarówno tu, jak i w Mediolanie. Ma wielkie wpływy w sferach politycznych, więc nie dopuszczę do tego, żeby wenecka policja źle go traktowała.
– Nie bardzo rozumiem, panie komendancie. Kto go źle traktował?
– Ty nic nie rozumiesz, Brunetti – rzekł Patta i gniewnie zacisnął wargi. – Dzwonisz do jego agenta ubezpieczeniowego tego samego dnia, kiedy wystąpił o odszkodowanie, jakbyś coś podejrzewał, i dwaj policjanci kolejno idą do szpitala, żeby przesłuchiwać takiego człowieka i pokazywać mu zdjęcie osoby, która nie ma nic wspólnego z tym włamaniem.
– Tak to panu powiedział?
– Owszem, po krótkiej rozmowie. Zapewniłem go, że zawsze miałem do niego zaufanie.
– A dokładnie jakich użył słów, mówiąc o tym zdjęciu?
– Powiedział: „Ten drugi policjant pokazał mi fotografię jakiegoś kryminalisty i chyba mi nie wierzył, kiedy odparłem, że go nie znam”.
– Skąd wiedział, że człowiek na zdjęciu jest kryminalistą?
– Co?
– Skąd wiedział, że na tej fotografii jest kryminalistą? Zdjęcie mogło przedstawiać każdego, na przykład syna tego policjanta. Kogokolwiek.
– Commissario, a czyje zdjęcie by mu pokazywał, jak nie kryminalisty? – żachnął się Patta. Nie słysząc odpowiedzi, rzekł: – Jesteś śmieszny, Brunetti.
Komisarz już otwierał usta, lecz przełożony nie dopuścił go do głosu.
– I nie próbuj bronić swoich ludzi, skoro wiesz, że postąpili niewłaściwie.
Kiedy Patta z naciskiem podkreślił, czyi policjanci jego zdaniem naruszyli przepisy, Brunetti wyobraził sobie, jak zastępca komendanta dzieli z żoną niepowodzenia i sukcesy dwóch synów: „Mój dostał w szkole nagrodę, a twój oblał egzamin”.
– Nie masz nic do powiedzenia?
– Viscardi nie potrafił opisać napastników, ale widział obrazy, które nieśli.
Nieustępliwość komisarza znów obnażyła erudycyjne ubóstwo Patty.
– Najwyraźniej nie jesteś przyzwyczajony do życia w otoczeniu drogocennych przedmiotów, Brunetti. Jeśli ktoś mieszka od lat wśród przedmiotów dużej wartości, a mam tu na myśli ich wartość estetyczną, nie tylko materialną…
Ton jego głosu sprawił, że komisarz wytężył uwagę, by pojąć wywody zwierzchnika.
– …to zawsze je poznaje, zupełnie tak samo jak członków swojej rodziny. A zatem, widząc je choćby przez ułamek sekundy, nawet w takim stresie, w jakim znajdował się signor Viscardi, poznałby te przedmioty niczym własną żonę.
Wnosząc z tego, co mówił Fosco, Brunetti podejrzewał, że Viscardi miałby mniej kłopotów z rozpoznaniem obrazów.
Patta pochylił się do przodu i ojcowskim tonem zapytał:
– Czy ty cośkolwiek z tego rozumiesz?
– Zrozumiem o wiele więcej, kiedy porozmawiamy z Ruffolem.
– Z Ruffolem? A któż to taki?
– Młody kryminalista na tamtym zdjęciu.
Zastępca komendanta nie powiedział nic, prócz nazwiska komisarza, lecz tak cicho, że to wskazywało na konieczność udzielenia mu wyjaśnień.
– Na moście siedziała para turystów i widziała trzech mężczyzn z walizką, wychodzących z pałacu. Na zdjęciu oboje rozpoznali Ruffola.
Patta już chciał zapytać, dlaczego nie wspomina o tym raport w tej sprawie, ale zrezygnował, aczkolwiek niechętnie, bo nie zadał sobie trudu, by go przeczytać.
– Pewnie schował się gdzieś na zewnątrz – zasugerował.
– Całkiem możliwe – przyznał Brunetti, choć uważał za bardziej prawdopodobne, że Ruffolo był w środku i nigdzie się nie chował.
– A co to za persona ten Fosco? Po co tak wydzwaniał?
– O nim wiem tylko to, że jest redaktorem działu finansowego w jednym z największych tygodników w kraju. Telefonowałem do niego, żeby mi pomógł się zorientować, jak ważną osobistością jest signor Viscardi.
Słowa te tak wiernie odzwierciedlały sposób myślenia Patty, że zastępca komendanta nie był zdolny kwestionować szczerości podwładnego. Brunetti nie uważał za konieczne tłumaczyć, że istniały uzasadnione powody, by dwóch funkcjonariuszy przesłuchało Viscardiego, więc zamiast się usprawiedliwiać, rzekł:
– Teraz pozostaje tylko złapać tego Ruffola i wszystko będzie proste. Signor Viscardi odzyska swoje obrazy, agencja ubezpieczeniowa nam podziękuje, a „Gazzettino” na pierwszej stronie zamieści artykuł, jaki sobie mogę jedynie wyobrazić, bo przecież signor Viscardi to ważna figura. Wobec tego im szybciej sprawę załatwimy, tym lepiej dla wszystkich.
Nagle Brunetti poczuł do siebie odrazę za to, że musi robić takie rzeczy, uciekać się do tych idiotycznych zabiegów, ilekroć rozmawia ze zwierzchnikiem. Popatrzył w dal, a potem znów na przełożonego.
Patta uśmiechał się szeroko i szczerze. Czy to możliwe, że Brunetti w końcu nabrał trochę rozumu i zaczynał uwzględniać realia? Jeśli tak, zdaniem Patty byłoby niesprawiedliwe sądzić, że jest to zasługa wyłącznie komisarza. Ci uparci wenecjanie kurczowo się trzymają swoich własnych, przestarzałych metod, ale na ich szczęście mianowanie takiego zastępcy komendanta pokazało im, że istnieje świat szerszy i nowocześniejszy, świat przyszłości. Brunetti ma słuszność: pozostaje tylko znaleźć tego typa, Ruffola, odzyskać obrazy, a Viscardi będzie dłużnikiem komisarza.
– Racja – rzekł energicznie, jak policjanci w amerykańskich filmach. – Zawiadom mnie, kiedy Ruffolo znajdzie się w areszcie. Nic potrzebujesz do tego więcej ludzi?
– Nie, panie komendancie – odparł Brunetti po krótkim namyśle. – Uważam, że wystarczą ci, których mam w tej chwili. To tylko kwestia czekania, póki on nie zrobi fałszywego kroku, a z pewnością wkrótce to nastąpi.
Patty w ogóle nie interesowało, czy coś stanowi kwestię, czy nie. Chodziło mu jedynie o aresztowanie Ruffola i odzyskanie obrazów, bo gdyby się zdecydował kandydować do rady miejskiej, miałby poparcie Viscardiego.
– Doskonale. Daj mi znać, kiedy będziesz coś wiedział – odpowiedział pożegnalnym tonem i sięgnął po papierosa.
Nie mając ochoty czekać i znowu oglądać tej samej ceremonii, Brunetti się odmeldował i poszedł do Vianella.
– Są jakieś informacje o Ruffolu?
– I tak, i nie – odparł Vianello, na moment nieco unosząc się z krzesła, by okazać szacunek przełożonemu.
– To znaczy?
– Słyszałem, że chce rozmawiać.
– Od kogo?
– Od jednej osoby, która zna kogoś, kto zna Ruffola.
– A kto rozmawiał z tą osobą?
– Ja. To jeden z tych szczeniaków z Burano, wie pan, tych, co w zeszłym roku ukradli łódź rybacką. Ponieważ wtedyśmy ich puścili, uznałem, że jest winien mi przysługę, więc wczoraj do niego popłynąłem. Przypomniałem sobie, że chodził z Ruffolem do szkoły. Godzinę temu zadzwonił. Bez pytania powiedział, że ta druga osoba rozmawiała z kimś, kto widział się z Ruffolem. Chce z nami rozmawiać.