– A konkretnie z kim?
– Przypuszczam, że nie z panem, panie komisarzu. Przecież dwa razy go pan zapuszkował.
– Chcesz z nim pogadać, Vianello?
Doświadczony funkcjonariusz wzruszył ramionami.
– Czemu nie? Obawiam się tylko, że to będzie zawracanie głowy. Ostatnie dwa lata przesiedział w więzieniu i w telewizji naoglądał się amerykańskich filmów o policjantach, więc pewnie zaproponuje spotkanie o północy w łodzi na środku laguny.
– Albo przed świtem na cmentarzu, kiedy wampiry wracają do swoich legowisk.
– Dlaczego nie zwyczajnie w barze, gdzie moglibyśmy wygodnie usiąść przy szklaneczce wina?
– Tak czy owak idź i się z nim spotkaj.
– Mam go aresztować, kiedy się zjawi?
– Nie, nawet nie próbuj. Zapytaj tylko, co pragnie nam powiedzieć i czego od nas oczekuje.
– Czy mam kogoś wysłać, żeby go śledził?
– Nie. Prawdopodobnie będzie się tego spodziewał i mógłby się wystraszyć. Po prostu zobacz, czego chce. Jeśli niezbyt wiele, zawrzyj z nim umowę.
– Myśli pan, że on nam coś powie o Viscardim?
– Nie ma żadnego innego powodu, żeby z nami rozmawiać, prawda?
– Chyba nie.
Kiedy Brunetti ruszył do wyjścia, Vianello zapytał:
– A co z tą umową? Dotrzymamy jej?
Komisarz się odwrócił i wymownie na niego spojrzał.
– Oczywiście. Gdyby przestępcy nie polegali na nielegalnych umowach z policją, na czym mogliby polegać?
Rozdział 19
Nazajutrz ani Brunetti nie miał wiadomości od Ambrogianiego, ani Vianellowi nie udało się skontaktować z chłopakiem z Burano. Dopiero następnego dnia, kiedy komisarz wrócił z obiadu, około piątej przyszedł Vianello, by oznajmić, że chłopak zadzwonił i że w sobotę po południu spotkają się na Piazzale Roma. Po sierżanta, który ma być ubrany po cywilnemu, przyjedzie samochód i zawiezie go na rozmowę z Ruffolem. Wyjaśniwszy to, Vianello dodał:
– Hollywood.
– Oznacza to, że prawdopodobnie ukradną ten samochód.
– I chyba nie napiję się wina – z rezygnacją rzekł sierżant.
– Szkoda, że zburzyli bar Pullmana, bo mógłbyś się napić przed odjazdem.
– Po prostu pech. Mam czekać koło przystanku autobusu numer pięć. Podjadą i mnie zabiorą.
– Jak cię rozpoznają?
Czyżby Vianello się zarumienił?
– Mam trzymać bukiet czerwonych goździków.
Brunetti nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem.
– Czerwonych goździków? Ty? Mój Boże! Mam nadzieję, że nikt ze znajomych nie zobaczy cię, jak przed wyjazdem z miasta będziesz stał z bukietem czerwonych goździków.
– Rozmawiałem o tym z żoną. W ogóle jej się to nie podoba, tym bardziej że muszę poświęcić sobotnie popołudnie. Wybieraliśmy się do restauracji na kolację i teraz żona będzie mi suszyła głowę przez parę miesięcy.
– Vianello, zróbmy interes. Ty to załatwisz, a my zwrócimy ci pieniądze za kwiaty, ale nie zapomnij wziąć rachunku. Prócz tego tak ustawię grafik dyżurów na przyszły tydzień, że piątek i sobotę będziesz miał wolne. Zgoda?
Brunetti uważał, że przynajmniej to powinien uczynić dla funkcjonariusza, który chce zaryzykować i oddać się w ręce znanych kryminalistów, a przy tym naraża się na gniew żony.
– Dobrze, panie komisarzu, ale to i tak mi się nie podoba.
– Słuchaj, nie musisz tam iść, Vianello. Prędzej czy później go złapiemy.
– W porządku, panie komisarzu. On nigdy nie był aż tak głupi, żeby któremuś z nas coś zrobić. Pamiętam, jak się zachował ostatni razem.
Brunetti sobie przypomniał, że Vianello ma dwoje dzieci, a trzecie w drodze.
– Jeśli coś z tego wyjdzie, zapisze się to na twoje konto i może pomóc przy awansie.
– O, świetnie, ale co tamten na to powie? – Sierżant wskazał wzrokiem gabinet Patty, znajdujący się piętro wyżej. – Jak on zareaguje na aresztowanie tej szychy, jego przyjaciela Viscardiego?
– Oj, daj spokój, Vianello. Doskonale wiesz, co on zrobi. Kiedy już Viscardi znajdzie się za kratkami, a materiał dowodowy okaże się pewny, Patta zacznie opowiadać, że od samego początku go podejrzewał i przygotował dla niego pułapkę, a udawał jego przyjaciela, żeby Viscardi szybciej w nią wpadł.
Obaj z doświadczenia wiedzieli, że to prawda.
Dalsze rozważania przerwał telefon Vianella. Sierżant podniósł słuchawkę, wymienił swoje nazwisko, przez moment słuchał i podał ją Brunettiemu.
– To do pana, panie komisarzu.
– Tak – rzekł i poczuł dreszcz emocji, kiedy rozpoznał głos Ambrogianiego.
– On w dalszym ciągu tu jest. Jeden z moich ludzi go śledził. Mieszka w Grisignano, około dwudziestu minut od bazy.
– Tam jest stacja kolejowa, prawda? – zapytał Brunetti, już przygotowując sobie plan.
– Tak, ale zatrzymują się na niej tylko pociągi podmiejskie. Kiedy chcesz się z nim zobaczyć?
– Jutro rano.
– Chwileczkę, mam tu rozkład jazdy.
Komisarz usłyszał trzask odkładanej słuchawki, a za moment ponownie głos majora.
– Jeden wyjeżdża z Wenecji o ósmej i w Grisignano jest o dziewiątej czterdzieści trzy.
– Wcześniejszego nie ma?
– O szóstej dwadzieścia cztery.
– Mógłbyś kogoś po mnie przysłać na stację?
– Guido, ten pociąg przyjeżdża o wpół do ósmej – odparł major niemal błagalnym tonem.
– Chciałbym rozmawiać z tym Amerykaninem w jego domu, więc wolałbym się tam znaleźć, zanim pojedzie do pracy.
– Guido, nie wypada wpraszać się do nikogo przed ósmą rano, nawet jeśli to są Amerykanie.
– Daj mi jego adres. Spróbuję zdobyć tu samochód – powiedział Brunetti, choć zdawał sobie sprawę, że to niemożliwe, bo o jego prośbie musiałby się dowiedzieć Patta, co oznaczało kłopoty.
– Ale z ciebie uparciuch – odparł Ambrogiani, lecz w jego głosie przebijało więcej uznania niż irytacji. – W porządku, sam po ciebie przyjadę na stację własnym samochodem. Dzięki temu spokojnie zaparkujemy przed jego domem i sąsiedzi nie będą się zastanawiali, co tam robimy.
Brunettiemu, który niewiele miał do czynienia z samochodami, nawet nie przyszło do głowy, że pojazd z oznakowaniami karabinierów czy policji wzbudziłby zainteresowanie sąsiadów.
– Dziękuję, Giancarlo. Jestem ci za to bardzo wdzięczny.
– No pewnie. A więc w sobotę o wpół do ósmej – rzekł major, nie wierząc własnym słowom, i od razu się wyłączył.
Komisarz już nie zdążył nic powiedzieć, ale pomyślał, że przynajmniej nie musi zabierać ze sobą bukietu czerwonych goździków.
Nazajutrz rano zdołał dotrzeć na dworzec o tyle wcześniej, że wypił kawę przed odjazdem pociągu, więc zachował przyzwoite maniery, kiedy spotkał się z Ambrogianim na małej stacyjce w Grisignano. Major, ubrany w szare sztruksowe spodnie i gruby sweter, wyglądał zdumiewająco świeżo i rześko, jakby już dawno wstał, co Brunettiemu, w jego ówczesnym nastroju, sprawiło pewną przykrość. Zatrzymali się w barze naprzeciwko stacji. Obaj zamówili po kawie i drożdżówce. Major ruchem głowy dał znak barmanowi, by dolał mu do kawy odrobinę grappy.
– To niedaleko stąd – rzekł. – Tylko parę kilometrów. Mieszkają w bliźniaku. Drugą połowę domu zajmuje właściciel ze swoją rodziną. – Widząc pytające spojrzenie komisarza, wyjaśnił: – Wysłałem kogoś, żeby popytał. Niewiele się dowiedział. Mają troje dzieci i mieszkają tam od ponad trzech lat. Regularnie płacą komorne i są w dobrych stosunkach z właścicielem.
Żona tego Amerykanina jest Włoszką, co się przydaje w kontaktach z sąsiadami.
– A chłopiec?
– Już wrócił ze szpitala w Niemczech.