– Co Foster zrobił, kiedy mu pan powiedział, że nie pamięta tego miejsca?
– Cholera, chciał, żebyśmy w którąś sobotę razem pojechali go szukać.
– Pojechał pan?
– Nigdy w życiu. Mam trójkę dzieciaków, żonę i mogę mówić o szczęściu, jeśli raz w tygodniu dostanę wolny dzień, więc nie zamierzałem go marnować na jeżdżenie po górach i szukanie miejsca, gdzie kiedyś zrobiliśmy sobie piknik. A jeszcze w tym czasie Danny leżał w szpitalu i nie chciałem zostawiać żony samej na cały dzień tylko dlatego, żeby prowadzić beznadziejne poszukiwania.
– Jak on zareagował, kiedy pan mu to powiedział?
– Cóż, był najwyraźniej zły, ale mu wytłumaczyłem, że nie mogę tego zrobić, więc jakby się uspokoił. Przestał nalegać, żebym z nim pojechał, ale chyba wybrał się tam sam, choć być może z doktor Peters.
– Skąd te przypuszczenia?
– Widzi pan, mam kolegę, który jest technikiem i obsługuje aparaturę rentgenowską w przychodni dentystycznej. Powiedział mi, że kiedyś Foster przyszedł do niego do laboratorium w piątek po południu i poprosił, żeby na weekend pożyczył mu swoją płytkę.
– Płytkę?
– Wie pan, wszystkie osoby, pracujące w rentgenie, noszą takie niewielkie płytki, które zmieniają kolor, kiedy promieniowanie wzrasta ponad normę. Nie wiem, jak się je fachowo nazywa.
Brunetti kiwnął głową na znak, że wie, o co chodzi.
– No więc mój kolega mu ją pożyczył – ciągnął Amerykanin. – Foster zwrócił płytkę w poniedziałek rano, przed pracą. Dotrzymał słowa.
– A co z tym czujnikiem?
– W ogóle się nie zmienił. Miał ten sam kolor co przedtem.
– Dlaczego pan twierdzi, że Foster pożyczał go właśnie w tym celu?
– Pan go nie znał, prawda? – zapytał sierżant komisarza, który pokręcił głową. – To był dziwny facet, taki bardzo serio. Poważnie traktował swoją pracę i właściwie do wszystkiego tak podchodził. Chyba był też bardzo religijny, ale nie jak ci świeżo nawróceni. Kiedy uważał, że coś należy zrobić, nic go nie powstrzymało, a właśnie wtedy myślał… – Amerykanin na chwilę przerwał. – Nie jestem pewien, co myślał, ale chciał odnaleźć to, co spowodowało uczulenie Danny’ego.
– Więc to było uczulenie?
– Tak mi powiedzieli, kiedy wrócił z Niemiec. Jego ręka wyglądała bardzo brzydko, ale tutejsi lekarze twierdzili, że się zagoi i wszystko będzie w porządku, że to może potrwać około roku, ale blizna zniknie, a przynajmniej się zmniejszy.
Po raz pierwszy odezwał się Ambrogiani.
– Czy mówili panu, co wywołało uczulenie?
– Nie, nie umieli tego ustalić. Powiedzieli, że to prawdopodobnie sok jakiegoś drzewa rosnącego w górach. Zrobili chłopakowi całą masę testów. – W tym momencie twarz mu złagodniała, a w oczach zabłysła duma. – Nigdy się nie poskarżył, ani razu. Wszystko dzielnie znosił, jak prawdziwy mężczyzna. Z takiego syna można być tylko dumnym.
– Ale niczego konkretnego nie powiedzieli? – nalegał karabinier.
– Nie, a potem te gnojki zgubiły kartę informacyjną Danny’ego, a przynajmniej część dotyczącą leczenia w Niemczech.
Brunetti wymienił z Ambrogianim znaczące spojrzenia.
– Nie wie pan, czy Foster odnalazł to miejsce? – zapytał komisarz.
– Trudno powiedzieć. Zginął dwa tygodnie po tym, jak pożyczył ten czujnik, a ja nie miałem okazji, by znowu z nim porozmawiać, więc nic nie wiem. Szkoda, że spotkał go taki los. To był bardzo porządny facet. Szkoda mi też tej lekarki, jego przyjaciółki, która tak się tym przejęła. Nie miałem pojęcia, że oni byli aż tak… – urwał, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.
– Czy ludzie uważają, że doktor Peters przedawkowała z powodu Fostera?
Pytanie to zdziwiło sierżanta.
– A czyż mogła to zrobić z innego powodu? Przecież była lekarzem, no nie? Sama najlepiej wiedziała, ile trzeba tego wstrzyknąć.
– Owszem. Sądzę, że tak – przyznał Brunetti, choć równocześnie pomyślał, że postępuję nielojalnie.
– Niemniej to wszystko jest bardzo interesujące – ciągnął Amerykanin. – Gdybym nie był tak zaabsorbowany zdrowiem Danny’ego, pewnie zdołałbym przypomnieć sobie coś, co pomogłoby Fosterowi znaleźć miejsce, którego szukał.
– Na przykład? – spytał komisarz, starając się zachować obojętność.
– Kiedy byliśmy w górach, widziałem dwie ciężarówki, które zjechały na polną drogę, biegnącą zboczem w pewnej odległości od nas. Po prostu o tym nie pamiętałem, rozmawiając z Fosterem. Szkoda, że mu tego nie powiedziałem, bo może bym mu oszczędził mnóstwa kłopotów. Wystarczyłoby zapytać pana Gamberetta, dokąd tamtego dnia jeździły jego ciężarówki, i Foster znalazłby to miejsce.
– Pana Gamberetta? – uprzejmie zapytał Brunetti.
– Tak. Właśnie on ma umowę na wywóz śmieci z bazy. Dwa razy na tydzień jego ciężarówki zabierają odpady, których usuwanie podlega szczególnym ograniczeniom. No, wie pan, odpady ze szpitala i przychodni dentystycznej. On chyba też usuwa odpady ze stacji obsługi pojazdów, na przykład stary olej silnikowy czy zużyty elektrolit z akumulatorów. Na ciężarówkach Gamberetta nie ma jego nazwiska ani żadnych napisów, ale z boku na burtach mają czerwony pas i właśnie takie ciężarówki widziałem tamtego dnia nad jeziorem Barcis. -Przez chwilę milczał, a potem snuł refleksje: – Nie wiem, dlaczego o tym nie pomyślałem, kiedy Foster mnie pytał, ale chyba nie miałem do tego głowy, bo akurat Danny’ego zabrali do Niemiec.
– Pracuje pan w kwatermistrzostwie, nieprawdaż, sierżancie? – odezwał się major.
Jeśli Amerykanina zdziwiło, że Ambrogiani to wie, nie dał tego po sobie poznać.
– Owszem, tam pracuję.
– Czy kiedykolwiek zdarzyło się panu rozmawiać z Gamberettem?
– Nie. Nigdy go nie widziałem, ale znam umowę, która jest w biurze.
– Nie przyjechał jej podpisać? – zapytał Ambrogiani
– Nie, jeden z oficerów jeździ do jego biura. Zdaje się, że Gamberetto zaprasza go na obiad. Później ten oficer wraca z podpisaną umową i przekazuje ją nam.
Brunetti nie musiał patrzeć na majora, by wiedzieć, że jego zdaniem ktoś dostaje od Gamberetta coś więcej niż tylko darmowy obiad.
– Czy to jedyna umowa, jaką zawarł z wami Gamberetto?
– Nie, proszę pana. Ma jeszcze kontrakt na budowę nowego szpitala. Niedawno miał ją rozpocząć, ale akurat zaczęła się wojna w Zatoce Perskiej i wstrzymano wszystkie prace budowlane. Wygląda na to, że jednak ruszą z robotą na wiosnę, jak tylko odmarznie grunt.
– Czy to duży kontrakt? – wtrącił Brunetti. – Zapewne tak, bo przecież chodzi o szpital.
– Nie pamiętam dokładnych danych, ponieważ załatwialiśmy to już dawno, ale sądzę, że w grę wchodzi suma około dziesięciu milionów dolarów. Umowę podpisano trzy lata temu, więc przypuszczam, że od tego czasu koszty znacznie wzrosły.
– Tak, z całą pewnością – rzekł komisarz.
Nagle wszyscy trzej odwrócili się w stronę domu, gdzie rozległo się gwałtowne szczekanie. Uchyliły się drzwi i wypadł z nich duży czarny pies. Ciągle ujadając, podbiegł do Kaymana, zaczął podskakiwać i lizać go po twarzy. Później obwąchał komisarza i majora, odszedł kilka metrów, by na chwilę przysiąść na trawie, a w końcu wrócił do Kaymana i znów zaczął na niego skakać.
– Leżeć, Kity Kat! – bez przekonania rozkazał sierżant.
Pies podskoczył i nosem dotknął jego twarzy.
– Leżeć! Dość tego!