Выбрать главу

Niegdyś Brunetti życzliwiej traktował prasę, czasami wręcz przyjaźnie, a nawet zachęcał ją do publikowania informacji o jakiejś zbrodni. W ostatnich latach jednak coraz większa fala dziennikarstwa goniącego za sensacją sprawiła, że stosunki komisarza z reporterami stały się bardziej niż oficjalne, ponieważ następnego dnia wszelkie jego supozycje przybierały w gazetach formę niemal oskarżeń. Tak więc stał się ostrożny i udzielał raczej skąpych informacji, choćby miał do czynienia z dziennikarzami skrupulatnymi i rzetelnymi.

Zdawał sobie sprawę, że póki z laboratorium nie dostanie wiadomości o bilecie znalezionym w kieszeni denata albo nie otrzyma wyników sekcji zwłok, niewiele może zrobić. Teraz jego podwładni dzwonią do hoteli i natychmiast go poinformują, jeśli coś znajdą. Zatem nie pozostało mu nic innego, jak tylko czytać i opiniować dokumenty personalne.

Po godzinie odezwał się brzęczyk telefonu wewnętrznego. Podnosząc słuchawkę, komisarz już wiedział, kto dzwoni.

– Tak, vice-questore!

Pattę, zastępcę komendanta, na chwilę zatkało, bo prawdopodobnie liczył, że podwładnego nie ma albo jeszcze śpi.

– Co to za historia z tym zabitym Amerykaninem? Dlaczego nikt do mnie nie zadzwonił? Czy masz pojecie, jak to wpłynie na turystykę?

Brunetti podejrzewał, że przełożonego w istocie interesowała jedynie sprawa, której dotyczyło trzecie pytanie.

– O jakim Amerykaninie pan mówi, panie komendancie? – spytał, udając zdziwienie.

– O tym, którego rano wyciągnęliście z wody.

– A, tak się uwinęli z wynikami? Więc to Amerykanin?

– Nie bądź taki cwany, Brunetti! – warknął Patia. – Wyników sekcji jeszcze nie przysłali, ale denat miał w kieszeni amerykańskie monety, więc musi być Amerykaninem.

– Albo numizmatykiem – usłużnie podsunął komisarz.

Nastąpiła dłuższa przerwa, którą Brunetti wziął za dowód, że zastępcy komendanta obce jest znaczenie tego słowa.

– Mówiłem, żebyś się nie wymądrzał. W każdym razie zakładamy, że to Amerykanin. Nie możemy pozwolić, by w tym mieście mordowano Amerykanów, zwłaszcza nie przy takiej liczbie turystów, jak w tym roku. Czy trudno to zrozumieć?

Brunetti miał ochotę zapytać, czy można pozwolić na mordowanie przedstawicieli innych narodowości, na przykład Albańczyków, lecz ugryzł się w język i powiedział:

– Tak jest.

– No więc?

– Co więc, panie komendancie?

– Jakie działania podjęliście w tej sprawie?

– Nurkowie przeszukują kanał, w którym go znaleziono. Jak tylko ustalimy, kiedy nastąpił zgon i założymy, że zginął gdzie indziej, każemy im przeszukać miejsca, skąd mogło zdryfować ciało. Vianello sprawdza okoliczne punkty uczęszczane przez ćpunów i handlarzy narkotyków, a laboratorium analizuje to, co denat miał w kieszeniach.

– Te monety?

– Chyba analitycy nie muszą nas zawiadamiać, że to bilon amerykański, panie komendancie.

Po długiej przerwie, która wskazywała, że już więcej nie należy go drażnić, Patta spytał:

– Co z Rizzardim?

– Obiecał, że wyniki sekcji otrzymamy po południu.

– Postaraj się przysłać mi jedną kopię.

– Tak jest. Czy ma pan jeszcze coś do mnie?

– Nie, to wszystko – odpowiedział Patta i odłożył słuchawkę.

Brunetti wrócił do lektury dokumentów. Skończył czytać po pierwszej. Nie wiedział, kiedy zadzwoni Rizzardi, a pragnął jak najszybciej dostać wyniki sekcji, więc postanowił nie iść na obiad ani do domu, ani do restauracji, lecz wpaść do baru przy Ponte dei Greci i zjeść kilka tramezzini.

Ledwie wszedł, Arianna, właścicielka, przywitała go po imieniu i machinalnie postawiła przed Brunettim kieliszek do wina. Orso, jej wiekowy owczarek niemiecki, który przez lata polubił komisarza, leżał na ulubionym miejscu koło chłodziarki z lodami. Zobaczywszy policjanta, ciężko podniósł się na łapy usztywnione artretyzmem i przytruchtał, wachlując ogonem. Już dawno komisarz nie głaskał go po głowie i pieszczotliwie nie szarpał za uszy, kiedy więc to zrobił, zadowolony pies położył się u jego stóp. Liczni stali goście, przyzwyczajeni do Orsa, przechodzili nad nim i rzucali mu kawałki ciasta i kanapek. Owczarek najbardziej lubił szparagi.

– Na co masz ochotę, Guido? – zapytała Arianna, mając na myśli tramezzini i machinalnie napełniając jego kieliszek czerwonym winem.

– Daj mi jedną z szynką i karczochem i jedną z krewetkami – odpowiedział komisarz, a potem, czując na kostce delikatne uderzenia ogona, którym machał Orso, dodał: – No, i jeszcze jedną ze szparagami.

Otrzymawszy kanapki, poprosił o następny kieliszek wina i zaczął je sączyć, rozmyślając o tym, jak bardzo skomplikuje się sytuacja, jeśli denat rzeczywiście okaże się Amerykaninem. Mogła powstać kwestia jurysdykcji. Komisarz uznał jednak, że teraz nie będzie o tym myślał.

– Paskudna sprawa z tym Amerykaninem – odezwała się Arianna, jakby na przekór.

– Jeszcze nie mamy pewności, czy to Amerykanin.

– No cóż, ale jeśli się nim okaże, ktoś zacznie krzyczeć o terroryzmie, a to nikomu nie przyniesie nic dobrego.

Arianna, choć urodziła się Jugosłowianką, myślała zupełnie jak prawdziwa wenecjanka: interes przede wszystkim.

– W okolicy jest mnóstwo narkotyków – dodała, jakby one były wszystkiemu winne.

Komisarz sobie przypomniał, że Arianna prowadzi także hotel, a zatem nic dziwnego, że zwykła plotka o terroryzmie napawała ją przerażeniem.

– Owszem. Sprawdzamy to, Arianno. Niemniej dziękuję.

Podczas tej rozmowy z kanapki komisarza wysunął się szparag i upadł na podłogę przed nosem Orsa, a później następny. Pies miał trudności ze wstawaniem, więc niby dlaczego by go nie pokarmić?

Brunetti położył na barze banknot dziesieciotysięcznolirowy i otrzymawszy resztę, wsunął ją do kieszeni. Arianna nie włożyła pieniędzy do kasy fiskalnej, a więc suma ta nie została zarejestrowana i w konsekwencji nie będzie opodatkowana. Komisarz już od wielu lat nie zwracał uwagi na takie nieustanne oszukiwanie państwa. Niech się o to martwi policja finansowa. Jednakże według przepisów, Arianna powinna skorzystać z kasy i dać mu pokwitowanie. Gdyby Brunetti wyszedł bez niego, oboje mogliby zapłacić mandaty w wysokości kilkuset tysięcy lirów. Ci z finansowej nieraz czekali przed barami, sklepami i restauracjami, obserwując przez okna, jak się prowadzi interes, a potem zatrzymywali wychodzących klientów, żądając okazania pokwitowań. Wenecja jednak nie jest dużym miastem i wszyscy funkcjonariusze policji finansowej znali Brunettiego, którego nigdy żaden z nich nie zatrzymywał, chyba że sprowadzano dodatkowych policjantów z zewnątrz i urządzano to, co prasa nazywała nalotem. Wówczas policja czaiła się w całym centrum handlowym miasta i w ciągu jednego dnia zbierała miliony lirów w mandatach. Kiedy w takich wypadkach zatrzymywano komisarza, pokazywał swoją legitymację służbową i mówił, że korzystał z toalety. Co prawda, z podatków wypłacano mu pensję, ale to nie sprawiało żadnej różnicy ani Brunettiemu, ani większości jego współobywateli. W kraju, w którym mafia może każdego zamordować, kiedy tylko ma na to ochotę, brak pokwitowania za filiżankę kawy nie stanowił przestępstwa, które by interesowało komisarza.

Po powrocie do komendy znalazł na biurku kartkę z informacją, że doktor Rizzardi oczekuje telefonu. Natychmiast połączył się z biurem miejskiego lekarza sądowego na cmentarnej wyspie.

– Ciao, Ettore. Tu Guido. Masz coś dla mnie?

– Obejrzałem jego zęby. Wszystko amerykańska robota. On ma sześć plomb i jeden wypełniony kanał. Leczenie odbywało się przez wiele lat i nie budzi żadnych wątpliwości, że to technika amerykańska.