– Co dalej?
– Zobacz, czy uda ci się czegoś dowiedzieć o Gamberetcie, a ja porozmawiam z kilkoma osobami z okolicy.
– Mam do ciebie zadzwonić?
– Ale nie z bazy. – Komisarz napisał coś na kartce papieru i podał ją majorowi. – Tu jest mój numer domowy. Zastaniesz mnie codziennie, wcześnie rano albo wieczorem. Uważam, że powinieneś dzwonić z budki telefonicznej.
– Istotnie – przyznał Ambrogiani poważnym tonem, jakby ta drobna uwaga uświadomiła mu rozmiary tego, w co się wmieszali.
Brunetti wysiadł, obszedł samochód i schylił się do otwartego okna.
– Dziękuję, Giancarlo.
W milczeniu uścisnęli sobie dłonie. Kiedy komisarz przecinał jezdnię w drodze na stację, karabinier odjechał.
Nim Brunetti dotarł do domu, miał stopy obolałe od nowych butów, które w jakimś sklepie przy autostradzie kupił mu Ambrogiani. Choć komisarz wydał na nie sto sześćdziesiąt tysięcy lirów, okropnie uwierały, więc po wejściu do mieszkania natychmiast je zdjął. Idąc do łazienki, zaczął się rozbierać, niedbale zostawiając części garderoby, gdzie popadło. Długo stał pod prysznicem. Kilkakrotnie umył całe ciało, a szczególnie dokładnie nogi, nie zapominając o miejscach między palcami. Potem się wytarł, usiadł na brzegu wanny i dokładnie obejrzał stopy. Wprawdzie były zaczerwienione od gorącej wody i szczotkowania, lecz nie znalazł na nich żadnej wysypki ani oparzeń. Wyglądały całkiem normalnie.
Owinął się świeżym ręcznikiem i poszedł do sypialni. Usłyszał głos Paoli.
– Guido, w tym domu nie ma służących! – zawołała z kuchni, przekrzykując szum wody napełniającej pralkę.
Zignorował uwagę żony, otworzył szafę i zaczął się ubierać. Usiadł na łóżku, żeby włożyć skarpetki. Jeszcze raz przyjrzał się stopom. W dalszym ciągu wyglądały normalnie. Z dna szafy wyjął parę brązowych butów, zawiązał sznurowadła i poszedł do kuchni. Słysząc jego kroki, Paola znowu się odezwała:
– Jak można wymagać od dzieci, by sprzątały swoje rzeczy, skoro sam wszystko zostawiasz, gdzie ci się żywnie podoba?
Kiedy wszedł, żona klęczała przed pralką, trzymając kciuk nad wyłącznikiem. Za szybą okienka zobaczył górę mokrego ubrania, które się obracało raz w lewo, raz w prawo.
– Co się zepsuło? – zapytał.
– Chyba się rozregulowała – odparła Paola, wpatrzona w wirujące ubranie jak zahipnotyzowana. – Jeśli wkładam ręczniki albo rzeczy wchłaniające dużo wody, ich ciężar sprawia, że po pierwszym obrocie coś się rozregulowuje i po chwili gaśnie światło w całym domu. Czekam więc i obserwuję, czy to się nie zaczyna, a jeśli tak, muszę ją natychmiast wyłączyć i sama wszystko wyżymać.
– Paolo, czy ty to robisz przy każdym praniu?
– Nie. Tylko przy praniu ręczników albo tych flanelowych narzut z łóżka Chiary.
Umilkła, zbliżając kciuk do wyłącznika, gdy nagle w pralce coś trzasnęło i bęben zaczął szybko wirować wraz z ubraniem, przyciśniętym do jego ścianek. Paola wstała, uśmiechnęła się i rzekła:
– No, tym razem obędzie się bez kłopotów.
– Kiedy to się zaczęło?
– Oj, nie pamiętam. Parę lat temu.
– I ty musisz to robić za każdym razem, gdy pierzesz?
– Mówiłam ci, tylko przy praniu ręczników – odparła z uśmiechem, już bez irytacji. – Gdzieś ty był od bladego świtu? Jadłeś coś?
– Nad jeziorem Barcis.
– Co robiłeś? Bawiłeś się w wojsko? Całe ubranie miałeś utytłane. Wyglądało, jakbyś się tarzał po ziemi.
– Tarzałem się po ziemi – rzekł i zaczął opowiadać żonie o dniu spędzonym z Ambrogianim.
Trwało to dość długo, bo musiał nieustannie jej wyjaśniać, co z tym ma wspólnego Kayman, jego syn, „zaginięcie” karty informacyjnej chłopca i czasopismo medyczne, nadesłane pocztą. Wreszcie opowiedział o narkotykach ukrytych w mieszkaniu Fostera.
Kiedy skończył, Paola spytała:
– I oni tym ludziom powiedzieli, że ich syn jest uczulony na sok jakiegoś drzewa? Że wszystko w porządku? – Na potakujące skinienie głowy męża wybuchła: – Dranie! A jeśli u chłopca wystąpią inne objawy? Co wówczas powiedzą jego rodzicom?
– Inne objawy nie muszą wystąpić.
– Ale mogą. I co wtedy? Tamci powiedzą, że nie potrafią ustalić, co mu jest? Znowu zgubią kartę informacyjną?
Brunetti chciał wtrącić, że to nie jego wina, lecz zrezygnował.
Paola sama sobie uświadomiła, że jej wybuch nie miał sensu, i przeszła do konkretów.
– Co zamierzasz zrobić? – spytała.
– Bo ja wiem? – odparł i na chwilę umilkł. – Chciałbym porozmawiać z twoim ojcem.
– Z papą? Po co?
Komisarz zdawał sobie sprawę, na co się naraża, ale wiedział, że powie prawdę.
– Bo on o tym wie.
Paola bez zastanowienia przypuściła atak.
– Jak mam to rozumieć, że on o tym wie?! A niby skąd ma wiedzieć?! Co ty sobie myślisz?! Uważasz mojego ojca za międzynarodowego przestępcę, czy co?!
Umilkła wobec braku odpowiedzi. Za ich plecami wyłączyła się pralka. W kuchni zapanowała cisza. Odwróciwszy się, Paola wyjęła wilgotne ubranie, bez słowa ominęła męża i wyszła na taras. Tam ustawiła miskę na krześle i rozwiesiła pranie na sznurku. Kiedy wróciła do kuchni, rzekła:
– No cóż, może on zna ludzi, który coś o tym wiedzą. Sam do niego zadzwonisz, czy wolisz, żebym ja to zrobiła?
– Uważam, że będzie lepiej, jeśli ja zadzwonię.
– Więc się pośpiesz, Guido. Mama mówiła, że jutro wyjeżdżają na tydzień na Capri.
– Dobrze – odparł i poszedł do salonu, gdzie stał telefon.
Numer nakręcił z pamięci, dziwiąc się, że nigdy go nie zapomniał, choć raczej nie korzystał z niego częściej niż dwa razy do roku. Odebrała teściowa i jeśli nawet się zdziwiła, słysząc głos zięcia, nie dała tego odczuć. Bez żadnych pytań odpowiedziała, że hrabia Orazio jest w domu i że zaraz poprosi go do telefonu.
– Tak, Guido? – odezwał się hrabia, gdy podniósł słuchawkę.
– Ciekaw jestem, czy dziś po południu nie znalazłbyś dla mnie trochę czasu – rzekł Brunetti. – Chciałbym z tobą porozmawiać o pewnej sprawie, którą prowadzę.
– Viscardi? – spytał hrabia.
Komisarza zaskoczyło, że on o tym wie.
– Nie – odparł i tylko pomyślał, że z prośbą o informacje na temat Viscardiego byłoby mu znacznie łatwiej i właściwiej zwrócić się do teścia niż Fosca. – Idzie mi o coś innego, nad czym teraz pracuję.
Hrabia był zbyt dobrze wychowany, aby pytać, o co chodzi.
– Wybieramy się na proszoną kolację, ale gdybyś w tej chwili do nas wpadł, chyba znajdziemy jakąś wolną godzinkę. Odpowiada ci to, Guido?
– Tak, odpowiada. Niedługo przyjdę. I bardzo dziękuję.
– No i co? – spytała Paola, kiedy wrócił do kuchni.
W pralce, w morzu białych mydlin, zawzięcie się obracała nowa porcja prania.
– Idę do nich. Nie masz ochoty pójść ze mną, żeby zobaczyć się z matką?
W odpowiedzi Paola wskazała brodą pralkę.
– W porządku. Ja już lecę. Wychodzą na kolację, więc przypuszczam, że wrócę przed wieczorem. A może dziś i ty chciałabyś iść gdzieś na kolację?
Uśmiechnęła się do niego, kiwając głową.
– Dobrze. Wybierz jakiś lokal i telefonicznie zarezerwuj stolik. W dowolnej restauracji.
– W „Al Covo”?
Najpierw tamte buty, a teraz kolacja w „Al Covo”. Mieli tam świetną kuchnię i stosowne ceny. Uśmiechnął się.
– Zamów stolik na wpół do dziewiątej i spytaj dzieci, czy nie zechciałyby iść z nami.
Kiedy Brunetti dotarł do palazzo Falierów, jak zawsze stanął przed dylematem: czy skorzystać z żelaznego dzwonu, który wisiał na drewnianych drzwiach i wypełniał swoim głębokim dudnieniem cały otwarty dziedziniec, czy też, bardziej prozaicznie, ze zwykłego dzwonka. Wybrał drugą możliwość i po chwili jakiś głos z domofonu zapytał: