Выбрать главу

– Czy przed chwilą nie rozmawialiśmy o jednym z nich?

Teść milczał.

– Czy przed chwilą nie rozmawialiśmy o jednym z nich? – powtórzył Brunetti.

Hrabia skinął głową.

– Powiesz mi coś o ich wspólnych interesach?

– Mogę ci… Chcę ci tylko powiedzieć, że z żadnym z nich lepiej nie mieć do czynienia.

– A gdybym postanowił inaczej?

– Wolałbym, żebyś tego nie robił.

Brunetti nie mógł się powstrzymać i rzekł:

– A ja bym wolał, żebyś mi opowiedział o ich wspólnych interesach.

– Wobec tego znaleźliśmy się w impasie, nieprawdaż? – odparł hrabia niby lekko i swobodnie, ale jednak sztucznym tonem.

Nim komisarz zdążył otworzyć usta, usłyszeli jakiś szmer. Odwróciwszy się, ujrzeli wchodzącą hrabinę. Stukając pantoflami na wysokich obcasach, szybko podeszła do Brunettiego. Mężczyźni wstali.

– Guido, jak miło cię widzieć – odezwała się i pocałowała go w oba policzki.

– A, jest moja najdroższa – rzekł hrabia, pochylając się nad jej dłonią.

Są małżeństwem od czterdziestu lat, pomyślał komisarz, i on wciąż całuje ją w rękę, kiedy ona wchodzi do pokoju.

– Właśnie rozmawialiśmy o Chiarze – poinformował hrabia żonę, łagodnie się do niej uśmiechając.

– Tak – potwierdził Brunetti. – Akurat mówiliśmy o tym, jakie z Paolą mamy szczęście, że nasze dzieci są takie zdrowe.

Hrabia rzucił mu krótkie spojrzenie nad głową żony, która się uśmiechnęła do obu mężczyzn i rzekła:

– Owszem. Należy za to dziękować Bogu. Spotkało nas wielkie szczęście, że żyjemy w takim zdrowym kraju jak Włochy.

– Istotnie – zgodził się jej mąż.

– Co mam przywieźć dzieciom z Capri? – spytała hrabina.

– Wystarczy im twój bezpieczny powrót – z galanterią odparł Brunetti. – Wiesz, co się dzieje na południu.

Uśmiechnęła się do niego.

– Oj, Guido, przecież to całe gadanie o mafii nie może być prawdą. To tylko zmyślone historyjki. Wszystkie moje przyjaciółki tak uważają.

– No, skoro twoje przyjaciółki tak twierdzą, kochanie, to na pewno tak jest – powiedział hrabia i zwrócił się do zięcia: – Zajmę się twoją sprawą, Guido. Jeszcze dziś wieczorem zadzwonię do kilku osób, a ty, proszę, porozmawiaj ze swoim znajomym z Vicenzy. Żaden z was już nie musi zaprzątać sobie tym głowy.

Żona spojrzała nań pytająco.

– Drobiazg, najdroższa – wyjaśnił. – Po prostu Guido mnie prosił, żebym się zajął pewną sprawą. Nic ważnego. Zwykła biurokracja, przez którą ja chyba przebrnę szybciej niż on.

– Jakże jesteś uprzejmy, Orazio – pochwaliła męża hrabina, rozpromieniona wizją szczęśliwej rodziny. – Cieszę się, Guido, że pomyślałeś o tym, by go prosić o pomoc.

Hrabia wziął żonę pod rękę, mówiąc:

– A my moglibyśmy pomyśleć o wyjściu, najdroższa. Czy jest już motorówka?

– O tak. Przyszłam tu, żeby właśnie to ci powiedzieć, ale zapomniałam, bo pochłonęła mnie rozmowa. – Zwróciła się do Brunettiego: – Uściskaj ode mnie Paolę i ucałuj dzieci. Zadzwonię, kiedy dojedziemy na Capri. Ojej, a może na Ischię? Orazio, na którą wyspę się wybieramy?

– Na Capri, kochanie.

– W każdym razie zadzwonię. Do widzenia, Guido – powiedziała, wspinając się na palce, by go pocałować.

Hrabia wymienił z komisarzem uścisk dłoni. Wszyscy troje zeszli razem na dziedziniec. Gospodarze ruszyli w stronę kanału i wsiedli do motorówki, która na nich czekała przy pomoście. Brunetti wyszedł główną bramą i dokładnie zatrzasnął za sobą drzwi.

Rozdział 22

Poniedziałek był w komendzie normalnym dniem: przyprowadzono dwóch mieszkańców Afryki Północnej, bez zezwolenia sprzedających na ulicy okulary słoneczne i torebki, przyjęto zawiadomienia o dwóch włamaniach w różnych częściach miasta, wysłano wezwania do czterech właścicieli łodzi, które nie miały na pokładzie przepisowego sprzętu ratunkowego, i zatrzymano dwóch znanych narkomanów za to, że grozili lekarzowi, kiedy nie chciał im wypisać recept. Patta zjawił się o jedenastej, wezwał komisarza, by się dowiedzieć, czy są jakieś postępy w sprawie Viscardiego, nie ukrywał irytacji, gdy otrzymał odpowiedź negatywną, po półgodzinie wyszedł na obiad i wrócił dobrze po trzeciej.

Vianello zameldował Brunettiemu, że w sobotę tamten samochód nie przyjechał. Sierżant czekał godzinę z bukietem czerwonych goździków, stojąc koło przystanku autobusu numer pięć na Piazzale Roma, a w końcu zrezygnował, wrócił do domu i dał kwiaty żonie. Na kryminalistach nie można polegać, ale komisarz musiał dotrzymać umowy, więc zmienił rozkład dyżurów, by Vianello miał wolne dni w następny piątek i sobotę. Poprosił sierżanta, żeby się skontaktował z tamtym chłopakiem z Burano i ustalił, dlaczego kumple Ruffola nie przyjechali na spotkanie.

W drodze do biura Brunetti kupił wszystkie najważniejsze gazety i do południa większość z nich przeczytał, szukając choćby wzmianki o wysypisku nad jeziorem Barcis, Gamberetcie czy jakichkolwiek sprawach związanych ze śmiercią dwojga Amerykanów. W aktualnych wiadomościach jednak nie było nic na ten temat, więc komisarz przejrzał informacje sportowe i na tym tego dnia skończył pracę.

Nazajutrz rano znowu kupił gazety i zaczął dokładnie je czytać. Zamieszki w Albanii, Kurdowie, wybuch jakiegoś wulkanu, Hindusi wzajemnie się mordujący, tym razem nie z powodów religijnych, lecz politycznych, ale nic o znalezieniu trujących odpadów nad jeziorem Barcis.

Wiedział, że to niemądre, ale nie mógł się powstrzymać i zszedł do centrali telefonicznej, gdzie poprosił o numer amerykańskiej bazy w Vicenzy. Jeśli Ambrogiani zdołał coś ustalić o Gamberetcie, Brunetti chciał to wiedzieć jak najszybciej i już nie mógł się doczekać, aż major sam zadzwoni. Telefonista podał komisarzowi numer centrali oraz biura karabinierów. Brunetti znalazł automat na karty magnetyczne dopiero przy Riva degli Schiavoni. Wybrał numer karabinierów i poprosił majora Ambrogianiego, ale go nie zastał.

– A z kim mam przyjemność? – zapytał głos w słuchawce.

– Rossi z agencji ubezpieczeniowej – odparł komisarz. – Zadzwonię jeszcze raz po południu.

Nieobecność majora nie musiała niczego oznaczać, ale mogła.

Jak zwykle, kiedy się denerwował, Brunetti postanowił iść na spacer. Skręcił w lewo i nad kanałem pomaszerował do mostu, po którym się przedostał na wyspę Sant Elena. Obchodząc najdalsze dzielnice miasta, nie znalazł nic ciekawszego od tego, co już znał. Wrócił przez Castello, przeszedł pod murem Arsenału i dotarł na plac Świętego Jana i Pawła, czyli tam, gdzie wszystko się zaczęło. Umyślnie ominął campo, unikając miejsca, gdzie znaleziono i wyciągnięto z wody ciało Fostera. Skierował się prosto do Fundamenta Nuove, szedł nad kanałem, dopóki znów nie skręcił do miasta, minął Madonnę deli’ Orto, zauważył, że prace przy hotelu jeszcze trwają, i nagle znalazł się na Campo del Ghetto. Usiadł na ławce i obserwował przechodniów. Nie mieli zielonego pojęcia o tym, co się dzieje. Nie ufali rządowi, obawiali się mafii, niechętnie traktowali Amerykanów, ale w sposób ogólny, nie sprecyzowany. Włosi jak zawsze czuli, że jest źle, że tamci coś knują, lecz nie znali szczegółów, brakowało im dowodów. Z wielosetletniego doświadczenie wiedzieli jednak, że istnieje ich mnóstwo, lecz jednocześnie brutalna rzeczywistość dowodziła, że bez względu na to, jaki rząd jest u władzy, zawsze zdoła ukryć przed obywatelami wszelkie dowody swojej winy. Komisarz zamknął oczy i wygodniej usiadł na ławce, ciesząc się słońcem. Kiedy je otworzył, spostrzegł siostry Mariani, idące przez campo. Musiały już przekroczyć siedemdziesiątkę, ale obie miały pantofle na wysokich obcasach, włosy do ramion i usta umalowane jasnokarminową szminką. Wszyscy znali ich historię, choć zapewne nikt nie pamiętał szczegółów. W czasie wojny mąż jednej z nich, katolik, zadenuncjował ją policji i obie zabrano do jednego z obozów koncentracyjnych. Już nikt nie pamiętał, czy był to Oświęcim, Bergen-Belsen, a może Dachau, ale to nieważne. Nie wiadomo, jak zdołały przeżyć wszystkie okropności, lecz po wojnie wróciły do miasta i oto teraz, niemal pięćdziesiąt lat później, idą ramię w ramię przez Campo del Ghetto, a każda ma we włosach jaskrawożółtą wstążkę. Siostry Mariani odczuły skutki knowań i z pewnością widziały dowody ludzkiej winy, jednakże w kwiecistych sukienkach spacerują po Wenecji w pełnym słońcu spokojnego popołudnia.