Выбрать главу

Brunetti zdawał sobie sprawę, że niepotrzebnie staje się sentymentalny. Kusiło go, by iść do domu, ale wrócił do komendy wolnym krokiem, bo wcale mu się tam nie śpieszyło.

Na biurku znalazł wiadomość: „Proszę się ze mną skontaktować w sprawie Ruffola. V.”, więc natychmiast zszedł do Vianella.

Sierżant rozmawiał z jakimś młodym mężczyzną siedzącym na krześle przed biurkiem. Ujrzawszy przełożonego, Vianello powiedział do młodzieńca:

– To pan komisarz Brunetti, który zna tę sprawę lepiej niż ja.

Młody człowiek wstał, ale się nie kwapił z podawaniem ręki.

– Dzień dobry, dottore. Przyszedłem tu, bo on mi kazał – powiedział, zostawiając domyślności Brunettiego, kto to jest ów „on”.

Młodzian był niski, krępy i miał nieproporcjonalnie duże dłonie, już poczerwieniałe i opuchnięte, choć nie wyglądał na więcej niż szesnaście lat. Gdyby ręce chłopaka niedostatecznie wskazywały, że jest rybakiem z Burano, świadczyłaby o tym jego gwara z falującą intonacją. Na Burano albo łowi się ryby, albo robi koronki, dłonie chłopca zaś wykluczały tę ostatnią możliwość.

– Proszę usiąść – rzekł komisarz, przysuwając sobie drugie krzesło.

Matka chłopaka niewątpliwie dobrze go wychowała, zajął swoje miejsce bowiem dopiero wówczas, gdy zrobili to obaj policjanci, i siedział prosto, trzymając ręce za plecami.

Kiedy zaczął mówić chropawym narzeczem z zewnętrznych wysp, nie zrozumiałby go żaden Włoch, który się nie urodził w Wenecji. Brunetti się zastanawiał, czy chłopak w ogóle umie mówić po włosku, ale całkiem stracił zainteresowanie sprawami języka, gdy chłopak powiedział:

– Ruffolo znowu zadzwonił do mojego kolegi i on zadzwonił do mnie, a ja obiecałem panu sierżantowi, że go zawiadomię, jeśli mój kolega znów się odezwie, no i przyszedłem, żeby mu to powiedzieć.

– Co mówił twój kolega?

– Że Ruffolo chce z kimś rozmawiać. Boi się. – Umilkł i zerknął na obu policjantów, by sprawdzić, czy spostrzegli, że wypsnęła mu się ta uwaga. Uznał, że nie, więc mówił dalej: – To znaczy mojemu koledze się wydawało, że on się boi, ale chciał mi tylko powiedzieć, ten mój kolega, że Peppino chce z kimś rozmawiać, ale że sierżant to za mało. Chce rozmawiać z kimś wyżej.

– Czy twój kolega wspomniał, dlaczego Ruffolowi zależy na tej rozmowie?

– Nie, proszę pana, ale chyba matka mu kazała.

– Znasz Ruffola?

Chłopak wzruszył ramionami.

– Czego on może się bać?

Kolejne wzruszenie ramion prawdopodobnie oznaczało, że pytany nie wie.

– Ruffolo myśli, że jest cwaniak. Ciągle się przechwala ludźmi, których zapoznał w czasie odsiadki, i swoimi ważnymi kumplami. Kiedy dzwonił, mówił mi, że chce się zgłosić na policję i że ma jakieś rzeczy na wymianę – oznajmił chłopak, zapominając o fikcyjnym koledze. – Powiedział, że chętnie byście je dorwali i że to dobry towar.

– Nie mówił, co to za rzeczy?

– Nie, ale kazał wam powiedzieć, że jest tego trzy sztuki i że wy to zrozumiecie.

Brunetti zrozumiał: Guardi, Monet i Gauguin.

– Gdzie on chce się spotkać z tą osobą?

Nagle chłopak jakby sobie uświadomił, że przed władzami już nie może się zasłaniać fikcyjnym kolegą, umilkł i nerwowo rozejrzał się dokoła.

– Znacie to przejście przy Arsenale? – zapytał.

Obaj policjanci skinęli głowami. To betonowe przejście ma co najmniej pół kilometra i łączy stocznie w Arsenale z przystankiem vaporetto „Celestia”, biegnąc około dwóch metrów nad wodami laguny.

– On powiedział, że tam będzie, w tej części, gdzie koło mostu jest taka mała plaża od strony Arsenału. Jutro o północy.

Brunetti i Vianello wymienili spojrzenia nad głową chłopca. Sierżant poruszył ustami, jakby wymawiał słowo „Hollywood”.

– A konkretnie z kim on chce się tam spotkać?

– Z kimś ważnym. Powiedział, że właśnie dlatego nie zjawił się w sobotę, bo sierżant to za mało.

Wyglądało na to, że Vianello przyjął te słowa z wdzięcznością.

Brunetti na moment popuścił wodze fantazji, wyobrażając sobie Pattę z jego onyksową cygarniczką, laską oraz, jako że ostatnie wieczory były mgliste, ubranego w nieprzemakalny płaszcz z artystycznie postawionym kołnierzem, czekającego na przejściu pod Arsenałem, kiedy dzwony San Marco wybijają północ. Dla ubarwienia tego obrazu kazał Patcie się spotkać nie z Ruffolem, który mówił po włosku, lecz z tym prostym chłopakiem z Burano, co się skończyło zderzeniem jego szeleszczącej gwary z niewyraźną sycylijską wymową zastępcy komendanta, podczas gdy obu smagał nocny wiatr znad laguny.

– Komisarz mu wystarczy? – zapytał Brunetti.

Chłopak niepewnie podniósł wzrok, nie wiedząc, czy to nie żart.

– Tak, proszę pana – odparł uznając, że należy odebrać to serio.

– A zatem jutro o północy?

– Tak, proszę pana.

– Czy Ruffolo mówił, czy powiedział twojemu koledze, że przyniesie te rzeczy ze sobą?

– Nie, proszę pana, nie mówił. Powiedział tylko, że będzie o północy na tym moście, koło mostu. Przy tej małej plaży.

Brunetti ją sobie przypomniał, ale właściwie to nie była plaża – po prostu pływy naniosły pod mur Arsenału trochę piasku i żwiru, tworząc miejsce, gdzie fale wyrzucały plastikowe butelki i stare buty, pokryte oślizgłymi wodorostami.

– Jeśli twój kolega znowu skontaktuje się z Ruffolem, niech mu powie, że tam będę.

Zadowolony, że załatwił sprawę, chłopak wstał, niezgrabnie się ukłonił policjantom i wyszedł z pokoju.

– Prawdopodobnie idzie szukać telefonu, by zadzwonić do Ruffola i powiedzieć, że przekazał wiadomość – odezwał się Vianello.

– Właśnie na to liczę. Nie mam ochoty stać godzinę i niepotrzebnie na niego czekać, gdyby się nie zjawił.

– Chce pan, żebym z panem poszedł? – zaproponował sierżant.

– Owszem. Myślę, że tak – odpowiedział Brunetti, wiedział bowiem, że nie jest bohaterem, lecz natychmiast się zreflektował: – To chyba nie jest najlepszy pomysł. On postawi swoich kumpli przy obu końcach przejścia, a tam nigdzie nie można się ukryć, tak żeby was nie zobaczyli. Poza wszystkim, Ruffolo nie jest groźny. Nigdy nie posuwał się do rękoczynów.

– Mógłbym tam iść i zapytać, czyby mi nie pozwolili schować się w którymś budynku.

– Nie, moim zdaniem to nie jest dobre rozwiązanie. On na pewno to uwzględni, więc prawdopodobnie jego kumple będą się tam kręcić i zwracać uwagę właśnie na takie rzeczy.

Brunetti próbował sobie przypomnieć, jak wygląda teren wokół przystanku „Celestia”, ale pamiętał jedynie anonimowe bloki mieszkalne w rejonie prawie całkowicie pozbawionym sklepów i barów. W istocie, gdyby nie laguna, nikt by nie powiedział, że to Wenecja – wszędzie nowe domy, którym brakowało charakteru i indywidualności. Równie dobrze można by sądzić, że to Mestre czy Marghera.