Выбрать главу

– Tak, un’ ombra, a i owszem, chętnie się napiję.

Weszli do baru, który akurat mijali. Viscardi zamówił dwa kieliszki białego wina, a gdy je podano, jeden wręczył Brunettiemu, drugi uniósł, pochylił w jego stronę i rzekł:

– Cin, cin!

Komisarz odpowiedział mu skinieniem głowy.

Wino okazało się ostre w smaku i w ogóle było niedobre. Brunetti by je zostawił, gdyby był sam. Jednakże wypił następny łyk, spojrzał w oczy fundatora i się uśmiechnął.

– W ubiegłym tygodniu rozmawiałem z pańskim teściem – powiedział Viscardi.

Komisarza już od dawna ciekawiło, jak długo teść będzie to załatwiał. Znowu wypił niewielki łyk wina.

– Tak?

– Musieliśmy omówić kilka spraw.

– Aha.

– Kiedy skończyliśmy rozmawiać o interesach, hrabia napomknął, że jest z panem skoligacony. Przyznaję, że to mnie zdziwiło – powiedział Viscardi tonem wskazującym, że był zaskoczony, dlaczego hrabia pozwolił swojej córce wyjść za policjanta, zwłaszcza tego. Natychmiast jednak się zreflektował, choć nieco zbyt późno, i dodał z uśmiechem: – Rozumie pan, zdziwił mnie taki zbieg okoliczności.

– Oczywiście.

– Fakt, że się o tym dowiedziałem, szczerze mówiąc, dodał mi odwagi.

Brunetti spojrzał na niego pytająco.

– Chciałem powiedzieć, że dzięki temu mogę rozmawiać z panem otwarcie. Naprawdę mogę?

– Ależ bardzo proszę.

– W takim razie muszę przyznać, że kilka rzeczy w śledztwie budzi mój niepokój.

– Na przykład jakie, signor?

– Do nie najmniej błahych należy sposób, w jaki mnie traktowali pańscy policjanci – odparł Viscardi z uśmiechem pełnym udawanej życzliwości. Umilkł, wypił niewielki łyk wina i spróbował ponownie się uśmiechnąć, tym razem nie ukrywając, że robi to z przymusem. -Liczę, że mogę rozmawiać z panem szczerze, commissario.

– Naturalnie, signor Viscardi. Niczego więcej nie pragnę.

– W takim razie pozwolę sobie stwierdzić, że pańscy policjanci traktowali mnie bardziej jak podejrzanego niż ofiarę napaści. – Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, Viscardi dodał: – Chodzi mi o to, że do szpitala przyszło ich dwóch i obaj zadawali pytania, które prawie nie miały związku ze sprawą.

– A o co pana pytali?

– Jeden zapytał, czy wiem, co to były za obrazy, zupełnie jak gdybym ich nie znał. Drugi zaś spytał, czy znam tego młodego człowieka ze zdjęcia, i wydawał się wątpić, kiedy powiedziałem, że nie.

– Ta kwestia jest już wyjaśniona – odparł Brunetti. – On nie miał z tym nic wspólnego.

– Nie macie innych podejrzanych?

– Niestety nie – odpowiedział komisarz, zastanawiając się, dlaczego Viscardi tak szybko stracił zainteresowanie dla młodego człowieka ze zdjęcia. – Wspomniał pan, że niepokoi pana kilka rzeczy. To była jedna. Czy mógłbym prosić o wymienienie pozostałych?

Viscardi uniósł kieliszek do ust, ale go opuścił, nie napiwszy się wina, i rzekł:

– Dowiedziałem się, że wypytywano o mnie i o moje sprawy.

Brunetti wytrzeszczył oczy, udając zdziwienie.

– Mam nadzieję, że pan mnie nie podejrzewa o wścibianie nosa w pańskie prywatne życie, signor.

Viscardi nagle odstawił kieliszek, wciąż prawie pełny.

– Co za świństwo – powiedział wyraźnie i widząc zdziwione spojrzenie komisarza, dodał: – Oczywiście, chodzi mi o wino. Chyba nie wybrałem najlepszego lokalu.

– Tak, rzeczywiście nie jest zbyt dobre – przyznał Brunetti, stawiając swój pusty kieliszek obok kieliszka Viscardiego.

– Powtarzam, commissario, wypytywano o moje interesy. Z takiego wypytywania nic dobrego nie wyniknie. Obawiam się, że dalsze naruszanie mojej prywatności zmusi mnie do szukania pomocy pewnych moich przyjaciół.

– A co to za przyjaciele, signor Viscardi?

– Wymienianie ich nazwisk świadczyłoby, że jestem zarozumiały. Oni jednak zajmują na tyle wysokie stanowiska, że mogą zadbać o to, bym się nie stał ofiarą biurokratycznych szykan. Jeśli takie rzeczy będą dalej trwały, jestem pewien, że oni zaczną interweniować, by je powstrzymać.

– To brzmi jak groźba, signor Viscardi.

– Niech pan nie przesadza, dottore Brunetti. Ja bym to nazwał dobrą radą. Co więcej, również pański teść tak uważa. Wiem, że mówię w jego imieniu, oświadczając panu, że najrozsądniej byłoby skończyć z tym wypytywaniem. Powtarzam: nic dobrego z tego nie wyniknie dla żadnej osoby, która się mną zbytnio interesuje.

– Nie jestem pewien, czy z pańskich interesów, signore, w ogóle może wyniknąć coś dobrego.

Viscardi nagle wyciągnął z kieszeni kilka banknotów i rzucił je na kontuar, nawet nie pytając, ile kosztowało wino. Odwróciwszy się bez słowa, podszedł do drzwi. Brunetti ruszył za nim. Na dworze zaczęło padać, wiatr miotał jesiennymi liśćmi. Viscardi zatrzymał się przy drzwiach, ale tylko na tyle, ile mu zajęło postawienie kołnierza płaszcza. Nic nie mówiąc i nie oglądając się na komisarza, wyszedł na deszcz i niebawem zniknął za rogiem.

Brunetti przez chwilę stał w progu, a wreszcie widząc, że nie ma innej rady, wyjął parasolkę z gazety, którą elegancko złożył, i wyszedł na ulicę. Otworzywszy parasolkę nad głową, podniósł wzrok i zobaczył wesołe różowe słoniki tańczące na plastikowym pokryciu. Ze smakiem kwaśnego wina w ustach ruszył do domu na obiad.

Rozdział 24

Po południu Brunetti wrócił do komendy, odebrawszy od Chiary swój czarny parasol. Około godziny załatwiał korespondencję, a potem wyszedł oświadczając, że się umówił, choć od spotkania z Ruffolem dzieliło go jeszcze ponad sześć godzin. Kiedy znalazł się w domu, zawiadomił żonę o tym spotkaniu. Pamiętając dawne rozmowy o Ruffolu, Paola zgodziła się z mężem, że to jakiś melodramatyczny wygłup, najwyraźniej skutek zbyt częstego oglądania telewizji w więzieniu. Komisarz nie widział Ruffola od czasu, gdy zeznawał przeciwko niemu w sądzie, lecz przypuszczał, że chyba niewiele się zmienił i w dalszym ciągu jest dobrotliwym, nieostrożnym kłapouchem, któremu aż za bardzo się śpieszy z załatwieniem, jego zdaniem, najlepszego interesu w życiu.

O jedenastej Brunetti spojrzał z balkonu w niebo i zobaczył gwiazdy. Wychodząc z domu pół godziny później, zapewnił Paolę, że prawdopodobnie wróci przed pierwszą, i poprosił, by na niego nie czekała. Gdyby Ruffolo oddał się w ręce władz, trzeba będzie zabrać go do komendy, a składanie zeznań i nakłanianie go do ich podpisania może potrwać wiele godzin. Komisarz obiecał zadzwonić, jeśli tak się stanie, wiedział jednak, że ona raczej nie usłyszy telefonu, a nie chciał budzić dzieci.

Po dziewiątej tramwaje wodne linii numer pięć już nie kursowały, na umówione miejsce musiał więc dotrzeć piechotą. Nie miał nic przeciwko temu, zwłaszcza w taką piękną księżycową noc. Swoim zwyczajem nie myślał o tym, dokąd idzie – nogi, nawykłe do spacerów, same go niosły najkrótszą drogą. Przeszedł Rialto, Campo Santa Marina, a potem skierował się w stronę San Francesco delia Vigna. Jak zwykle o tej porze, miasto było dosłownie opustoszałe; napotkał nocnego stróża, który wsuwał niewielkie pomarańczowe karteczki pod żaluzje sklepów na dowód, że nocą czuwał. Mijając jakąś restaurację, komisarz zerknął do środka i zobaczył kelnerów w białych marynarkach – stłoczeni wokół stolika, pili ostatniego drinka przed powrotem do domu. Widział też koty. Spokojnie siedziały, leżały albo krążyły wokół fontann. Nie w głowie im polowanie, choć szczurów było mnóstwo. Nie zwracały na nie uwagi, doskonale wiedząc, że o określonej porze ludzie przyniosą im jedzenie, całkowicie przekonane, że ten obcy do nich nie należy.