Karaczencew już po raz drugi, tylko nieco składniej i spokojniej, przedstawił to, co udało się wyjaśnić.
– Churtinski przyszedł do pracy jak zwykle o dziesiątej. Wyglądał normalnie, sekretarz nie zauważył żadnych oznak rozstroju nerwowego czy też podniecenia. Radca dworu zapoznał się z korespondencją i zaczął przyjmować petentów. Mniej więcej za pięć jedenasta podszedł do sekretarza oficer żandarmerii, który przedstawił się jako kapitan Piewcow, kurier z Petersburga, który przybywa do radcy dworu w pilnej sprawie. Kapitan trzymał w ręce brązową teczkę, która według jego słów wyglądała dokładnie tak samo jak skradziona. Piewcowa niezwłocznie wpuszczono do gabinetu, przyjęcia przerwano. Wkrótce wyjrzał Churtinski i zabronił wpuszczać kogokolwiek, póki sam nie zawoła, i w ogóle pod żadnym pozorem nie przeszkadzać. Według tego, co mówił sekretarz, jego szef wyglądał na niezwykle wzburzonego. Po dziesięciu minutach kapitan wyszedł i powiedział, że pan radca dworu jest zajęty przeglądaniem tajnych papierów i nie wolno mu przeszkadzać. A w kwadrans później, dwadzieścia po jedenastej, byliśmy tam już obaj z Erastem Pietrowiczem.
– Co powiedział lekarz? Czy to nie zabójstwo?
– Mówi, że to typowy obraz świadczący o samobójstwie przez powieszenie. Przywiązał do szyi sznur od framugi i zeskoczył. Charakterystyczne złamanie kręgów szyjnych. A i list, sam książę widzi, nie pozostawia wątpliwości. Fałszerstwo wykluczone.
Generał-gubernator przeżegnał się i zauważył filozoficznie:
– „I rzuciwszy one srebrniki w świątyni, odszedł, a odszedłszy, powiesił się”. Teraz, panowie, los zbrodniarza jest w ręku Sędziego sprawiedliwszego niż ja i wy.
Erastowi Pietrowiczowi wydało się, że podobne rozwiązanie jest dla księcia najwygodniejsze ze wszystkich. Za to oberpolicmajster wyraźnie upadł na duchu: myślał, że uchwycił akurat nitkę, która doprowadzi go do kłębka, a tu nitka trach – urwała się.
Sam asesor kolegialny rozmyślał nie o tajemnicach państwowych i kłótniach między resortami, tylko o zagadkowym kapitanie Piewcowie. Było absolutnie oczywiste, że to właśnie on czterdzieści minut przed odwiedzinami u Churtinskiego wyłudził od biednego Masy nieszczęsny milion. Z Małej Nikickiej kapitan żandarmerii (czy raczej, jak skłonny był przyjąć Fandorin, ktoś, kto przebrał się w granatowy mundur) ruszył prosto na Twerską. Sekretarz przyjrzał mu się lepiej niż adiutant oberpolicmajstra i opisał następująco: wzrost mniej więcej dwa arszyny siedem werszków, szerokie ramiona, włosy barwy słomkowej. Znak szczególny: bardzo jasne, niemal przezroczyste oczy. Ten szczegół sprawił, że Erast Pietrowicz aż się skulił. Z człowiekiem, który miał dokładnie takie oczy, zetknął się jako młodzieniec; nie lubił jednak wspominać tamtej historii, bo zbyt wiele go kosztowała. Zresztą niedobre wspomnienie nie miało związku ze sprawą, tak że czym prędzej odegnał ponury cień.
Pytania układały się w następujący łańcuch: Czy rzeczywiście ten człowiek jest żandarmem? Jeśli tak (a tym bardziej, jeśli nie), to jaka jest jego rola w sprawie Sobolewa? A najważniejsze – skąd taka niesamowita wszechwiedza, takie fantastyczne wszędobylstwo?
Akurat w tym czasie generał-gubernator również postawił pytania, które go interesowały. Brzmiały jednak trochę inaczej:
– I cóż, panowie detektywi? O czym według was mam powiadomić „górę”? Sobolew został zabity czy umarł własną śmiercią? Czym Churtinski zajmował się tuż pod naszym, to znaczy pańskim, Jewgieniju Osipowiczu, nosem? Gdzie się podział milion? Kim jest ów Piewcow? – W głosie księcia za zewnętrzną dobrodusznością wyczuwało się nutę groźby. – Cóż pan powie, ekscelencjo, nasz drogi obrońco?
Wzburzony generał otarł chustką spocone czoło.
– W moim urzędzie nie ma żadnego Piewcowa. Może naprawdę przyjechał z Petersburga i załatwiał sprawy z Churtinskim wprost, pomijając instancję gubernialną. Myślę, że było tak… – Karaczencew nerwowo pociągnął za jeden ze swych rudych bokobrodów. – Churtinski w tajemnicy przed panem i przede mną… – oberpolicmajster przełknął ślinę -…wypełniał jakieś poufne zlecenia z góry. Należała do nich także opieka nad przyjazdem Sobolewa. Do czego to było potrzebne, nie wiem. Oczywiście Churtinski skądś się dowiedział, że Sobolew ma przy sobie olbrzymią sumę pieniędzy, a jego świta nie ma o tym pojęcia. W nocy z czwartku na piątek ktoś zameldował Churtinskiemu o nagłej śmierci Sobolewa w hotelu „Anglia” – prawdopodobnie agenci, prowadzący cichą obserwację kroków generała, no i… jak wiemy, radca dworu był chciwy i nie przebierał w środkach. Uległ pokusie zawładnięcia taką gotówką i posłał kasiarza Misze Malutkiego, swego poplecznika, żeby wykradł teczkę z sejfu. Tyle że afera, którą sprokurował Churtinski, została wykryta przez kapitana Piewcowa, który najprawdopodobniej miał za zadanie obserwować obserwatora – u nas w resorcie często tak się robi. Piewcow odzyskał teczkę, zjawił się u Churtinskiego i zarzucił mu złodziejstwo oraz podwójną grę. Od razu po wyjściu kapitana radca dworu zrozumiał,, że to już koniec, pokajał się w liście pożegnalnym, a potem powiesił… To jedyne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi do głowy.
– Cóż, to brzmi dosyć prawdopodobnie – przyznał Dołgorukoj. – Co pan proponuje?
– Natychmiast wysłać zapytanie do Petersburga w odniesieniu do osoby i pełnomocnictw kapitana Piewcowa. A my z Erastem Pietrowiczem zajmiemy się na razie oględzinami papierów samobójcy. Wezmę do siebie zawartość jego sejfu, a pan Fandorin przestudiuje notes Churtinskiego.
Asesor kolegialny mimo woli się uśmiechnął, bo generał podzielił zdobycz nader sprytnie: w jednej połowie zawartość całego sejfu, a w drugiej zwyczajne notatki służbowe.
Dołgorukoj pobębnił palcami po stole i machinalnie poprawił perukę, która trochę się przekrzywiła.
– Widzę, Jewgieniju Osipowiczu, że pańskie wnioski sprowadzają się do następującej rzeczy: Sobolew nie został zabity, tylko umarł naturalną śmiercią. Churtinski jest ofiarą własnej interesowności. Piewcow to człowiek z Petersburga. Czy pan, Eraście Pietrowiczu, zgadza się z tymi wnioskami?
Fandorin odrzekł krótko:
– Nie.
– Ciekawe – ożywił się gubernator. – Nuże, mów pan, coś tam powyliczał – „to raz”, „to dwa”, „to trzy”.
– Pozwoli pan, wasza książęca mość… – Młody człowiek zamilkł, widocznie dla lepszego efektu, i zaczął zdecydowanym tonem: – Generał Sobolew uczestniczył w jakimś tajnym przedsięwzięciu, którego istota na razie nie jest dla nas jasna. D-dowody? W tajemnicy przed wszystkimi zebrał olbrzymią sumę – to raz. W sejfie hotelowym przechowywano tajne papiery, które świta generała ukryła przed władzami – to dwa. Sam fakt dyskretnej obserwacji Sobolewa – a myślę, że Jewgienij Osipowicz ma rację i taką obserwację prowadzono – to trzy. – Erast Pietrowicz dodał w myśli: „Świadectwo panny Gołowin – to cztery”, ale nie wplątał w to dochodzenie nauczycielki z Mińska. – Nie wyciągam na razie wniosków, odważę się natomiast wysunąć p-pewne przypuszczenia. Sobolew został zabity. W jakiś przemyślny sposób, imitujący śmierć naturalną. Churtinski jest ofiarą chciwości, bezkarność sprawiła, że stracił głowę. Tutaj znowu zgadzam się z Jewgienijem Osipowiczem. A prawdziwy przestępca, główna zakulisowa sprężyna – to ten, którego znamy jako „kapitana Piewcowa”. Tego człowieka śmiertelnie przestraszył się Churtinski, chytrus i z-zbój, jakich mało. Ten człowiek ma teczkę. „Piewcow” wszystko wie i wszędzie zdąży. Taka nadprzyrodzona zręczność bardzo mi się nie podoba. Blondyn z jasnymi oczami, który dwukrotnie pokazał się w mundurze żandarma – oto kogo za wszelką cenę należy odnaleźć.