Выбрать главу

Oberpolicmajster zmęczonym ruchem przetarł oczy.

– Nie wykluczam, że Erast Pietrowicz ma rację, a ja się mylę. W sprawie dedukcji pan asesor kolegialny może mi dać sto punktów for.

Książę, pochrząkując, wstał zza stołu, podszedł do okna i przez pięć minut patrzył na ekwipaże, które jak rzeka płynęły ulicą Twerską. Odwrócił się i w niezwykłej dlań służbowej manierze powiedział:

– Zamelduję górze. Niezwłocznie, szyfrowaną depeszą. Kiedy tylko odpowiedzą – zawezwę panów. Proszę być u siebie, nigdzie się nie oddalać. Jewgieniju Osipowiczu, gdzie pan urzęduje?

– U siebie, na bulwarze Twerskim. Będę grzebał w papierach Churtinskiego.

– Będę w „Dussault” – zameldował Fandorin. – Szczerze mówiąc, padam z nóg. Nie spałem prawie dwie doby.

– Niech pan idzie, kochaneczku, pośpi ze dwie godzinki. I niech się pan doprowadzi do porządku. Przyślę po pana.

Erast Pietrowicz właściwie nie zamierzał się kłaść, ale odświeżyć w lodowatej kąpieli – i owszem; potem nieźle byłoby wziąć masaż. A sen… Co tam myśleć o śnie, kiedy dzieją się takie rzeczy! Któż by zasnął?

Fandorin otworzył drzwi do pokoju i odskoczył do tyłu – prosto pod nogi rzucił mu się Masa, przypadł owiniętą łepetyną do podłogi i zaczął powtarzać:

– Panie, nie ma dla mnie przebaczenia, nie ma przebaczenia, nie ma przebaczenia. Nie ustrzegłem pańskiego onsi i nie umiałem ochronić ważnej skórzanej teczki. Ale to wcale nie koniec moich występków. Nie byłem w stanie znieść hańby i chciałem zadać sobie śmierć, w dodatku ośmieliłem się użyć pańskiego miecza, ale miecz się złamał i tym samym popełniłem jeszcze jedną straszną zbrodnię.

Na stole leżała przełamana na pół paradna szpadka.

Erast Pietrowicz usiadł na podłodze obok nieszczęśnika. Ostrożnie pogłaskał go po głowie – nawet przez ręcznik wyczuwało się olbrzymi guz.

– Masa, nie jesteś niczemu winien. Gruszyn-sensei zginął przeze mnie, nigdy sobie tego nie wybaczę. Z teczką też nie ty zawiniłeś. Nie stchórzyłeś, nie okazałeś słabości. Po prostu tutaj jest inne życie i inne reguły, do których jeszcze nie przywykłeś. A szpada to głupstwo, drut do robótek, nie można się nią zabić. Kupimy inną, kosztuje pięćdziesiąt rubli. To nie jest miecz rodowy.

Masa wyprostował się, po jego wykrzywionej twarzy płynęły łzy.

– A jednak nalegam, panie. Nie mogę teraz żyć, jeśli tak straszliwie pana zawiodłem. Zasłużyłem na karę.

– Dobrze – westchnął Fandorin. – Nauczysz się na pamięć następnych dziesięciu stron słownika.

– Nie, dwudziestu!

– Dobrze. Ale nie teraz, tylko potem, kiedy głowa ci się zagoi. Na razie przygotuj lodowatą wannę.

Masa pobiegł na dół z pustym wiadrem, a Erast Pietrowicz usiadł przy stole i otworzył notes Churtinskiego. To właściwie nie był notes, tylko angielski Schedule-book, kalendarz – dziennik, z jedną stroną na każdy dzień. Niezła rzecz, Fandorin takie już widywał. Zaczął go kartkować bez specjalnej nadziei na coś istotnego. Wszystko, co tajne i ważne, radca dworu przechowywał oczywiście w sejfie, a do książki wpisywał różne drobiazgi, żeby nie zapomnieć – godziny spotkań służbowych, audiencji, raportów. Liczne osoby były oznaczone jedną lub dwiema literami. Trzeba będzie wszystko to przestudiować. Asesor kolegialny zatrzymał wzrok na 4th July, Tuesday (to znaczy po naszemu 22 czerwca, wtorek), zaciekawiony dziwnym podłużnym kleksem. Do tej pory w książce nie było żadnego kleksa, nawet jednej poprawki – najwidoczniej Churtinski odznaczał się wyjątkową starannością. Kształt kleksa też wydawał się dziwaczny – jak gdyby atrament nie kapnął z pióra, tylko został specjalnie rozmazany. Fandorin obejrzał kartkę pod światło. Nie, nie da się odczytać. Ostrożnie przesunął palcem po kleksie. Zdaje się, że coś tam było napisane. Nieboszczyk używał stalówki, mocno przyciskał pióro. Ale odczytać zapisu nie sposób.

Masa przyniósł wiadro lodu; w łazience rozległ się huk, potem zaszumiała woda. Erast Pietrowicz wziął sakwojaż z narzędziami i wyjął potrzebne przybory. Odwrócił stronicę z kleksem, z drugiej strony przyłożył kartkę najcieńszego papieru ze słomy ryżowej i kilka razy przejechał po nim kauczukowym wałeczkiem. Papier nie był zwyczajny, tylko nasączony specjalnym roztworem, reagującym na najmniejsze nierówności powierzchni. Drżącymi z niecierpliwości palcami asesor kolegialny uniósł papier. Na matowym tle zarysowały się słabe, ale wyraźne litery: Metropol No 19 Klonow.

Zapisane 22 czerwca. Co było wtedy? Dowodzący czwartym korpusem piechoty generał Sobolew zakończył manewry i napisał raport w sprawie urlopu. A w hotelu „Metropol”, w numerze dziewiętnastym, mieszkał jakiś pan Klonow. Czy coś łączy te dwa fakty? Prawdopodobnie nie. Ale po co w takim razie Churtinski zamazywałby nazwisko i adres? Bardzo ciekawe.

Erast Pietrowicz rozebrał się i wlazł do lodowatej wody, która od razu uwolniła go od ubocznych myśli i, jak zazwyczaj, kazała mu skupić wszystkie siły duchowe i fizyczne. Fandorin zanurzył się z głową i doliczył do stu dwudziestu, a kiedy wystawił głowę i otworzył oczy, krzyknął i zalał się szkarłatem: na progu łazienki stała zdumiona i też zawstydzona małżonka jaśnie oświeconego księcia Eugeniusza Lichtenburskiego.

– Proszę wybaczyć, monsieur Fandorin – wyszeptała hrabina po francusku. – Pański służący wpuścił mnie do pokoju i wskazał te drzwi. Myślałam, że tu jest pański gabinet…

Ponieważ dobre wychowanie nie pozwala siedzieć w obecności damy, Erast Pietrowicz zerwał się na równe nogi; ale w tejże sekundzie, ogarnięty paniką, chlupnął z powrotem do wody. Hrabina, dosłownie cała w pąsach, wycofała się za drzwi.

– Masa! – ryknął Fandorin z wściekłością. – Masa!!!

Łajdak i kat przyszedł ze szlafrokiem w rękach i ukłonił się.

– Czego pan sobie życzy, proszę pana?

– Ja ci dam „czego życzy”! – wrzeszczał Erast Pietrowicz, zupełnie nad sobą nie panując. – Każę ci za to rozpruć sobie brzuch! I nie żadną szpadą, tylko pałeczką do ryżu! Mówiłem ci, bałwanie, że w Europie wanna to sprawa intymna! Postawiłeś mnie w idiotycznym położeniu, a pani płonie teraz ze wstydu! – Asesor kolegialny przeszedł na rosyjski i krzyknął: – Proszę wybaczyć! Niech się pani rozgości, hrabino, zaraz przyjdę! – I znowu po japońsku: – Ty przeklęta pokrako, podaj spodnie, koszulę i surdut!

Wszedł do pokoju już całkiem ubrany i z przedziałkiem bez zarzutu, ale ciągle jeszcze zaczerwieniony. Nie wiedział, jak po czymś takim spojrzy damie w oczy. Ale wbrew oczekiwaniom hrabina zupełnie się uspokoiła i z ciekawością oglądała rozwieszone na ścianach grawiury japońskie. Zerknęła na skonfundowaną twarz urzędnika i w jej niebieskich, sobolewowskich oczach mignęła wesoła iskierka, która zresztą od razu ustąpiła miejsca absolutnej powadze.

– Panie Fandorin, ośmieliłam się przyjść do pana, dlatego że jest pan starym towarzyszem Michela i prowadzi śledztwo w sprawie jego śmierci. Mąż wyjechał wczoraj wieczorem z wielkim księciem. Jakieś pilne sprawy. A ja mam zawieźć ciało brata do majątku, żeby je pogrzebać. – Zinaida Dmitrijówna zamilkła, jak gdyby wahała się, czy mówić dalej. Potem nagle, z miną desperatki, powiedziała: – Mąż pojechał bez bagażu. A w jednym z jego surdutów, które tutaj zostały, służąca znalazła coś takiego. Jakiż ten Eugene jest roztargniony!

Hrabina podała złożoną kartkę, a Fandorin zauważył, że w ręce ma jeszcze jakiś papierek. Na blankiecie czwartego korpusu armijnego ręką Sobolewa, zamaszyście, było napisane po francusku:

Eugene, bądź 25 nono w Moskwie, żeby ostatecznie, wszystko wyjaśnić w znanej ci sprawie. Pora nadeszła. Zatrzymam się w „Dussault”. Ściskam cię. Twój Michel.