Выбрать главу

– Lotto?

– Zadzwonił do mnie zdenerwowany i powiedział, że chce ze mną porozmawiać o tym, co się dzieje.

Brunetti patrzył na jej profil, który to pojawiał się, to znikał w blasku reflektorów pojazdów nadjeżdżających z naprzeciwka. Twarz kobiety była zupełnie spokojna.

– Zażyczyłam sobie, żebyśmy na wszelki wypadek spotkali się za miastem. Skłamałam, że mam do załatwienia kilka spraw na lądzie, i zaproponowałam Dolo. Zgodził się. Przyjechałam pierwsza i kiedy tylko podjechał, wsiadłam do jego wozu. Był przerażony. Uważał, że to jego siostra zabiła Trevisana i Favera; pytał, co o tym myślę. Bał się, że zamierza również zabić jego, aby wraz z kochankiem przejąć cały interes.

Zjechała na bok, żeby przepuścić jadący z tyłu samochód. Kiedy ich wyprzedził, zawróciła w kierunku Wenecji.

– Powiedziałam, że nie ma się czego obawiać ze strony siostry. Odetchnął z ulgą, a ja nacisnęłam na spust. Sama nie wiem, ile oddałam strzałów. Następnie wsiadłam do swojego wozu i wróciłam na Piazzale Roma.

– A broń?

– Wciąż jest w moim mieszkaniu. Nie chciałam się jej pozbywać, dopóki nie doprowadzę sprawy do końca.

– To znaczy?

Spojrzała mu w oczy.

– Dopóki nie rozprawię się z pozostałymi.

– Czyli z kim?

Potrząsnęła głową tak zdecydowanie, że wiedział, iż tej informacji nie zdoła z niej wydobyć.

– I co? Wydawało się pani, że policja nie wpadnie na jej trop?

– Nie wiem. Chyba o tym nie myślałam. Aż do chwili kiedy pan zajrzał do mnie do biura, a ja skłamałam, że nie prowadzę samochodu. Zaczęłam się później zastanawiać, jakie jeszcze popełniłam błędy. Po pierwsze, zostawiłam w restauracji okulary. Po drugie, ktoś mógł mnie widzieć w pociągu. Po trzecie, strażnik na parkingu wiedział, że tego dnia, kiedy zginął Lotto, brałam wóz… Kiedy dziś pana zobaczyłam, zrozumiałam, że to koniec. Sądziłam, że zdążę uciec… – Urwała, a po chwili dodała: – Właściwie nie tyle sądziłam, ile miałam nadzieję.

Po pewnym czasie minęli kolejną rezydencję Palladia, tę, którą Brunetti ujrzał jako pierwszą, gdy wyjeżdżali z Wenecji; teraz znajdowała się po tej samej stronie kanału co oni.

– Zdaje pan sobie sprawę, że mnie zabiją – powiedziała Regina Ceroni, przerywając ciszę.

Brunetti, który prawie zdążył zapaść w drzemkę w ciepłym wnętrzu łagodnie sunącego pojazdu, potrząsnął głową i wyprostował się.

– Słucham?

– Kiedy dowiedzą się, że zostałam aresztowana i że to ja zabiłam tamtych trzech, nie będą mieli wyboru. Będą musieli mnie zlikwidować.

– Nie rozumiem. Kto?

– Ci, którzy zajmują się kasetami i kierują prostytucją. Trevisan nie był jedyny. Nie chodzi mi o płotki na ulicy, o alfonsów, którzy pilnują dziewczyn i biorą od nich szmal. Mam na myśli ludzi, którzy kierują tym interesem. Którym podlega cały import-eksport. Import dziewczyn, eksport kaset. Nie znam oczywiście wszystkich nazwisk, ale kilka tak.

– Co to za ludzie? – spytał Brunetti, przekonany, że usłyszy nazwiska wąsatych południowców, członków mafii.

Wymieniła burmistrza miasta w Lombardii i prezesa wielkiej firmy farmaceutycznej. Kiedy Brunetti odwrócił się gwałtownie, zaskoczony informacją, kobieta uśmiechnęła się ponuro i dorzuciła nazwisko jednego z wiceministrów sprawiedliwości.

– To wielki międzynarodowy interes, commissario. Nie mówimy o paru podstarzałych rzezimieszkach popijających w barze kiepskie wino i gadających o dziwkach. Ci ludzie mają własne jachty i samoloty, spotykają się w salach konferencyjnych, polecenia wydają przez telefony komórkowe albo wysyłając faksy. Mają władzę. Myśli pan, że inaczej zdołaliby usunąć zapiski lekarza, który robił sekcję Favera?

– Skąd pani o tym wie?

– Od Lotta. Nie chcieli, żeby policja prowadziła dochodzenie; za wiele mogłaby się dowiedzieć. Ja niestety też wiem za wiele. – Uśmiech znikł z jej twarzy. – Dlatego zginę.

– Zapewnimy pani w więzieniu ochronę – powiedział Brunetti i natychmiast zaczął obmyślać szczegóły.

– Tak jak Sidonie? – spytała sarkastycznie kobieta. – Strzegł go tłum strażników, kamery filmowały go dwadzieścia cztery godziny na dobę. A jednak ktoś zdołał wsypać mu truciznę do kawy. Myśli pan, że ja dłużej pożyję?

– Nic się pani nie stanie! – oznajmił z przekonaniem komisarz, po czym nagle uzmysłowił sobie, że właściwie nie ma powodu jej wierzyć. Owszem, zabiła trzech ludzi, lecz nic nie wskazywało na to, aby jej życie faktycznie było zagrożone. Zapewne fantazjowała.

Jakiś wewnętrzny radar pozwolił Reginie Ceroni wychwycić zmianę w jego nastroju, bo raptem zamilkła. Jechali przez mrok, nie odzywając się do siebie. Brunetti obserwował światła reflektorów odbijające się na powierzchni kanału.

Ocknął się, kiedy potrząsnęła go za ramię. Otworzył oczy i dostrzegł przed sobą mur. Instynktownie podniósł ręce, żeby osłonić twarz, i przycisnął brodę do klatki piersiowej. Ale nie usłyszał zgrzytu metalu, nie poczuł uderzenia; kolizja nie nastąpiła. Samochód stał z wyłączonym silnikiem.

– Wróciliśmy do Wenecji – powiedziała Regina Ceroni.

Odjął ręce od twarzy i rozejrzał się. Mur, którego się wystraszył, był ścianą wewnątrz piętrowego parkingu; po obu stronach mercedesa stały samochody.

Signora Ceroni odpięła pas.

– Pewnie zabierze mnie pan na komendę?

Tramwaj wodny linii numer jeden odpłynął na ich oczach, kiedy zbliżali się do embarcadero. Brunetti spojrzał na zegarek; zdumiał się, że minęła trzecia nad ranem. Poczuł wyrzuty sumienia, że nie zadzwonił ani do Paoli, ani do pracy, żeby dać znać, co się z nim dzieje. Regina Ceroni podeszła do tablicy z rozkładem jazdy. Zmrużyła oczy, ale niewiele to pomogło; w końcu wyjęła z torebki okulary.

– Następny będzie za czterdzieści minut.

– Chce pani iść pieszo? – spytał.

Było zbyt chłodno, żeby czekać tak długo na nie osłoniętym przystanku. Wprawdzie mógł zadzwonić na komendę, żeby przysłano motorówkę, uznał jednak, że szybciej dotrą na własnych nogach.

– Chętnie – odparła. – To będzie mój ostatni spacer po mieście.

Brunetti uznał, że kobieta dramatyzuje, ale nic nie powiedział. Skierował się w prawo wzdłuż nabrzeża. Kiedy doszli do najbliższego mostu, signora Ceroni poprosiła:

– Czy moglibyśmy pójść dalej? Tak żeby przejść mostem Rialto? Nigdy nie lubiłam Strada Nuova.

Brunetti skinął głową; nie miał nic przeciwko temu. Po jakimś czasie dotarli do mostu, który wyprowadził ich na Campo dei Tolentini, a stamtąd ruszyli wąskimi uliczkami w stronę Rialto. Regina Ceroni maszerowała w równym tempie, nie zwracając uwagi na mijane po drodze budynki. Brunetti czasem przyśpieszał kroku, po czym przystawał i czekał na nią przy najbliższym rogu lub moście. Wreszcie doszli do targu rybnego, a chwilę później do Rialto. Kobieta zatrzymała się i spojrzała w dół na Canale Grande; o tej porze nie było na nim ani jednej łodzi. Za mostem, na Campo San Bartolomeo, natknęli się na strażnika miejskiego z owczarkiem niemieckim na smyczy, ale minęli go bez słowa.

Zbliżała się czwarta, kiedy dotarli do gmachu komendy. Brunetti kilka razy uderzył pięścią w ciężkie oszklone drzwi, zanim w oknie po prawej zapaliło się światło. Zaspany dyżurny, przecierając oczy, wyjrzał przez szybę; na widok Brunettiego otworzył drzwi i zasalutował.

– Buongiorno, commissario – powiedział, zerkając na kobietę towarzyszącą przełożonemu.