Выбрать главу

– Och, przecenia mnie pan, Hauptsturmfuhrer… – Mock urwał.

Kelner postawił przed nimi talerze z węgorzem oblanym sosem koperkowym i obsypanym podsmażaną cebulką.

– Nie proponuję panu przeniesienia do gestapo – Piontek nie był zrażony obojętnością Mocka. – To, co wiem o panu, pozwala mi sądzić, że nie przyjąłby pan takiej propozycji. (No jasne, a od kogo ten grubas może coś wiedzieć? Forstner, zniszczę cię, ty kundlu). Ale z drugiej strony jest pan człowiekiem rozsądnym. Niech pan spojrzy przytomnie w przyszłość i niech pan zapamięta: przyszłość będzie należeć do mnie i do moich ludzi!

Mock jadł z wielkim apetytem. Owinął wokół widelca ostatni kawałek ryby, zanurzył go w sosie i pochłonął szybko. Przez kilka sekund nie odrywał od warg kufla korzennego świdnickiego piwa. Wytarł usta serwetą i przyglądał się czerwonemu miniaturowemu tuńczykowi.

– Zdaje się, że pan miał mi coś do powiedzenia w sprawie zabójstwa Marietty von der Malten…

Piontek nie tracił nigdy panowania nad sobą. Wyjął z kieszeni marynarki płaskie, blaszane pudełko, otworzył je i podsunął Mockowi, któremu przyszło do głowy dziwne podejrzenie: czy przyjęcie cygara równałoby się akceptowaniu propozycji przeniesienia do gestapo? W nagłym odruchu cofnął wyciągniętą już dłoń. Piontkowi ręka lekko zadrżała.

– No, niechże pan zapali, panie radco, są naprawdę dobre. Jednomarkowe.

Mock zaciągnął się tak mocno, że zakłuło go w płucach.

– Nie chce pan rozmawiać o gestapo. Porozmawiajmy zatem o kripo – Piontek roześmiał się jowialnie. – Czy pan wie, że Mühlhaus zdecydował się pójść wcześniej na emeryturę? Najdalej za miesiąc. Taką decyzję podjął dzisiaj. Powiedział o tym Obergruppenfuhrerowi Heinesowi, który wyraził zgodę. Czyli pod koniec czerwca będzie wakat na stanowisku szefa Wydziału Kryminalnego. Słyszałem, że Heines ma jakiegoś berlińskiego kandydata podsuniętego mu przez Nebego. Artur Nebe to znakomity policjant, ale co on wie o Wrocławiu… Ja osobiście sądzę, że lepszym kandydatem jest ktoś znający warunki wrocławskie… Na przykład pan.

– Pańska opinia to z pewnością najlepsza rekomendacja dla pruskiego ministra spraw wewnętrznych Göringa i szefa pruskiej policji Nebego – Mock starał się za wszelką cenę ukryć pod gryzącą ironią rozmarzenie, w jakie wprawiły go słowa gestapowca.

– Panie radco – Piontek otoczył się dymem cygara. – Ci dwaj wymienieni panowie nie mają tak wiele czasu, żeby go trwonić na prowincjonalne przepychanki kadrowe. Mogą po prostu zatwierdzić propozycję personalną nadprezydenta Śląska Brucknera. A Bruckner zaproponuje tego, kogo poprze Heines. Natomiast Heines we wszystkich sprawach personalnych kontaktuje się z moim szefem. Jasno się wysłowiłem?

Mock miał duże doświadczenie w rozmowach z takimi ludźmi jak Piontek. Nerwowo rozpiął kołnierzyk koszuli i otarł czoło kraciastą chustką: – Jakoś gorąco mi po tym obiedzie, może przespacerujemy się po promenadzie nad fosą…

Piontek spojrzał szybko na akwarium z tuńczykiem. (Czyżby dostrzegł mikrofon?). - Nie mam czasu na spacery – powiedział dobrotliwie. – Poza tym jeszcze nie przekazałem panu informacji w sprawie panny von der Malten.

Mock wstał, włożył płaszcz i kapelusz: – Panie Hauptsturmfuhrer, dziękuję za wyśmienity obiad. Jeśli pan chce poznać moją decyzję, a już ją podjąłem, czekam na zewnątrz.

Jakieś młode matki spacerujące z wózkami koło pomnika Amora na Pegazie na promenadzie wymieniały uwagi na temat dwóch elegancko ubranych mężczyzn idących przed nimi. Wyższy był potężnie zbudowany. Jasny trencz ciasno opinał jego barki. Niższy postukiwał laseczką i uważnie przyglądał się swoim lakierkom.

– Popatrz no, Marie – odezwała się cicho szczupła blondynka. – Ci to muszą być wielkie pany.

– Ani chybi – mruknęła tęga Marie w chustce na głowie. – Mogą to być artysty, bo czemu nie w pracy? Wszystko jeszcze pracuje o tej porze, a nie miele ozorami w parku.

Spostrzeżenia Marie były częściowo trafne. O ile Piontek i Mock uprawiali w tej chwili sztukę, to była to sztuka subtelnego szantażu, zawoalowanych gróźb i misternych prowokacji.

– Panie radco, wiem od szefa, że Nebe potrafi być uparty i zechcieć osadzić na czele wrocławskiego kripo swojego człowieka, nawet wbrew Heinesowi czy Brucknerowi. Ale pan może swoją pozycję poważnie umocnić i stać się kandydatem jedynym, bezkonkurencyjnym…

– W jaki sposób?

– Och, to takie proste… – Piontek ujął Mocka pod ramię. – Jakiś sukces, głośny i spektakularny, wyniesie pana na to stanowisko. Oczywiście: sukces plus poparcie Heinesa i Brucknera. I wtedy ulegnie nawet szef pruskiej policji – bezkompromisowy Nebe…

Mock zatrzymał się, zdjął kapelusz i wachlował się nim przez chwilę. Słońce lśniło na dachach domów po drugiej stronie fosy.

Piontek objął radcę wpół i wyszeptał mu do ucha:

– Tak, drogi panie, sukces… Obaj nie mamy wątpliwości, że największym pana sukcesem byłoby w tej chwili ujęcie mordercy baronówny von der Malten.

– Panie Hauptsturmfuhrer, pan zakłada, że ja niczego więcej nie pragnę niż stanowiska Mühlhausa… A może tak nie jest… Może mam inne plany… Poza tym nie wiadomo, czy znajdę mordercę przed odejściem Mühlhausa – Mock wiedział, że brzmi to nieszczerze i nie oszuka Piontka. Ten znów nachylił się do ucha Mocka, gorsząc dwie mijające ich kobiety:

– Pan już znalazł mordercę. Jest nim Isidor Friedlander. Wczoraj wieczorem przyznał się do winy. To było u nas, w „Brunatnym Domu” na Neudorfstrasse. Ale o tym wiemy tylko ja i Schmidt, mój podwładny. Jeśli pan radca zechce, obaj przysięgniemy, że to pan zmusił Friedlandera do przyznania się do winy w Prezydium Policji – Piontek ujął drobną dłoń Mocka i zwinął ją w pięść. – O, właśnie trzyma pan w garści własną karierę.

WROCŁAW, WTOREK 16 MAJA 1933 ROKU.
GODZINA DRUGA W NOCY

Mock obudził się ze zduszonym krzykiem. Pierzyna uciskała mu pierś stukilowym ciężarem. Mokra od potu koszula nocna okręciła się wokół kończyn. Odrzucił gwałtownie pierzynę, wstał, wszedł do swojego gabinetu, zapalił lampę z zielonym kloszem stojącą na biurku i rozstawił szachy. Na darmo chciał odegnać zmorę wyrzutów sumienia. Przed oczami pojawił się sen sprzed chwili: Kulawa dziewczynka patrzyła mu prosto w twarz. Mimo oddzielającej ich rzeki wyraźnie widział jej oczy pełne pasji i nienawiści. Zobaczył też idącą ku niemu żonę zarządcy folwarku. Podeszła rozkołysanym krokiem. Ze zdziwieniem spojrzał na jej twarz pokrytą wysypką. Usiadła, podciągnęła wysoko sukienkę i rozsunęła nogi. Z jej ud i podbrzusza wyrastały syfilityczne kalafiory.

Radca otworzył szeroko okno i wrócił do bezpiecznego kręgu zielonego światła. Wiedział, że nie zaśnie do rana. Obie bohaterki snu miały świetnie znane mu twarze: dziewczynka – Marietty von der Malten, syfilityczna Fedra – Francoise Debroux.

***

„Schlesische Tageszeitung” z 19 maja 1933 roku:

Strona 1.: „Radca Eberhard Mock z wrocławskiej policji kryminalnej ujął po kilkudniowym śledztwie zbrodniarza, który zabił baronównę Mariettę von der Malten, jej guwernantkę Francoise Debroux oraz konduktora salonki Franza Repella. Okazał się nim 60-letni chory umysłowo handlarz Isidor F. Więcej szczegółów na str. 3”.

Strona 3.: „Isidor F. w wyjątkowo okrutny sposób zamordował 17-letnią baronównę oraz jej opiekunkę, 42-letnią Francoise Debroux. Obie kobiety zgwałcił, a następnie poćwiartował. Wcześniej uśmiercił konduktora wagonu – ogłuszywszy ofiarę, włożył mu za koszulę dwa skorpiony, które śmiertelnie pokąsały nieszczęśnika. Wagon ozdobił napisem w języku koptyjskim: «I dla biednego, i dla bogatego - śmierć i robactwo». Epileptyk Isidor F. leczył się od dłuższego czasu u doktora Hermanna Weinsberga ze Szpitala Żydowskiego. Oto opinia lekarza: «Po atakach epilepsji chory przez dłuższy czas pozostawał w stanie utraty świadomości, choć sprawiał wrażenie zupełnie przytomnego. Odżywała po atakach padaczkowych dręcząca go od wczesnej młodości schizofrenia. Był wtedy nieobliczalny, wykrzykiwał coś w wielu nieznanych językach, miewał przerażające, apokaliptyczne wizje. W tym stanie mógł zrobić wszystko». Oskarżony przebywa obecne w miejscu znanym tylko policji. Proces odbędzie się za kilka dni”.