Выбрать главу

Obserwował ją w ciągu całego programu – widział uliczkę i odurzonego mordercę. Wiedział też, że w realnym świecie Eye potrafi stawiać czoło wszystkim niebezpieczeństwom z równą determinacją i odwagą, co w świecie iluzji. Podziwiał ją za to, mimo iż przeżył przez to wiele złych chwil. Za kilka dni mieli wracać do Nowego Jorku i Eye znów będzie musiała dzielić swój czas między niego a pracę. A on nie miał ochoty dzielić jej z niczym. Ani z nikim.

Zapadłe uliczki, zaśmiecone i pełne ludzi, którzy dawno stracili nadzieję, nie były mu obce. Wychował się na jednej z takich ulic, często uciekał, szukając kryjówki w jej mrocznych zakamarkach, aż wreszcie uciekł od niej. Zmienił swoje życie, a potem, celna i ostra jak wystrzelona z łuku strzała, pojawiła się Eye i także odmieniła jego los.

Kiedyś gliniarze byli jego wrogami, później go tylko bawili, teraz zaś sam związał się z policjantką.

Ze dwa tygodnie temu patrzył na nią, gdy szła w jego stronę w długiej, brązowej sukni, z bukietem kwiatów w dłoni. Sińce na twarzy – ślad po spotkaniu ze złoczyńcą, do którego doszło ledwie kilka godzin wcześniej – zdołała jakoś ukryć pod makijażem. W jej wielkich, miodowych oczach zobaczył zdenerwowanie, ale i szczyptę rozbawienia.

„No i zobacz, Roarke”, niemal usłyszał, gdy podała mu rękę. „Biorę cię na dobre i złe. Niech Bóg ma nas w swojej opiece.”

Teraz oboje nosili obrączki. Upierał się przy tym, choć ta tradycja nie była zbyt modna w połowie dwudziestego pierwszego wieku. Chciał po prostu mieć namacalny dowód ich związku, symbol, który dla wszystkich będzie widoczny.

Ujął jej rękę i ucałował palec tuż nad brzegiem ozdobnej złotej obrączki, którą od niego dostała. Nie otworzyła oczu. Przez chwilę przyglądał się ostrym rysom jej twarzy, trochę za szerokim ustom i krótkim włosom, rozsypanym teraz w nieładzie.

– Kocham cię, Eye.

Na jej policzkach zakwitł lekki rumieniec. Niełatwo ją czymś poruszyć, pomyślał. Zastanawiał się, czy ona sama ma pojęcie, jak wielkie ma serce.

– Wiem. – Otworzyła oczy. – Powoli zaczynam się przyzwyczajać do tej myśli.

– To dobrze.

Słuchając cichego plusku wody na miękkim piasku i szumu bryzy w liściach palm, wyciągnęła rękę i odgarnęła mu włosy z czoła. Taki mężczyzna jak on, pomyślała, bogaty, silny i równocześnie bardzo spontaniczny, potrafił w mgnieniu oka przenosić ją do takiej scenerii.

I teraz zrobił to dla niej.

– Jestem z tobą szczęśliwa.

Błysnął zębami w uśmiechu. Poczuła przyjemne ukłucie w żołądku.

– Wiem.

Z łatwością uniósł ją lekko i posadził na sobie. Leniwie przesunął dłonie wzdłuż jej szczupłego i muskularnego ciała.

– Czyżbyś chciała nawet przyznać, że cieszysz się już z tego, że siłą zabrałem cię z planety na koniec miesiąca miodowego?

Skrzywiła się na wspomnienie popłochu, w jaki wpadła i swego oślego uporu, gdy nie chciała wejść na pokład czekającego na nich pojazdu; przypomniała sobie, jak Roarke wybuchnął śmiechem, przerzucił ją sobie przez ramię i nie zważając na to, że wierzga i przeklina, wniósł ją spokojnie na pokład.

– Podobało mi się w Paryżu – powiedziała, pociągając nosem.

Tydzień na wyspie też był cudowny. Nie rozumiałam, dlaczego mielibyśmy jechać do jakiejś nie dokończonej bazy gdzieś w kosmosie, skoro i tak większość czasu zamierzaliśmy spędzić w łóżku.

– Bardzo się bałaś. – Wydawał się zachwycony faktem, że perspektywa podróży pozaziemskiej przepełniła ją takim strachem.

W związku z tym przez większą część drogi ze wszystkich sił starał się zająć jej czas i uwagę.

– Nieprawda, wcale się nie bałam. – Trzęsłam się jak galareta, pomyślała. Byłam tylko zła, że nie raczyłeś uzgodnić swoich planów ze mną.

– Zdaje się, że przypominam sobie kogoś, kto mi mówił, że powinienem zawsze wszystko planować. Byłaś piękną panną młodą.

Uśmiechnęła się.

– To sukienka.

– Nie, to ty byłaś piękna. – Dotknął jej twarzy. – Eve Dallas.

Moja Eve.

Wezbrała w niej miłość. Uczucie zawsze przychodziło do niej nieoczekiwanie, wielkimi falami i była wobec niego bezsilna.

– Kocham cię. – Pochyliła się ku niemu i zbliżyła usta do jego ust.

Wygląda na to, że ty też jesteś mój.

Do kolacji zasiedli już po północy. Taras na szczycie przypominającego włócznię wysokiego budynku, który był prawie skończonym Grand Hotelem Olimp, tonął w świetle księżyca. Eve jadła nadziewanego homara i podziwiała rozpościerający się przed nią widok.

Jeśli Roarke nadał będzie pociągał tu za wszystkie sznurki, Olimp może być gotowy na przyjęcie gości już za rok. Teraz jednak mieli całą bazę tylko dla siebie – nie licząc ekipy budowlanej, architektów, pilotów i innych specjalistów, z którymi dzielili wielką stację kosmiczną.

Z miejsca, w którym stał ich mały, szklany stolik, mogła dojrzeć samo centrum bazy. Światła paliły się jasnym blaskiem, by mogła pracować nocna zmiana, a cichy szum maszynerii informował, że praca wre tu całą dobę. Wiedziała, że fontanny, sztuczne pochodnie i wielobarwne tęcze tworzące się wokół tryskających strumieni wody były tylko dla niej.

Roarke chciał jej pokazać, co buduje i być może dać jej do zrozumienia, że jako jego żona jest teraz częścią tego wszystkiego.

Żona. Dmuchnęła w grzywkę, odgarniając z czoła włosy i upiła mały łyk lodowatego szampana z kieliszka, który napełnił Roarke. Chyba jednak upłynie trochę czasu, zanim zrozumie, jak Eye Dallas, porucznik z wydziału zabójstw, została żoną mężczyzny, który zdaniem wielu osób miał więcej pieniędzy i władzy niż sam Pan Bóg.

– Jakiś problem?

Spojrzała na niego i lekko się uśmiechnęła.

– Nie. – Z wielką uwagą zanurzyła kawałek homara w roztopionym maśle – prawdziwym maśle, bo na stole Roarke”a wszystko było prawdziwe – i spróbowała. – Zastanawiam się, jak zdołam po powrocie przełknąć ten karton, który serwują w stołówce, wmawiając nam, że to jedzenie.

– I tak w pracy jesz batoniki. – Napełnił po brzegi jej kieliszek pytająco uniósł brwi, gdy zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.

– Próbujesz mnie upić?

– Oczywiście.

Roześmiała się. Zauważył, że ostatnio robiła to chętniej i częściej niż kiedyś. Wzruszyła ramionami i wzięła do ręki kieliszek.

– A co tam. Zrobię ci tę przyjemność. Kiedy się upiję – wypiła bezcenne wino jednym haustem, jakby to była woda – dam ci taki wycisk, jakiego długo nie zapomnisz.

Żądza, którą, jak sądził, już nasycił, natychmiast dała o sobie znać.

– W takim razie… – napełnił po brzegi swój kieliszek – upijmy się razem.

– Podoba mi się tutaj – oświadczyła. Z kieliszkiem w dłoni wstała od stołu i podeszła do balustrady z rzeźbionego kamienia. Pewnie przywiezienie go tutaj z kamieniołomów kosztowało fortunę, ale miała przecież do czynienia z Roarke”em.

Przechyliła się, patrząc na pokaz świateł i wody, na wieże i kopuły połyskujących budynków, które miały przyjąć pod swój dach wytwornych i bogatych ludzi oraz miały być miejscem eleganckich zabaw, jakimi się będą raczyć.

Kasyno było już ukończone i błyszczało w ciemności jak wielka złota kula. Jeden z kilkunastu basenów był rzęsiście oświetlony i woda połyskiwała głębokim, kobaltowym błękitem. Między budynkami biegły zygzakami długie korytarze dla pieszych, przypominające srebrne nitki. Teraz były puste, ale wyobraziła sobie, jak będą wyglądać za pół roku, za rok: zatłoczone ludźmi w drogich ubraniach i błyszczącymi od klejnotów. Będą przyjeżdżać, by ich rozpieszczano w marmurowych wnętrzach uzdrowiska i kąpano w błocie, by katować swe ciała na urządzeniach do ćwiczeń i korzystać z rad doświadczonych konsultantów oraz usług troskliwych androidów. Będą tracić fortuny w kasynie, popijać szlachetne trunki w klubach i kochać się z licencjonowanymi, automatycznymi partnerami.

Roarke zaoferuje im cały świat, a oni zaczną tu ochoczo przyjeżdżać. Tylko wtedy to nie będzie już jej świat. Ona lepiej się czuła na ulicach, w zgiełku życia, gdzie zbrodnie ścigało prawo. Sądziła, że Roarke to rozumiał, ponieważ sam stamtąd pochodził. Pokazał jej więc ten świat wtedy, gdy należał jeszcze tylko do nich.