Выбрать главу

To wyłącznie sprawa wyobraźni. Wszystko było przecież tak samo jak przed wyjazdem najpierw Sandry, a potem Joego. Po prostu nie była przyzwyczajona do samotności. Na wyspie rzadko zostawała sama. Nawet kiedy pracowała, Logan znajdował się niedaleko.

Chłód nie wynikał z samotności, lecz z obawy i niecierpliwości. Eve, tak samo jak Joe, nie była pewna swej reakcji na czaszkę. Nie wiedziała, czy potrafi nie myśleć o śmierci Bonnie i działać całkowicie profesjonalnie.

Oczywiście, że potrafi. Jest to winna córce.

Lub temu komuś, kim okaże się ofiara. Nie wolno jej myśleć o niej jako o Bonnie, gdyż jej dłonie i mózg muszą pracować nienależnie od uczuć. Musi traktować czaszkę kompletnie bezosobowo.

Jednak to jej się jeszcze nigdy nie udało. Każda rekonstrukcja czaszki zaginionego dziecka sprawiała jej ból i wykańczała psychicznie. Tym razem jednak musiała panować nad uczuciami. Nie mogła sobie pozwolić, żeby wpaść w czarną dziurę.

A teraz najlepiej będzie się czymś zająć i nie myśleć o tym, co ją czeka. Sięgnęła po słuchawkę i wystukała numer telefonu Logana. Bez odpowiedzi. Usłyszała pocztę głosową.

– Cześć, Loganie. Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że jestem nad jeziorem, w domu Joego. Czuję się bardzo dobrze. Jutro dostanę czaszkę. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Uważaj na siebie.

Odłożyła słuchawkę.

Brak kontaktu z Loganem sprawił, że poczuła się jeszcze samotniej. Tamto bezpieczne, normalne życie u boku Logana, na jego wyspie, już zaczęło jej się wydawać odległe i coraz bardziej nierzeczywiste.

Dość tego – skarciła się w duchu. Postanowiła pójść na spacer wzdłuż jeziora i zmęczyć się tak, żeby nie miała kłopotów z zaśnięciem.

Wszystko, co przywiozła ze sobą, nadawało się jedynie do klimatu tropikalnego. W sypialni Joego znalazła dżinsy i koszulę flanelową. Włożyła własne tenisówki i wiatrówkę Joego. Pięć minut później była już na dworze.

Była sama.

Don obserwował Eve, która szybkim krokiem schodziła nad jezioro. Trzymała ręce w kieszeniach wiatrówki. Na jej twarzy malował się lekki niepokój.

Była wyższa, niż pamiętał z dawnych lat, choć w za dużej kurtce wydawała się bardzo drobna. Ale sprawiała wrażenie mocnej, widać to było w jej ruchach, w uniesieniu brody. Siła psychiczna często przewyższała fizyczną. Miał ofiary, które z pozoru powinny natychmiast się poddać, a jednak walczyły aż do końca. Ona też najwyraźniej należała do tego typu ludzi.

Z zainteresowaniem obejrzał spektakl na lotnisku, ale miał taką wprawę w śledzeniu ofiar, że nie dał się oszukać. Dawno temu przekonał się, że jeśli jest się zawsze do przodu o jeden krok, to zbiera się potem tego owoce.

A ten owoc znajdował się niemal w zasięgu ręki. Skoro dowiedział się już, gdzie przebywa Eve Duncan, mógł zacząć swoją grę.

Uniwersytet Stanowy w Georgii - Dzień dobry, Joe. Czy mógłbym z tobą porozmawiać?

Joe zesztywniał na widok wysokiego mężczyzny, który opierał się o ścianę budynku wydziału nauk.

– Nie odpowiadam na żadne pytania, Mark.

Mark Grunard uśmiechnął się ujmująco.

– Powiedziałem „porozmawiać”, a nie „wypytywać”. Chociaż jeśli czujesz, że powinieneś wyrzucić z siebie…

– Co ty tu robisz?

– Nietrudno było wydedukować, że przyjedziesz tutaj po czaszkę. Cieszę się, że moi koledzy reporterzy są zbyt zajęci tropieniem Eve Duncan. Mam cię wyłącznie dla siebie.

Joe przeklął w duchu policję z Atlanty za informacje o tym, gdzie była czaszka.

– Nic z tego, Mark. Nic ci nie powiem.

– Czy mogę cię odprowadzić do gabinetu doktora Comdena? Potem się ulotnię. Chciałbym ci coś zaproponować.

– Co ty knujesz, Mark?

– Coś, na czym obaj moglibyśmy skorzystać. Wysłuchasz mnie?

Joe obrzucił go uważnym spojrzeniem. Mark Grunard zawsze robił na nim wrażenie człowieka uczciwego i bystrego. – Słucham.

– Przyjechał pan po dzieciaka? – Doktor Phil Comden wstał i podał Joemu rękę. – Przykro mi, że niewiele mogłem napisać w raporcie. – Podszedł do drzwi na końcu korytarza. – Czytałem, że Eve Duncan zajmie się rekonstrukcją.

– Tak.

– Wie pan, że rekonstrukcja twarzy nie jest dowodem w sądzie. Powinien pan zaczekać na wyniki DNA.

– To za długo trwa.

– No tak. – Wprowadził Joego do laboratorium, gdzie były rzędy szuflad jak w prosektorium. – Chce pan tylko czaszkę?

– Tak, może pan zwrócić resztę szkieletu do wydziału patologii.

– Myśli, że to jej córka?

– Myśli, że jest taka możliwość.

Doktor Comden otworzył szufladę.

– Wie pan, kiedy się pracuje nad dzieckiem, trudno się powstrzymać od zastanawiania, jak… Cholera!

Joe odepchnął go i zajrzał do szuflady.

Eve podniosła słuchawkę po pierwszym dzwonku.

– Nie ma jej – powiedział ostro Joe.

– Co?

– Zginął szkielet. Eve znieruchomiała.

– Jak to możliwe?

– Skąd mam wiedzieć? Doktor Comden mówi, że wczoraj wieczorem, jak wychodził z laboratorium, szkielet leżał na swoim miejscu. Dziś w południe go nie było.

– Może zabrali go na wydział patologii?

– Doktor Comden musiałby podpisać protokół.

– Może ktoś się pomylił i zabrali go bez…

– Dzwoniłem do Basila. Nikt nie był upoważniony do zabrania szkieletu.

– Ktoś musi…

– Staram się znaleźć ten szkielet. Nie chciałem, żebyś czekała na darmo. Zadzwonię, kiedy dowiem się czegoś konkretnego.

– Ona znów… zaginęła.

– Znajdę ją. – Urwał. – To może być jakiś makabryczny dowcip. Wiesz, że studenci czasem robią takie wygłupy – Sądzisz, że jeden ze studentów ukradł szkielet?

– Tak przypuszcza doktor Comden. Eve zamknęła oczy.

– Mój Boże! – jęknęła.

– Odzyskamy go, Eve. Rozmawiam ze wszystkimi, którzy byli wczoraj wieczorem i dzisiaj w pobliżu laboratorium.

– Dobrze – powiedziała tępo.

– Zadzwonię, kiedy dowiem się czegoś konkretnego – powtórzył i się rozłączył.

Eve odłożyła słuchawkę. Nie wolno jej się denerwować. Joe odnajdzie szkielet. Doktor Comden przypuszczalnie miał rację. Jakiś student myślał, że to będzie doskonały dowcip i…

Zadzwonił telefon. Joe?

– Halo?

– To była ładna dziewczynka, prawda?

– Co?

– Na pewno byłaś bardzo dumna ze swojej Bonnie. Eve zesztywniała.

– Kto mówi?

– Z trudem ją sobie przypomniałem. Tyle ich było. A przecież powinienem pamiętać. Była naprawdę wyjątkowa. Wałczyła o życie. Czy wiesz, że dzieci rzadko walczą? Po prostu akceptują to, co nieuchronne. Dlatego niezbyt często ostatnio wybieram dzieci. To tak jakby zabić ptaka.

– Kto mówi?

– Drżą przez chwilę i nieruchomieją. Bonnie była inna.

– Ty parszywy łgarzu – powiedziała ochrypłym głosem Eve. – Jesteś chory.

– Nie na to, co myślisz. Nie jestem taki jak Fraser. Mam poczucie własnej godności i nigdy nie przywłaszczam sobie cudzych ofiar.

Poczuła się tak, jakby ktoś walnął ją w żołądek.

– To Fraser zabił moją córkę.

– Naprawdę? To dlaczego nie powiedział ci, gdzie ukrył ciało? Gdzie ukrył wszystkie ciała?

– Ponieważ był okrutnym człowiekiem.

– Ponieważ nie wiedział.

– Wiedział. Chciał, żebyśmy cierpieli.

– To prawda. Ale chciał także pochwalić się czymś, czego wcale nie zrobił. Z początku się złościłem, potem już mnie to bawiło. Nawet rozmawiałem z nim w więzieniu. Przedstawiłem się jako dziennikarz i skorzystał z okazji. Podałem mu kilka szczegółów dla policji.