– Uważamy, że Don wybrałby dziecko z tej dzielnicy.
– Może tak, może nie. W całym stanie znalazłoby się na pewno więcej dzieci, które pasują do tej charakterystyki. Nie szukaliście dokładnie. – Fay skrzyżowała ręce na piersiach. – Nie wiecie nawet, czy ten facet, co dzwoni, nie jest jakimś maniakiem, który lubi pożartować.
– Wiedział o tych dwóch chłopcach z Talladegi – przypomniała Eve.
– To nie znaczy, że wybrał właśnie Jane.
– Chcę pani zaryzykować?
– Nie. – Wpatrywała się w Eve. – Ale nie zamierzam dać sobie odebrać Jane, dopóki mnie nie przekonacie, że to konieczne. Odkąd skończyła dwa lata, była przerzucana z jednej rodziny do drugiej. Teraz ja za nią odpowiadam. Nie pozwolę zabrać jej z kolejnego domu i śmiertelnie nastraszyć.
– To nie my jesteśmy dla niej zagrożeniem.
– Proszę podać mi dowody, pokazać, jak ją chcecie chronić, i wtedy się zgodzę.
Eve odetchnęła głęboko.
– Dowody mogą się znaleźć za późno.
– Nie zdaje sobie pani sprawy, jak dużo krzywdy doznało to dziecko. Zależy mi na tym, żeby zaczęła mi ufać. – Odwróciła się do Marka Grunarda. – Jeśli spróbuje pokazać pan coś z tego w telewizji, podam stację do sądu.
– Jestem tylko obserwatorem. – Przerwał, uniósłszy ręce do góry. – Ale na pani miejscu posłuchałbym Eve Duncan. Nikt nie chce skrzywdzić Jane oprócz tego Dona. Usiłujemy ją ratować, proszę pani.
Fay zawahała się, a potem potrząsnęła głową.
– Dajcie mi dowód i pozwolę ją zabrać.
– Ryzykuje pani życie dziecka – powiedziała Eve.
– Mam wrażenie, że nie dopuści pani do nieszczęścia. – Fay obrzuciła ją uważnym spojrzeniem. – Liczę na to, że będziecie jej pilnować.
– To może nie wystarczyć. Musimy ją ukryć.
– Pani się jakoś nie ukrywa.
– Sama dokonałam wyboru. Dziecko nie może wybierać.
– Nie zna pani Jane – odparła Fay, krzywiąc się.
– Jest tylko dzieckiem.
– Dzieckiem, które przez niemal całe swoje życie było molestowane i zaniedbane. Ona i tak nie ma najlepszego zdania o dorosłych, a pani chce, żebym ją przekonała, iż ktoś zamierza ją zabić dla zabawy?
– Jakiego dowodu pani chce? – spytał Joe.
– Wydaje mi się, że za łatwo znaleźliście Jane. Chcę, aby ludzie z opieki sprawdzili wszystkie swoje akta, miejskie i stanowe, i upewnili się, że Jane jest jedynym dzieckiem, które pasuje do tej charakterystyki. I chciałabym porozmawiać z tym agentem FBI, Spiro. Mam zaufanie do FBI. – Rzuciła okiem na Joego. – Nie mam nic przeciwko panu, ale dzieciaki miały już problemy z miejscową policją, i w dodatku przyjechaliście z facetem z telewizji.
Eve spojrzała na Joego. Jeśli Don nie chciał, aby angażowali policję, na pewno nie byłby zadowolony z obecności agenta FBI.
Joe wzruszył ramionami.
– Nic na to nie poradzę, ale udało nam się odnaleźć dziewczynkę i teraz on nie może jej raczej nic zrobić bez naszej wiedzy.
– Dobrze, załatwione – zwróciła się Eve do Fay. – Robert Spiro przyjedzie do pani. Proszę go posłuchać. Tłumaczyliśmy pani, jakie mamy problemy z opieką społeczną.
– Obiecuję, że wysłucham, co ma do powiedzenia. Nic więcej. – Fay wstała. – Przepraszam, ale mam coś do zrobienia, a potem zamierzam wyjść do sklepu. Przykro mi, ale muszę się upewnić – powiedziała do Eve. – Jane to twarda sztuka. Nie chcę stracić szansy, aby mi zaufała.
– Niech nam pani pomoże, na litość boską!
– Zrobię, co będę mogła. Teraz Jane jest w szkole przy ulicy Trzynastej. – Fay podeszła do komody, pogrzebała w górnej szufladzie i podała Eve fotografię. – To jej zdjęcie szkolne z zeszłego roku. Kończy lekcje o trzeciej i piechotą wraca do domu. To tylko cztery przecznice. Proszę nie spuszczać z niej oka, ale nie życzę sobie, aby pani z nią rozmawiała. Jeśli ją pani nastraszy, zrobię pani coś złego – dodała ostro.
– Dziękuję. – Eve wsunęła zdjęcie do torebki. – Popełnia pani błąd.
– Popełniłam w życiu wiele błędów, choć staram się, jak mogę – odparła Fay, wzruszając ramionami. – W ciągu ostatnich sześciu lat miałam pod opieką dwanaścioro dzieci i wydaje mi się, że większość z nich na tym skorzystała. – Podeszła do drzwi i otworzyła je. – Dowidzenia. Dajcie mi dowód i coś razem wymyślimy.
– Twarda sztuka – ocenił Mark Grunard, kiedy wyszli na ulicę. – Najwyraźniej moja sława i osobowość nic dla niej nie znaczą.
– Mnie się podobała – rzuciła Eve. – Choć mam ochotę zrobić jej krzywdę. Dlaczego nie chce nas posłuchać?
– Wierzy, że działa dla dobra dzieci – stwierdził Joe. – I nikogo nie posłucha, dopóki sobie tego nie przemyśli.
– Co robimy? – spytał Mark.
– Wracaj do domu i się prześpij. Czuwałeś całą noc – powiedział Joe. – Jak dojdziemy do samochodu, zadzwonimy do Spiro i poprosimy, żeby przyjechał i porozmawiał z Fay Sugarton. – Spojrzał na Eve. – Zakładam, że po południu podjedziemy pod szkołę i dopilnujemy, żeby Jane bezpiecznie wróciła do domu, tak?
– Właśnie tak.
– Nie mogę w tej chwili stąd wyjechać – powiedział Spiro.
– Nic nie jest takie ważne. Jesteś nam potrzebny – poinformowała go Eve.
– To jest dość ważne. – Urwał. – Na brzegu po drugiej stronie wodospadów znaleźliśmy kolejne ciało. Teraz rozkopują cały teren, aby sprawdzić, czy nie ma ich więcej.
– O Boże!
To już było dwanaście ciał. Ile jeszcze?
– Postaram się wyjechać stąd dziś wieczorem, choć nie będę mógł zostać dłużej.
– Kiedy tu dotrzesz? – spytała Eve.
– Przed dziewiątą. Razem pójdziemy do pani Sugarton – odparł ze zmęczeniem w głosie. – Może być?
– Niech będzie, skoro nie możesz przyjechać wcześniej. Joe wyjął jej z ręki telefon.
– Dziś nie wracamy do domu nad jeziorem. Niech Charlie się tu zgłosi na wypadek, gdybym musiał Eve zostawić samą. – Słuchał. – Nie, nie chcemy, aby Charlie rozmawiał z Fay Sugarton. Miałby na nią mniej więcej taki sam wpływ jak któryś z jej dzieciaków. Jesteś nam potrzebny, żeby zrobić na niej wrażenie. A może Spalding? Dobrze, jeśli pojechał do Quantico, to ty musisz tu przyjechać. Nic mnie nie obchodzi, że to brzmi jak rozkaz. To jest rozkaz. – Wyłączył telefon.
– Nie zachowałeś się szczególnie dyplomatycznie – skarciła go Eve. – On chce nam pomóc.
– To niech się skoncentruje na złapaniu Dona.
– Tym się właśnie zajmuje: łapaniem morderców.
– Nie całkiem. Tworzy charakterystyki psychologiczne. Ma analizować i pisać sprawozdania, a nie bezpośrednio łapać zabójców. – Joe zacisnął zęby. – Ale teraz i jemu zależy, żeby go złapać – dodał.
– Powinniśmy być za to wdzięczni.
– Toteż jestem wdzięczny – warknął Joe. – Czasami. Kiedy nie stawia interesów biura nad…
– Zamknij się, Joe.
– Dobrze, dobrze, Spiro wykonuje tylko swoją pracę. Jestem trochę spięty.
Eve też była zdenerwowana. Joe włączył silnik.
– Kupię ci hamburgera, a potem pojedziemy pod szkołę – zaproponował.
– Mój Boże, już zapomniałem, jak dzieciaki szybko chodzą, kiedy się wyrwą ze szkoły – rzekł, śmiejąc się, Joe. – Przypominają stado bizonów pędzących do wodopoju. Chodziłaś do tej szkoły?
– Nie, kiedy tu mieszkałam, jeszcze jej nie było. – Eve uważnie przyglądała się twarzom dzieci. – Nie widzę żadnego rudzielca. Gdzie ona jest?
– Masz przecież zdjęcie. – Urwał. – Zastanawiam się, dlaczego ani razu na nie nie spojrzałaś, odkąd dostałaś je od Fay Sugarton.
– Nie przyszło mi to do głowy.
– Na pewno?